20. Promise Me

1.3K 160 10
                                    

- Lotnisko? - wymamrotałem zaskoczony, gdy Louis gwałtownie skręcił w stronę dużych hangarów.

- Tak. Dokładniej to lotnisko wojskowe "Northoll" pod Londynem - sprostował zwalniając jazdę.

- Co my tu właściwie robimy? O co chodzi? Jedziesz na wojnę czy jak? - pytałem zaskoczony i zdezorientowany. Co tu jest kurwa grane?

- Ogarnij się. Przyjechaliśmy się pożegnać - wyjaśnił i zatrzymał samochód z lekkim szarpnięciem. Wysiadł z auta nawet nie patrząc w moją stronę. Sapnąłem zirytowany. Hello, chyba nie jestem niewidzialny?!

- "My"? - zaciekawiłem się podbiegając do niego. Szedł przed siebie nie zwracając na mnie zbytniej uwagi.

- Tak, ty i ja - mruknął wchodząc do budynku. Wtf?!

- Co? Z kim niby?! - sapnąłem nie tyle zirytowany co skołowany. Wkurwia mnie już powoli. Wywiózł mnie na jakieś jebane lotnisko pod sam Londyn i mam się tu kurwa z kimś żegnać?! Z tego co pamiętam, żaden z moich przyjaciół, ani nikt z rodziny nie wybiera się na wojnę. Wróć, przecież ja nie mam przyjaciół i jestem adoptowany, więc moja rodzina zwęża się do niebiologicznego ojca, niebiologicznej matki i babci Mirandy, czyli biologicznej matki mojego niebiologicznego ojca. Więc z kim ja się kurwa mam żegnać?! A może to kolejny żart w wykonaniu księdza Tomlinsona? Przywiózł mnie tu i zaraz będzie udawał, że j... Stanąłem jak wryty, a moja szczęka opadła gdzieś poniżej poziomu morza. Przełknąłem głośno ślinę i z zszokowanym wyrazem twarzy śledziłem sylwetkę Louisa. Jak się oddycha?

- Hej, Harry! Chodź tu! - zawołał ksiądziunio przywołując mnie do nich machnięciem ręki. W tym momencie moje myśli toczą zawzięty bój. Iść, czy nie iść? Wypuściłem ze świstem wstrzymywane powietrze i chwiejnym krokiem podszedłem do tulących się na środku sali odlotów przyjaciół. Objąłem ich w pokrzepiającym uścisku. Znacznie bardziej wtuliłem w Lou, niż w ubranego na moro mężczyznę. Jak wielkim dupkiem jestem? Prawdopodobnie ostatni raz w życiu widzę moja pierwszą, i możliwe, że jedyną odwzajemnioną miłość i zamiast zrobić cokolwiek, żeby czuł się lepiej pogrążam go jeszcze bardziej przytulając się do jego przyjaciela. Załamany oparł głowę na moim ramieniu, a moja koszulka momentalnie przesiąknęła jego słonymi łzami. To jest najbardziej niekomfortowa sytuacja w jakiej do tej pory miałem okazję się znaleźć.

- Cze-czemu akurat teraz? Przecież miałeś pojechać dopiero za trzy lata! - skarżył się Louis, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że popłakuje.

- Dostałem nakaz. Teraz biorą po prostu wszystkich. Potrzebne jest pilne wsparcie, czy coś. Ale nie przejmuj się tym, Lou. Wszystko będzie dobrze, obiecuję. Jeszcze się zobaczymy, a wtedy skopię ci to nędzne dupsko w kolejnym meczu Smoki kontra Pantery! - odparł Zayn i uśmiechnął się pokrzepiająco w stronę przyjaciela. Kąciki ust Tomlinsona również się uniosły, ale w jego oczach błyszczało czyste niedowierzanie. Znał Malika równie dobrze jak ja, a może i nawet lepiej. Wiedział, że Mulat, choć sprawia wrażenie narcystycznego dupka, tak naprawdę jest jak dobra wróżka, która chce uszczęśliwić wszystkich dookoła. Udaje silnego oraz odpornego psychicznie i myśli, że w jego oczach nie widać rys spowodowanych wewnętrznym pękaniem. Innym daje dobre rady, wymyśla motywujące motta, wspiera i w nich wierzy, a sobie pomóc nie umie i to go wewnętrzne zabija... Sporo czasu zajęło mi ogarnięcie czemu i gdzie Zayn jedzie na wojnę. Pakistan. Oddalony o sześć tysięcy czterdzieści dwa kilometry w linii prostej. Położony na innym kontynencie. Nie interesuję się polityką i do tej pory miałem serdecznie wyjebane na to co dzieje się w muzułmańskich krajach gdzieś w Azji. Boże, to takie niesprawiedliwe!

