Nigdy nie zapomnę dnia, w którym po raz pierwszy zeszliśmy do bunkra. Miałam wtedy dziewięć lat, a świat, który znałam, rozpadał się na moich oczach. Powietrze wypełniał zapach spalenizny, a krzyki ludzi rozdzierały ciszę. Wszystko, co wcześniej wydawało się trwałe i niezmienne, rozsypywało się niczym piasek w dłoniach. Ojciec mówił o chorobie, która opanowała ziemię – o „Czarnej Mgle”. Pojawiła się nagle, bez ostrzeżenia, jak drapieżnik rzucający się na swoją ofiarę. Ludzie chorowali, potem umierali, a wszystko to w męczarniach, które z czasem stały się tematem szeptanych legend. Nikt nie znał źródła tej zarazy ani sposobu na jej powstrzymanie. Niektórzy, jak ojciec, twierdzili, że to kara za nasze grzechy – za pychę, za lekceważenie natury i za niekończącą się pogoń za władzą. Ale ja byłam dzieckiem. Nie rozumiałam, co mogłabym zrobić tak strasznego, by zasłużyć na taki los.Chaos narastał z każdym dniem. Zaczęło się od doniesień w telewizji: miasta zamykane na kwarantannie, rządy wprowadzające stan wyjątkowy, ludzie rabujący sklepy, ja byłam za młoda aby zrozumieć co się dzieje. Potem wszystko ucichło. Media przestały nadawać, a jedynym dźwiękiem pozostał syk wiatru przenoszącego truciznę. Aż pewnego dnia do naszego domu wtargnęło wojsko.Żołnierze byli inni, niż sobie ich wyobrażałam. Mieli surowe, beznamiętne twarze, jakby dawno temu pozbyli się resztek emocji. Rozkazali nam natychmiast się spakować. Mówili o ewakuacji, o „bezpiecznym miejscu”. Mama płakała, ojciec milczał. Ja tylko patrzyłam, nie rozumiejąc, co się dzieje. Dopiero później dowiedziałam się, że mieliśmy szczęście – byliśmy jednymi z nielicznych wybranych do schronienia.
Bunkry… Na początku to słowo brzmiało jak obietnica. Wyobrażałam sobie miejsce pełne bezpieczeństwa i ciepła, schron przed końcem świata. Dopiero z czasem zrozumiałam, że były to przywileje zarezerwowane dla tych, którzy mieli wystarczającą wartość – dla elit i ich rodzin. Nas uratowała pozycja ojca – wybitnego lekarza i naukowca. Był jednym z tych, którzy mogli pomóc w odbudowie świata… jeśli kiedykolwiek nadejdzie taki dzień.Pierwsze dni w bunkrze były jak sen – ale raczej koszmar niż marzenie. Nie zapomnę ucisku w piersi, gdy wchodziliśmy do tej podziemnej twierdzy. Żelazne drzwi zamknęły się za nami z głuchym hukiem, a ja poczułam, jakbyśmy zostali pogrzebani żywcem. Otaczały nas sterylne, metaliczne ściany, błyszczące od lamp. Na powierzchni królował chaos, ale tutaj panował niepokojący spokój, jak w grobowcu.
Bunkier, w którym zamieszkaliśmy, był jednak inny niż te, które widziałam w starych filmach. Nie był surowy i ciasny – to było luksusowe schronienie. Wygodne łóżka, nowoczesna kuchnia, biblioteka pełna książek, a nawet kino. Na ścianach wyświetlano obrazy przypominające świat zewnętrzny: błękitne niebo, zielone pola, szumiące morze. Wszystko to miało dawać nam złudzenie normalności, ale dla mnie tylko podkreślało, co straciliśmy.
Ojciec tłumaczył, że musimy tu zostać, dopóki nie będzie bezpiecznie. Ale co to znaczyło? Kiedy świat na powierzchni przestanie być groźny? Z każdym mijającym dniem czułam, jak bunkier coraz bardziej przypomina więzienie. Tęskniłam za ciepłem słońca na skórze, za zapachem trawy po deszczu, za śmiechem moich przyjaciół. Ale najbardziej tęskniłam za czymś, czego nie umiałam nazwać – za życiem, jakie znałam.
Minęły lata. Bunkier stał się moim domem. Nauczyłam się żyć w tej sztucznej rzeczywistości, w świecie zbudowanym z metalu, ciszy i wspomnień. Patrząc na rodziców, widziałam, jak nadzieja powoli opuszcza ich oczy. Ale ja nie chciałam jej stracić. Każdej nocy marzyłam o tym, że pewnego dnia drzwi bunkra otworzą się znowu. Że zobaczę prawdziwe niebo, poczuję wiatr we włosach i dotknę ziemi, która kiedyś należała do nas wszystkich.
Być może to tylko dziecięca naiwność. A może jedyna rzecz, która wciąż trzyma mnie przy życiu.
CZYTASZ
Black Mist
Science FictionAmy i Nicole, dwie młode siostry, zostają uwięzione w bunkrze, który miał być dla nich schronieniem przed światem ogarniętym śmiertelną epidemią. Ich ojciec, wybitny naukowiec, obiecuje im bezpieczeństwo, zapewniając, że na zewnątrz czai się tylko ś...