Zrywam się z kanapy przekonana, że zaspałam. Rozgladam się po mieszkaniu i odnajduję wzrokiem telefon. Dobiega jedenasta! Jestem spóźniona! Wtedy spoglądam na datę. Sobota? Potrząsam głowa, żeby usprawnić przepływ danych. Kiedy
dociera do mnie, że mam wolne i nie muszę biec do firmy, opadam na posłanie i wtulam twarz w kołdrę. Miętowy aromat przypomina mi o kompromitującej przygodzie w drodze do łazienki. Mam nadzieję, że Lopez już wyszedł, bo wolałabym nie oglądać po raz kolejny jego jedrnych pośladków. To znaczy absolutnie by mi nie przeszkadzało, gdybym miała zdjęcie jego tyłka na tapecie w telefonie, ale nie powinnam więcej gapić się na niego na żywo. Właściwie nie powinnam gapić się, gdy jest nagi, lecz kiedy opinają go spodnie, mogę przecież rzucić okiem, prawda? Ogarniam się, jem szybkie śniadanie i postanawiam zrobić to, co ludzie zazwyczaj robią, kiedy mają wolne. Najpierw idę na zakupy, a potem gotuję zupę jarzynową, bo to jedna z niewielu rzeczy, które zawsze mi wychodzą. Później odkurzam całe mieszkanie i wyrzucam śmieci. Nastawiam zmywarkę i czuje się... zadowolona. Czy to nie dziwne, że nie harowałam cały dzień w firmie,
a mam poczucie, że na coś się przydałam? Jeśli o firmie mowa,
dokładnie w momencie, gdy zamykam drzwi zmywarki, rozdzwania się telefon.– Mam nadzieję, że cię nie obudziłam – mówi Abby zaspanym głosem. Ona chyba jeszcze dziś nic nie ugotowała i nie dotykała odkurzacza. – Dzwonił do mnie Gilbert. Chce nas widzieć o trzeciej.
– W sobotę?
– O kurwa. Uderzyłaś się w głowę?
– Nie. Dlaczego o to pytasz?
– Felicja, którą znam, jest gotowa pracować nawet w Boże Narodzenie, a ty, obca istoto, oburzasz sie, gdy
wspominam o sobocie. Dobrze się czujesz?– W zasadzie... tak. To znaczy czułam się dobrze, dopóki nie wiedziałam, że czeka mnie wizyta w firmie. Gilbert wspominał o co chodzi?
– Nie, ale był oschły. Nie podoba mi się to, Felicja. Jeśli dalej będzie to tak wyglądać, Gilbert pod choinke dostanie moje wypowiedzenie.
Biorę głęboki wdech. Nie chcę jej jeszcze wtajemniczać w swój plan, bo sama dopiero robię rozpoznanie. Mruczę tylko niezrozumiale i żegnam się z nią z nia. Ruszam do walizki i wyciągam pierwszą parę spodni, jaka wpada mi w ręce. Dżinsy. Zastanawiam się przez chwile, przygladając się spodniom.
– Przecież jest sobota. Żakiet i szpilki obowiązują od poniedziałku do piątku – tłumaczę sama sobie i siegam po zieloną koszulę z kwiatkami wyszytymi na kieszeniach.
Zarzucam kurtkę i wskakuję w szare botki. Zadnych wysokich obcasów w sobotę! Czuję się, jakby dopadł mnie spóźniony bunt czterolatki. Ruszam do metra, gotowa stawić czoła wyzwaniom. Mam dziwne wrażenie, że nie skończy się to dobrze. Wcale się nie mylę. Gdy tylko przekraczam próg biura szefa, spostrzegam Kimberlly. Jej zadowolona mina nie wróży nic dobrego. Zaczynam się denerwować. Ledwo zdążę zdjąć kurtke, gdy do pokoju wpada Abby. Wygląda, jakby dopiero wstała. Włosy ma rozwiane, więc chyba biegła z przystanku. Na jej twarzy nie ma grama makijażu, a gdy zdejmuje płaszcz, okazuje się, że ma na sobie granatowa bluzę od piżamy. Patrzę na nią zdziwiona, a ona wzrusza ramionami. Chyba nie tylko ja przechodzę fazę buntu.
– Zaprosiłem was tutaj, bo wykryliśmy pewne nieprawidłowości, które nie mogą czekać do poniedziałku – zaczyna szef.
– Słucham? – nie wytrzymuję.
– Kimberlly przejęła od was kampanię pana Tuckera.
– Ukradła – szepcze Abby.
Szef gromi ją spojrzeniem i kontynuuje.
– Okazuje się, że budżet jest większy, niż zakladał wasz projekt. Dlaczego tego nie uwzględniłyście?
– O czym ty mówisz? – pytam.
Podnosi mi się ciśnienie – Przecież zaplanowalyśmy kampanię dokładnie z takim budżetem, jaki klient podał podczas pierwszego spotkania.
CZYTASZ
𝑪𝒉𝒓𝒊𝒔𝒕𝒎𝒂𝒔 𝒘𝒊𝒕𝒉 𝒂 𝒔𝒕𝒓𝒂𝒏𝒈𝒆𝒓 |𝑭𝒆𝒓𝒎𝒊𝒏 𝑳𝒐𝒑𝒆𝒛|
FanfictionMimo że w Barcelonie roi się od choinek i bożonarodzeniowych ozdób, Felicja nie czuje tej wyjątkowej atmosfery. Dziewczyna lekceważy świąteczny klimat i powoli przygotowuje się do wyjazdu z kraju oraz obiecanego awansu. Dochodzi jednak do nieporozum...