9. PretEnd Pregnancy

1.6K 204 196
                                    

Czarno, szaro, biało.

- C-co się stało? Co ja tu robię? Gdzie jestem...? - mamrotałem w amoku. Czułem się okropnie. Bolała mnie głowa, brzuch, ręce oraz mały palec u nogi stworzony tylko po to, żeby bolało jeszcze bardziej. Uchyliłem ciężkie powieki, a moim oczom ukazała się stara, szara wykładzina. Nie pamiętam co się stało i nie wiem co tu robię. Leżałem na plecach, a coś twardego wrzynało mi się w bok. Popatrzyłem w tamtą stronę i zidentyfikowałem czarny pas bezpieczeństwa. Moja koszulka była podwinięta, a odsłonięty brzuch owiewało chłodne powietrze. Z trudem uniosłem się do góry i usiadłem na miękkim fotelu. Rozglądnąłem się. Znajdowałem się na środkowym siedzeniu skórzanej kanapy w dużym samochodzie prowadzonym przez kurdupla, który nawet nie sięgał zagłówka przedniego fotela. Pochyliłem się ostrożnie do przodu, by dowiedzieć się jak wygląda kierowca.

- O mój Boże. - powiedziałem to na głos.

- Nie wzywaj na daremne. - skarcił mnie, nie odrywając wzroku od jezdni. Słyszał to mimo wielkich, zielonych słuchawek zasłaniających mu pół twarzy.

- Eee... Szczęść Boże? - odparłem niepewnie. Nie wiedziałem jak się zachować.

- Na wieki. - odpowiedział beznamiętnie. Wyciągnął ze schowka paczkę różowych gum. - Chcesz? - zapytał podnosząc do góry łososiowe opakowanie.

- Nie. - kurwa, chcę wiedzieć co tu robię, co się stało, gdzie jedziemy i dlaczego jestem w samochodzie dyrektora liceum, który jest również księdzem i moim katechetą proponującym mi właśnie "Orbit for kids".

- Spoko. - włożył sobie trzy gumy do buzi i zaczął energicznie żuć nie spoglądając w moją stronę.

- Co. Ja. Tu. Robię? - zapytałem głośno wyraźnie wypowiadając każdy wyraz pojedynczo.

- Jedziesz autem. - odpowiedział krótko, rzeczowo i konkretnie. Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem ciężko powietrze. Byłem, łagodnie mówiąc, zirytowany. - A tak na poważnie. Chciałeś wrócić do Doncaster, ale po drodze na przystanek zemdlałeś i przegapiłeś jedyny autobus i oto ja - twój osobisty szofer mam zaszczyt zawieźć cię do tego urokliwego miasteczka. - skwitował głośno mlaskając.

- Naprawdę? - spytałem, mając przebłyski pamięci. Moja głowa wciąż bolała.

- Taa. - uciął i zdjął słuchawki. Przypomniałem sobie całe zdarzenie, jakie miało miejsce przy boisku i zawstydzony spuściłem wzrok.

- Mogę o coś zapytać? - spoglądałem przez okno. Uśmiechnąłem się na widok rozmazanej drogi, nawet nie wiem dlaczego.

- Ciągłe o coś pytasz, nie pytając o to, czy możesz zapytać. - zauważył.

- Ile ksiądz ma lat? - odwieczna zagadka nurtująca mnie przez ostatnie trzy miesiące rozwiąże się za: trzy, dwa...

- Dwadzieścia osiem. - już. - Coś jeszcze? - dodał stając na czerwonym świetle i odwracając się do mnie. Ach, te nieziemsko piękne, lazurowe oczy.

- Yyy... Ni-tak! - zakłopotany podałem mu niebieską teczkę, o której przypomniałem sobie na widok jego tęczówek. Położyłem moją torbę na siedzeniu obok i zacząłem szukać komórki. Chciałem posłuchać muzyki, bo to wydawało się lepszym rozwiązaniem, niż siedzenie w krępującej ciszy. Znalazłem telefon, ale nie był bym sobą, gdybym czegoś nie zapomniał. I "tym czymś" okazały się być słuchawki. Podniosłem oburzony głowę, a mój wzrok skrzyżował się z wywiercającym mi dziurę w brzuchu spojrzeniem księdza. Uniosłem do góry jedną brew, nie wiedząc jak mam się zachować.

- Jeszcze długopis. - powiedział przerywając ciszę nie odrywając ode mnie wzroku.

- Zielone. - zauważyłem wymijająco.

- Jak twoje oczy. - rzucił, odwrócił się i gwałtownie nacisnął pedał gazu. W ostatniej chwili uniknąłem spotkania z podłokietnikiem chwytając się zagłówka Tomlinsona, przez co pociągnąłem go za włosy. Chyba bolało, bo momentalnie syknął z bólu. - Ogarnij się, Styles, bo wyłysieje szybciej, niż zamierzałem. - mruknął ostrzegawczo.

- Jestem ogarnięty. To ksiądz nie patrzy na drogę! - fuknąłem zirytowany. Najlepiej całą winę zwalić na mnie.

- Możesz do mnie nie mówić "ksiądz"?! Ja nie nazywam cię "uczeń". - odparł skręcając nagle, w wyniku czego wylądowałem na lewych drzwiach, boleśnie uderzając głową w szybę.

- Dobrze. - odpowiedziałem zaciskając z bólu zęby. Próbowałem rozmasować skroń, ale nie przyniosło to żadnych pożądanych efektów.

- I nie mów do mnie z zaciśniętymi zębami, do cholery. Nie jestem twoim kolegą. - dodał. Może w ogóle nie będę mówił. Pomyślałem i wywróciłem oczami. - I zapnij pasy, na Boga! - rozkazał przyglądając mi się w lusterku.

- Niech pan nie wzywa imienia Pana Boga swego na daremne. - odgryzłem się.

- Nawet nie wiesz jak staro się teraz poczułem. Nie ma okropniejszej rzeczy, niż mówienie "pan" do gościa, który żuje gumy dla dzieci i ciągle wycina wszystkim żarty. - odparł i zatrąbił na blondynkę, która zajechała mu drogę.

- To jak mam mówić? - spytałem zdezorientowany.

- Nie wiem. Może "Louis"? - zajęło mi dwie minuty ogarnięcie czemu mam zwracać się do Tomlinsona akurat "Louis". Po wytężeniu umysłu z całych sił przypomniałem sobie, że właśnie tak ma na imię.

- Okey. - zgodziłem się, no bo w końcu, miałem jakieś inne wyjście?

- Fuck, fuck, fuck! - krzyknął nagle ksiądz.

- Co się stało? - zapytałem zdezorientowany i rozglądnąłem się dookoła. W prawym, bocznym lusterku dostrzegłem policyjny radiowóz.

- Słuchaj! Widzisz poduszkę, na której spałeś? - tchnął szybko. Popatrzyłem w lewo. Przedmiot leżał na ziemi, pewnie dlatego, że Tomlinson tak porywiście prowadzi. - Wepchnij ją sobie pod koszulkę. - rozkazał. Otworzyłem szerzej oczy. Czy on mówi serio? - Wypchaj, do cholery! - krzyknął nerwowo, a ja niepewnie wykonałem polecenie. - Okey, a teraz połóż się i stękaj. - dodał.

- Co, kurwa?! - w tak stresowej sytuacji nie potrafiłem panować nad słownictwem.

- Połóż się na tych jebanych siedzeniach. Zasłoń sobie twarz jedną ręką, a drugą połóż na brzuchu. Stękaj, sap, jęcz, możesz też krzyczeć. Tak jakbyś miał orgazm, czy coś. Szybko! - ponaglał. Poczułem jak zwalnia i zjeżdża na żwirowe pobocze.

- Dzień dobry. - przywitał się policjant. Wykonałem pospiesznie rozkazy księ-Louisa i wylądowałem na siedzeniach, zasłaniając twarz i masując brzuch. Zacząłem jęczeć. - Przejechał pan na czerwonym świetle oraz przekroczył pan prędkość o dwadzieścia pięć kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym. Poproszę dokumenty. - poinformował funkcjonariusz.

- Panie władzo! Żona mi tu rodzi! Do szpitala się spieszę! Rozumie to pan?! Już jej wody odeszły! Kochanie, jak się czujesz? - zwrócił się do mnie. Poczułem jego rękę na swoim udzie.

- Aaa... Uhh... Szybko. Do. Szpitala! - dyszałem, ledwo powstrzymując śmiech.

- W takim razie proszę jechać! Gratuluję dziecka. - poradził zakłopotany mężczyzna i oddalił się. Louis ruszył szybko z piskiem opon, a ja wylądowałem na podłodze między przednimi, a tylnymi siedzeniami.

- Ej! To tak się kobiety w zaawansowanej ciąży traktuje?! - poskarżyłem się. W tym samym momencie wybuchliśmy głośnym śmiechem. - To było epickie. Zawsze tak robisz? - zapytałem mając na myśli numer z dzieckiem.

- Tylko, gdy moim pasażerem jest uroczy chłopak o długich włosach i zgrabnych nogach. - odparł chichocząc pod nosem.

- Chciałbym widzieć jego minę. - powiedziałem rumieniąc się nieco na jego wcześniejszą odpowiedź.

- Załatwione. - zakomunikował Louis i nie odrywając wzroku od jezdni wskazał na kamerkę samochodową, która była przekręcona w stronę drzwi kierowcy. - Ale nie teraz, bo przy twoim urokliwym śmiechu nie mogę się skupić. - dodał i posłał w moją stronę słodki uśmiech. Ksiądz Tomlinson był jeszcze bardziej dziwny ze swoim zachowaniem, ale przyznam, że chyba zaczynam uwielbiać jego poczucie humoru i te kurze łapki tworzące się przy jego oczach, gdy się śmieje.

×°×

Ojciec DyrektorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz