ᴊᴇᴅɴᴀ ᴡɪᴇʟᴋᴀ ᴘᴏᴍʏᴌᴋᴀ

185 19 200
                                    

– Przepraszam. Tak mi głupio – mówię po raz dwudziesty, siedząc w salonie Abby i popijając kawę.

– Już to mówiłaś. Nie jestem zła. Martwię się o ciebie.

– Sama się martwię.

– Powinnaś z nim porozmawiać,

– Nie widzę w tym sensu. To niczego nie zmieni.

– Nie wiesz, dopóki nie spróbujesz.

– Nie chcę mu mieszać w głowie. Jego życie jest w El Campillo moje tutaj. Ma tam rodzinę. Podobnie jak ja tu – mówiąc to, dotykam ramienia Abby. Jej wzrok łagodnieje – Mówia, że co z oczu, to z serca. Unikam go, by łatwiej było mi zapomnieć,

– Chyba trochę ci nie wychodzi – uśmiecha się lekko. Wiem, że mówi o wczorajszej nocy. Znów mi glupio.
Spuszczam wzrok.

– Pojedziesz ze mna do mieszkania? Muszę się przebrać – pytam.

– Jesteś pewna, że nie ma tam Fermina?

– Tak. Kilka dni temu mówił, że w sobotę i niedziele będą pracować od piątej rano, bo muszą przygotować wszystko na dopięciem umowy. W końcu już niedługo będzie zawodnikiem wielkiego klubu.
Może uda mi się uniknąć spotkania z nim. A poza tym idziemy później idziemy do tej nowej restauracji obiecałam Peterowi, że przyjdę

– Kim jest Peter?

W drodze do mieszkania odpowiadam na jej pytanie. Doprowadzam się do ladu i resztę dnia spędzamy w biurze. Wyskakuje do sklepu po wodę i po chrupki kukurydziane dla Abby. Obiad zamawiamy w pobliskiej knajpie.
Fermin dzwoni kilka razy. W końcu postanawiam byc dorosła i piszę do niego wiadomość,

"Nie dzwoń, proszę. Nie pogarszajmy tego. Muszę pracować, a nie mogę się skupić"

Telefon przestaje dzwonić. Trochę mi smutno, ale wiem, że tak będzie lepiej.


Pracowałyśmy do późna i jestem dumna z efektów. Wychodzimy z biura po dziesiątej. Obiecuję Abby, że nie zajrzę dziś do żadnego baru. Nie odpuszczam jednak spaceru. Muszę przewietrzyć umysł. Idę powoli, a chłodny wiatr próbuje przebić się przez mój płaszcz. Naciągam wyżej szalik. Mijam świąteczne wystawy i przypominam sobie, że nie wyłączyłam lampek na choince. Nieco szybszym krokiem wracam do biura i wyciagam wtyczkę z kontaktu. Zanim docieram do mieszkania, jest już po północy.

Fermin śpi. Na wieszaku widzę jego płaszcz, a w mieszkaniu panuje cisza. Jeśli tylko udaje, żeby uszanować moją prośbe o brak kontaktu, to jestem mu wdzięczna Kiedy siadam na kanapie, opadam z sił. Biorę swoją stara znajomą, czyli niewygodną poduszkę, i rozglądam się za kocem. Leży na fotelum

Kiedy podnoszę koc, moim oczom ukazuje się to, co bylo pod nim ukryte. Znów czuje ucisk w klatce piersiowej, a wargi zaczynają mi drżeć ze wzruszenia. Biorę na ręce pluszowego misia, którego Fermin podarował mi w dniu swoich urodzin. Przypominam sobie naszą wizytę na jarmarku Bożonarodzeniowym  i uśmiecham się do wspomnień. W dżinsach i swetrze wchodzę pod koc, przytulam bialego niedźwiadka i zasypiam z poczuciem żalu.

Otwieram oczy i zastanawiam się, która może być godzina. W mieszkaniu panuje cisza. Za oknem słychać szelest kropel. Pada deszcz. Odnajduję wzrokiem telefon i sięgam po niego. Prawie jedenasta. Chyba naprawde potrzebowałam snu. Wstaje, żeby zrobić sobie kawę. Na fotelu leży mój szalik, więc odnoszę go do przedpokoju. Wtedy to widze a moje serce na chwilę przestaje bić. Pod ścianą stoi walizka. Dopada mnie rzeczywistość. Czego się spodziewałam? Że nie zauważe jego wyjazdu? Ze cały ból rozstania mam za sobą? Glupia.

𝑪𝒉𝒓𝒊𝒔𝒕𝒎𝒂𝒔 𝒘𝒊𝒕𝒉 𝒂 𝒔𝒕𝒓𝒂𝒏𝒈𝒆𝒓 |𝑭𝒆𝒓𝒎𝒊𝒏 𝑳𝒐𝒑𝒆𝒛|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz