Czarno, szaro, biało.
- C-co się stało? Co ja tu robię? Gdzie jestem...? - mamrotałem w amoku. Czułem się okropnie. Bolała mnie głowa, brzuch, ręce oraz mały palec u nogi stworzony tylko po to, żeby bolało jeszcze bardziej. Uchyliłem ciężkie powieki, a moim oczom ukazała się stara, szara wykładzina. Nie pamiętam co się stało i nie wiem co tu robię. Leżałem na plecach, a coś twardego wrzynało mi się w bok. Popatrzyłem w tamtą stronę i zidentyfikowałem czarny pas bezpieczeństwa. Moja koszulka była podwinięta, a odsłonięty brzuch owiewało chłodne powietrze. Z trudem uniosłem się do góry i usiadłem na miękkim fotelu. Rozglądnąłem się. Znajdowałem się na środkowym siedzeniu skórzanej kanapy w dużym samochodzie prowadzonym przez kurdupla, który nawet nie sięgał zagłówka przedniego fotela. Pochyliłem się ostrożnie do przodu, by dowiedzieć się jak wygląda kierowca.
- O mój Boże. - powiedziałem to na głos.
- Nie wzywaj na daremne. - skarcił mnie, nie odrywając wzroku od jezdni. Słyszał to mimo wielkich, zielonych słuchawek zasłaniających mu pół twarzy.
- Eee... Szczęść Boże? - odparłem niepewnie. Nie wiedziałem jak się zachować.
- Na wieki. - odpowiedział beznamiętnie. Wyciągnął ze schowka paczkę różowych gum. - Chcesz? - zapytał podnosząc do góry łososiowe opakowanie.
- Nie. - kurwa, chcę wiedzieć co tu robię, co się stało, gdzie jedziemy i dlaczego jestem w samochodzie dyrektora liceum, który jest również księdzem i moim katechetą proponującym mi właśnie "Orbit for kids".
- Spoko. - włożył sobie trzy gumy do buzi i zaczął energicznie żuć nie spoglądając w moją stronę.
- Co. Ja. Tu. Robię? - zapytałem głośno wyraźnie wypowiadając każdy wyraz pojedynczo.
- Jedziesz autem. - odpowiedział krótko, rzeczowo i konkretnie. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem ciężko powietrze. Byłem, łagodnie mówiąc, zirytowany. - A tak na poważnie. Chciałeś wrócić do Doncaster, ale po drodze na przystanek zemdlałeś i przegapiłeś jedyny autobus i oto ja - twój osobisty szofer mam zaszczyt zawieźć cię do tego urokliwego miasteczka. - skwitował głośno mlaskając.
- Naprawdę? - spytałem, mając przebłyski pamięci. Moja głowa wciąż bolała.
- Taa. - uciął i zdjął słuchawki. Przypomniałem sobie całe zdarzenie, jakie miało miejsce przy boisku i zawstydzony spuściłem wzrok.
- Mogę o coś zapytać? - spoglądałem przez okno. Uśmiechnąłem się na widok rozmazanej drogi, nawet nie wiem dlaczego.
- Ciągłe o coś pytasz, nie pytając o to, czy możesz zapytać. - zauważył.
- Ile ksiądz ma lat? - odwieczna zagadka nurtująca mnie przez ostatnie trzy miesiące rozwiąże się za: trzy, dwa...
- Dwadzieścia osiem. - już. - Coś jeszcze? - dodał stając na czerwonym świetle i odwracając się do mnie. Ach, te nieziemsko piękne, lazurowe oczy.
- Yyy... Ni-tak! - zakłopotany podałem mu niebieską teczkę, o której przypomniałem sobie na widok jego tęczówek. Położyłem moją torbę na siedzeniu obok i zacząłem szukać komórki. Chciałem posłuchać muzyki, bo to wydawało się lepszym rozwiązaniem, niż siedzenie w krępującej ciszy. Znalazłem telefon, ale nie był bym sobą, gdybym czegoś nie zapomniał. I "tym czymś" okazały się być słuchawki. Podniosłem oburzony głowę, a mój wzrok skrzyżował się z wywiercającym mi dziurę w brzuchu spojrzeniem księdza. Uniosłem do góry jedną brew, nie wiedząc jak mam się zachować.
- Jeszcze długopis. - powiedział przerywając ciszę nie odrywając ode mnie wzroku.
- Zielone. - zauważyłem wymijająco.
- Jak twoje oczy. - rzucił, odwrócił się i gwałtownie nacisnął pedał gazu. W ostatniej chwili uniknąłem spotkania z podłokietnikiem chwytając się zagłówka Tomlinsona, przez co pociągnąłem go za włosy. Chyba bolało, bo momentalnie syknął z bólu. - Ogarnij się, Styles, bo wyłysieje szybciej, niż zamierzałem. - mruknął ostrzegawczo.
- Jestem ogarnięty. To ksiądz nie patrzy na drogę! - fuknąłem zirytowany. Najlepiej całą winę zwalić na mnie.
- Możesz do mnie nie mówić "ksiądz"?! Ja nie nazywam cię "uczeń". - odparł skręcając nagle, w wyniku czego wylądowałem na lewych drzwiach, boleśnie uderzając głową w szybę.
- Dobrze. - odpowiedziałem zaciskając z bólu zęby. Próbowałem rozmasować skroń, ale nie przyniosło to żadnych pożądanych efektów.
- I nie mów do mnie z zaciśniętymi zębami, do cholery. Nie jestem twoim kolegą. - dodał. Może w ogóle nie będę mówił. Pomyślałem i wywróciłem oczami. - I zapnij pasy, na Boga! - rozkazał przyglądając mi się w lusterku.
- Niech pan nie wzywa imienia Pana Boga swego na daremne. - odgryzłem się.
- Nawet nie wiesz jak staro się teraz poczułem. Nie ma okropniejszej rzeczy, niż mówienie "pan" do gościa, który żuje gumy dla dzieci i ciągle wycina wszystkim żarty. - odparł i zatrąbił na blondynkę, która zajechała mu drogę.
- To jak mam mówić? - spytałem zdezorientowany.
- Nie wiem. Może "Louis"? - zajęło mi dwie minuty ogarnięcie czemu mam zwracać się do Tomlinsona akurat "Louis". Po wytężeniu umysłu z całych sił przypomniałem sobie, że właśnie tak ma na imię.
- Okey. - zgodziłem się, no bo w końcu, miałem jakieś inne wyjście?
- Fuck, fuck, fuck! - krzyknął nagle ksiądz.
- Co się stało? - zapytałem zdezorientowany i rozglądnąłem się dookoła. W prawym, bocznym lusterku dostrzegłem policyjny radiowóz.
- Słuchaj! Widzisz poduszkę, na której spałeś? - tchnął szybko. Popatrzyłem w lewo. Przedmiot leżał na ziemi, pewnie dlatego, że Tomlinson tak porywiście prowadzi. - Wepchnij ją sobie pod koszulkę. - rozkazał. Otworzyłem szerzej oczy. Czy on mówi serio? - Wypchaj, do cholery! - krzyknął nerwowo, a ja niepewnie wykonałem polecenie. - Okey, a teraz połóż się i stękaj. - dodał.
- Co, kurwa?! - w tak stresowej sytuacji nie potrafiłem panować nad słownictwem.
- Połóż się na tych jebanych siedzeniach. Zasłoń sobie twarz jedną ręką, a drugą połóż na brzuchu. Stękaj, sap, jęcz, możesz też krzyczeć. Tak jakbyś miał orgazm, czy coś. Szybko! - ponaglał. Poczułem jak zwalnia i zjeżdża na żwirowe pobocze.
- Dzień dobry. - przywitał się policjant. Wykonałem pospiesznie rozkazy księ-Louisa i wylądowałem na siedzeniach, zasłaniając twarz i masując brzuch. Zacząłem jęczeć. - Przejechał pan na czerwonym świetle oraz przekroczył pan prędkość o dwadzieścia pięć kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym. Poproszę dokumenty. - poinformował funkcjonariusz.
- Panie władzo! Żona mi tu rodzi! Do szpitala się spieszę! Rozumie to pan?! Już jej wody odeszły! Kochanie, jak się czujesz? - zwrócił się do mnie. Poczułem jego rękę na swoim udzie.
- Aaa... Uhh... Szybko. Do. Szpitala! - dyszałem, ledwo powstrzymując śmiech.
- W takim razie proszę jechać! Gratuluję dziecka. - poradził zakłopotany mężczyzna i oddalił się. Louis ruszył szybko z piskiem opon, a ja wylądowałem na podłodze między przednimi, a tylnymi siedzeniami.
- Ej! To tak się kobiety w zaawansowanej ciąży traktuje?! - poskarżyłem się. W tym samym momencie wybuchliśmy głośnym śmiechem. - To było epickie. Zawsze tak robisz? - zapytałem mając na myśli numer z dzieckiem.
- Tylko, gdy moim pasażerem jest uroczy chłopak o długich włosach i zgrabnych nogach. - odparł chichocząc pod nosem.
- Chciałbym widzieć jego minę. - powiedziałem rumieniąc się nieco na jego wcześniejszą odpowiedź.
- Załatwione. - zakomunikował Louis i nie odrywając wzroku od jezdni wskazał na kamerkę samochodową, która była przekręcona w stronę drzwi kierowcy. - Ale nie teraz, bo przy twoim urokliwym śmiechu nie mogę się skupić. - dodał i posłał w moją stronę słodki uśmiech. Ksiądz Tomlinson był jeszcze bardziej dziwny ze swoim zachowaniem, ale przyznam, że chyba zaczynam uwielbiać jego poczucie humoru i te kurze łapki tworzące się przy jego oczach, gdy się śmieje.
×°×
CZYTASZ
Ojciec Dyrektor
FanficOna - grzeczna, poukładana dziewczyna On - bezlitosny 'bad boy', który nie cofnie się przed niczym Co się stanie, gdy losy tak różnych osób się skrzyżują? Jak dalej potoczy się ich życie? Chcesz wiedzieć? PRZECZYTAJ! Oryginalne, nie? Ale 'bad...