- Zee, musimy iść! - usłyszałem za sobą. Nie musiałem się odwracać, żeby rozpoznać głęboki głos Javadda, który załamał się w połowie zdania. - Zaynee! Czekam na ciebie! Wszyscy na ciebie czekamy! - ponaglał go kuzyn.

- Hazz, obiecasz mi coś? - zwrócił się do mnie półgłosem opierając brodę o moje ramię. Jego nierówny oddech łaskotał płatek mojego ucha. Skinąłem lekko głową. Byłem bliski płaczu. Wiem, że obiecywanie czegoś, czego nie można dotrzymać nie jest dobre, ale Malik przed chwilą obiecał Louis'owi, że wszystko będzie dobrze, mimo iż dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że jedzie na wojnę, a na wojnie nic nigdy nie jest i nie będzie dobrze. Mulat westchnął płytko, odbił się od mojego boku i stanął przede mną patrząc mi w oczy. Kątem oka zobaczyłem jak Louis oddala się i przystaje koło Javadda zaczynając z nim rozmowę. Zebrałem się na odwagę i spojrzałem prosto w smutne tęczówki Zayna. - Obiecaj mi, że nie będę twoją ostatnią miłością. Obiecaj, że znajdziesz sobie kogoś lepszego z kim będziesz szczęśliwy. Obiecaj, że będziecie mieli trójkę upragnionych dzieci. Obiecaj, że zamieszkasz w małym domku otoczonym lasem koło jeziora. Obiecaj, że razem się zestarzejecie i odejdziecie wtuleni w siebie z uśmiechami na twarzach. Obiecaj, że nigdy nie będziesz żałował żadnej chwili spędzonej na tym świecie. Obiecaj mi, że docenisz wszystko co masz zanim to stracisz... Po prostu mi to obiecaj - wyszeptał błagalnie. Moje policzki były mokre. - Obiecaj mi, że zajmiesz się Louisem - dodał ledwo słyszalne. Przygryzłem nerwowo wargę. Było mi duszno i gorąco. Nie wiedziałem co mam robić; jak się zachować, co powiedzieć. Stałem i patrzyłem mu prosto w oczy, które mówiły wszystko to, czego nie były wstanie wypowiedzieć usta. - Obiecaj - poprosił, a ja gdyby nie ruchy jego warg, nie wiedziałbym, że cokolwiek mówi. Przymknąłem powieki modląc się żeby to był tylko sen. Bolała mnie głowa, pociły mi się ręce, nie mogłem zapanować nad oddechem, a moje wnętrzności tańczyły walca. Otwarłem oczy, które od razu spotkały się z wyczekującym spojrzeniem Zayna.

- Obiecuję - wychrypiałem w końcu uciekając od niego wzrokiem. Nie mogłem mu tego obiecać, ale czy miałem jakieś inne wyjście? Zapadła niekomfortowa cisza. Zakłopotany podniosłem głowę, żeby sprawdzić, czy z Zaynem wszystko w porządku. W ten dostrzegłem jego wargi pewnie zbliżające się do moich ust. Spanikowałem. Nie kocham go. Nie będę się z nim całować na samym środku sali, w której znajduje się jeszcze pięćdziesięciu innych, nieznajomych facetów. Nawet nie chcę się z nim całować i nie będę tego robić. Czułem na sobie wzrok Louis'a i Javadda. W ostatniej chwili zrobiłem zwinny unik. Postawiłem trzy duże kroki do tyłu i możliwe, że ostatni raz spojrzałem mu głęboko w oczy, w których błyszczał czysty zawód i żal.

- Przepraszam. Żegnaj, Zayn - powiedziałem wyprany z emocji, nadal patrząc w jego brązowe tęczówki. Otarłem z policzka ostatnią łzę i odwracając się na pięcie wybiegłem z budynku.

×°×

#OhNoZayn
:')
Konkursu nie wygrał niestety nikt, choć parę osób było blisko, czego im gratuluję xx
Można było skojarzyć fakty ze świata (mój fanfic taki ril xD) i ostatnią rozmowę L i Z na stadionie. Wiem, że było makabryczne trudno. Może zrobię jeszcze jeden konkurs i postaram się żeby był łatwiejszy (nie mogę wam tego obiecać).

Wielkie podziękowania dla udzielających się osób! :*

Dziękuję Bethany za sprawdzenie rozdziału x


Ojciec DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz