ɴɪᴇᴋᴏɴꜰᴏʀᴛᴏᴡᴀ ꜱʏᴛᴜᴀᴄᴊᴀ

206 24 103
                                    

- Pierz szybciej, bo muszę zaraz wychodzić - rozkazuję pralce, przed którą stoję od kilku minut.

Gdy się obudziłam, mojego wspótlokatora nie było, a poszewka przypominała kiepską podróbkę najgorszej że znanych mi marek.
Kiedy otwieram drzwi pralki, odkrywam, że tusz do rzes i puder sprały się szybko i bezboleśnie. Uff. Wieszam pranie i pędem ruszam do
drzwi. Nie chcę się spóźnić, bo to byłby kolejny minus na moim koncie, który mógłby odsunąć mój awans w sferę złudzeń.

Metro jest zatłoczone, ale mnie to nie dziwi. Stojąca obok kobieta wylewa nieco cappuccino na mój żakiet. Przeprasza i proponuje, że zapłaci za pranie, lecz nie mam czasu na dyskusje, więc tylko macham ręką i zakrywam plamę płaszczem. W biurze spróbuję się jej pozbyć.

Wbiegam do firmy, bo za dwie minuty powinnam siedzieć przy biurku. W drzwiach zrzucam płaszcz. Mina Abby nie wróży nic dobrego. Nagle słyszę za sobą chrząknięcie. Odwracam się i widzę szefa, który od razu skupia wzrok na plamie odznaczającej się na szarym materiale.

- Wypadek w metrze - tłumaczę, zdejmując z siebie brudną odzież. Dobrze, że mam sukienkę z długim rękawem.

- Musimy pogadać - informuje Gilbert grobowym tonem i zamyka drzwi. - Dzwonił pan Tucker. Chce podpisać umowę.

Spoglądamy na siebie z Abby. Nie dziwi mnie, że facet się zdecydował. Odwaliłyśmy kawał dobrej roboty. Mina szefa nie pozwala nam jednak na wybuch radości.

- Poprosił Kimberlly - mówi, ciężko wzdychając.

- Ukradła nam klienta - cedzi przez zęby moja przyjaciółka.

- Podobno jej prezentacja bardziej przypadła mu do gustu.

Gilbert ewidentnie jej broni. W jego głosie stychać nieprzyjazne nastawienie.

- Nie prezentacja, tylko krytyka naszej oferty - poprawiam.

- To nie ma znaczenia. Jesteśmy drużyną i trzeba się cieszyć, że klient wybrał naszą firmę - stwierdza nieco łagodniejszym tonem. Na koniec posyła nam wymuszony uśmiech, kiwa głową i wychodzi.

- Co to, kurwa, miało być? - pytam, wskazując na drzwi za którymi zniknął. - A gdzie słowa pochwały za nasz trud?

- Obawiam sie, że limit pochwał wyczerpał w gabinecie Kimberlly- mówi beznamiętnie Abby, po czym schyla sie do torebki i wyciąga z niej małą butelkę.

- Pijesz w pracy? W dodatku przed południem?

- Mam to w dupie - oznajmia, wlewając nieco bursztynowego trunku do kubka z herbatą - Mam kaca, a na kaca najlepiej działa herbata z prądem, zreszta może mnie zwolnić nawet dziś i tak ma na to ochote - wrusza ramionami i chowa buteleczkę do torebki.

Chwyta kubek i zaciąga się zapachem mieszanki, którą przygotowała.

- Nie mówisz serio. Co zrobisz, jeśli naprawde cie zwolni?

- Znajdę nowa pracę. Nie brałam ślubu z tym miejscem. Nie muszę tu tkwić całe życie. Jeśli nie doceniają moich umiejętności, to po co mam się użerać z suka Kimberlly i jej brakiem szacunku? Nie widzę sensu starania się o klienta, skoro każdy może mi go legalnie ukraść.

Siadam w fotelu i rozważam jej słowa. Dla mnie praca to całe życie. Tylko tutaj czuję się bezpiecznie i tylko tutaj mnie doceniają. Okej, doceniali. Wolałabym, żeby zostawił mnie chłopak, niż dostać wypowiedzenie. Ale chwila, przecież ja nie mam chłopaka. Nie mam, bo nie angażuję się w nic poza pracą. Nie mam czasu na przyjaciół, poza Abby, na zakupy, kino, teatr i basen. Nie mam czasu troszczyć się o nikogo poza klientami. Nawet o chomika. Nie pamiętam, kiedy byłam na wakacjach. Urlop zwykle spędzam, nadrabiając zaległości, biorac udział w dodatkowych kursach lub odsypiając noce zarwane na tworzenie projektów. Projektów, które ktoś kradnie w ciagu kilku minut, na moich oczach.

𝑪𝒉𝒓𝒊𝒔𝒕𝒎𝒂𝒔 𝒘𝒊𝒕𝒉 𝒂 𝒔𝒕𝒓𝒂𝒏𝒈𝒆𝒓 |𝑭𝒆𝒓𝒎𝒊𝒏 𝑳𝒐𝒑𝒆𝒛|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz