Rozdział 18

2 0 0
                                    

Po krótkiej naradzie, mimo obaw Nicole i moich wątpliwości, zdecydowaliśmy się zaufać Cameronowi. Spakowaliśmy nasze rzeczy i wyruszyliśmy z powrotem w las, kierując się według mapy, którą miał Cameron.
Droga była długa i pełna napięcia. Każdy dźwięk w lesie wydawał się być sygnałem zbliżającego się zagrożenia, ale Cameron wydawał się pewny siebie.
– Jeszcze kilka godzin – powiedział, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. – A potem zobaczycie sami. I choć nie wiedzieliśmy, co nas czeka, coś w jego głosie sprawiało, że zaczynałam mieć nadzieję. Może Oaza rzeczywiście istniała. Może czekało tam na nas coś więcej niż przetrwanie. Może była tam przyszłość. Podczas marszu przez las Cameron coraz bardziej otwierał się przed nami. Mimo naszej początkowej nieufności, jego opowieści o Oazie i życiu na powierzchni wydawały się prawdziwe. Jednak wciąż unikał pytań o szczegóły swojej misji, co sprawiało, że Nicole nadal nie do końca mu ufała.
Kiedy zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku, ojciec wdał się z nim w kolejną rozmowę o badaniach nad zarażonymi.
– Powiedziałeś, że pobieraliście próbki – zaczął ojciec, wyciągając swój notatnik. – Jak je przechowywaliście? Na powierzchni trudno o sprzęt, który utrzyma je w odpowiednich warunkach. Cameron spojrzał na niego uważnie.
– Mamy mobilne laboratoria – wyjaśnił. – To małe jednostki z podstawowym sprzętem, który działa na generatorach. Ale pewnie w bunkrze mieliście wszystko na miejscu, prawda?
Nicole i ja spojrzałyśmy na siebie, a potem na Camerona.
– Skąd wiesz, że byliśmy w bunkrze? – zapytałam ostro, - wiedziałeś już na stacji, jak?
Cameron uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach pojawiło się coś, co sprawiło, że poczułam dreszcz.
– Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić – powiedział spokojnie. – Wyglądacie na ludzi, którzy spędzili większość życia pod ziemią. Jesteście zdrowi, czysto ubrani, nie macie blizn od walki ani oznak niedożywienia.
– To nie twoja sprawa – rzuciła Nicole, jej głos był pełen nieufności.
Cameron uniósł ręce w geście obronnym.
– Spokojnie. Nie osądzam was. Właściwie… jestem pod wrażeniem. Ludzie z bunkrów zawsze byli legendą na powierzchni. Wielu uważało, że bunkry nie istnieją albo że wszyscy, którzy się tam schronili, już dawno umarli. Ojciec spojrzał na niego uważnie.
– A co wy o nas sądzicie? – zapytał.
Cameron zawahał się przez chwilę, zanim odpowiedział.
– Nie wszyscy patrzą na was przychylnie – przyznał. – Na powierzchni ludzie walczyli o każdy dzień, a wy mieliście… powiedzmy, lepsze warunki. Niektórzy sądzą, że ludzie z bunkrów żyli w luksusie, podczas gdy reszta świata konała.
– To nieprawda – powiedziałam szybko. – To, co mieliśmy, wcale nie było łatwe. Cameron skinął głową.
– Wierzę ci – powiedział spokojnie. – Ale musicie zrozumieć, że ludzie na powierzchni widzą to inaczej. W Oazie są tacy, którzy mogą mieć wobec was mieszane uczucia.
Nicole spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Czyli sugerujesz, że jeśli pójdziemy z tobą, możemy być w niebezpieczeństwie?
Cameron westchnął i spojrzał na ojca.
– Nie. W Oazie obowiązuje zasada ochrony każdego, kto tam trafi – powiedział. – Ale musicie być przygotowani, że niektórzy mogą nie przyjąć was z otwartymi ramionami.
Ojciec wziął głęboki oddech, jakby ważył jego słowa.
– To ryzyko, które musimy podjąć – powiedział w końcu. – Jeśli to miejsce istnieje i może nas ochronić, warto spróbować.
Nicole spojrzała na mnie, a potem na ojca.
– Nie jestem przekonana – powiedziała cicho.
– Ja też nie – przyznałam, patrząc na Camerona. – Ale nie mamy wyboru.
Cameron uśmiechnął się lekko, choć jego twarz pozostawała poważna.
– W takim razie lepiej ruszajmy – powiedział, wstając. – Oaza nie jest daleko, ale im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej. Kiedy wyruszyliśmy, Nicole szła obok mnie, patrząc na Camerona, który prowadził nas przez las.
– Co o nim myślisz? – zapytała cicho.
Zawahałam się.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Wydaje się szczery, ale… coś w nim mnie niepokoi.
Nicole skinęła głową.
– Mnie też. Ale jeśli to miejsce, ta Oaza, naprawdę istnieje, może to być nasza jedyna szansa. Spojrzałam na ojca, który szedł kilka kroków przed nami, rozmawiając z Cameronem o badaniach. Miałam wrażenie, że ojciec chciał zaufać Cameronowi, może nawet za bardzo. Las zdawał się rozciągać bez końca. Drzewa były wysokie, ich korony splatały się nad naszymi głowami, tworząc naturalny dach, który przepuszczał tylko pojedyncze promienie światła. Cameron prowadził nas pewnym krokiem, co jakiś czas sprawdzając mapę i kompas, które wyjął z kieszeni kurtki.
Nicole trzymała się blisko mnie, milcząca, ale jej wzrok cały czas śledził otoczenie. Ja sama nie mogłam pozbyć się uczucia niepokoju – coś w tej ciszy wydawało się zbyt spokojne, jakby las tylko czekał, by odsłonić swoje sekrety. Cisza wokół była niemal namacalna, przerywana jedynie odgłosami naszych kroków i czasami szelestem wiatru poruszającego gałęzie. Las nagle się skończył. Staliśmy na niewielkiej górce, a przed nami rozciągał się widok, który zaparł nam dech w piersiach. Oaza była ogromna, otoczona wysokim, solidnym murem z wieżyczkami strażniczymi rozmieszczonymi w równych odstępach. Na każdej z nich widać było sylwetki strażników z bronią, patrolujących teren. W środku murów znajdowały się wysokie bloki mieszkalne, z których dachów wznosiły się anteny, a pomiędzy nimi rozciągały się mniejsze budynki, place i zielone przestrzenie. Wszystko to wyglądało niemal jak małe miasto, otoczone ścianą chroniącą przed światem zewnętrznym.
– Oaza – powiedział Cameron z dumą w głosie, wskazując na rozległy teren przed nami. – Kiedy wejdziecie do środka, zrozumiecie, dlaczego to miejsce jest wyjątkowe. Ojciec stał obok mnie, wpatrując się w widok z zachwytem.
– To naprawdę istnieje… – powiedział cicho, niemal do siebie.
Nicole spojrzała na mnie z niedowierzaniem, jej twarz była pełna mieszanki szoku i ciekawości.
– To wygląda jak jakiś sen – wyszeptała. – Cztery lata po rozpoczęciu się choroby zaczęliśmy budowę – wyjaśnił Cameron, przerywając ciszę. – Użyliśmy wszystkiego, co zostało z tego miasteczka. Od starych budynków po kawałki metalowych konstrukcji, by stworzyć ten mur. To nie było łatwe, ale ludzie zdeterminowani do przetrwania są zdolni do rzeczy, o których nawet nie wiedzieli, że potrafią.
– Jak to wszystko funkcjonuje? – zapytał ojciec, wciąż wpatrując się w Oazę.
Cameron uśmiechnął się lekko. – To zasługa Jamesa – powiedział. – On tym wszystkim zarządza. Były żołnierz, doskonały dowódca. To dzięki jego wizji i dyscyplinie Oaza nie tylko przetrwała, ale stała się miejscem, w którym ludzie mogą naprawdę żyć.
Nicole spojrzała na niego podejrzliwie.
– A co z tymi strażnikami? – zapytałam, wskazując na wieżyczki. – To część naszej ochrony – wyjaśnił Cameron. – Strażnicy patrolują mury, są uzbrojeni i gotowi na wszystko. To właśnie oni zapewniają nam bezpieczeństwo.
Ojciec skinął głową, wyraźnie pod wrażeniem.
– Wygląda na to, że to naprawdę dobrze zorganizowane miejsce – powiedział.
Cameron spojrzał na nas z zadowoleniem.
– To, co widzicie z góry, to tylko część – powiedział. – Kiedy wejdziecie do środka, będziecie w szoku. Po kilku minutach wpatrywania się w widok Cameron odwrócił się do nas.
– Czas ruszać – powiedział, wskazując na ścieżkę prowadzącą w dół. – Im szybciej dotrzemy do bramy, tym lepiej.
Zaczęliśmy schodzić ze wzgórza, a moje serce biło szybciej z każdą chwilą. Oaza wyglądała pięknie, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż miałam wątpliwości.
Nicole szła obok mnie, patrząc na mury z mieszanką fascynacji i nieufności. – To miejsce wygląda idealnie – szepnęła, zniżając głos. – Może aż za bardzo.
Spojrzałam na nią, ale nic nie powiedziałam. W głowie miałam zbyt wiele pytań.
Kiedy zbliżaliśmy się do bramy, widziałam, jak strażnicy na wieżyczkach obserwują nas z góry. Cameron uniósł rękę, a jeden z nich skinął głową i zszedł po drabinie.
– Zaraz was zaprowadzę do Jamesa – powiedział Cameron, patrząc na nas z lekkim uśmiechem. – On wyjaśni wam wszystko, czego jeszcze nie wiecie.
I choć moje serce było pełne niepewności, czułam, że za tymi murami kryje się coś, co może zmienić nasze życie na zawsze. Brama Oazy otworzyła się z przeciągłym skrzypieniem, odsłaniając widok, który sprawił, że Nicole i ja zamarłyśmy. Po drugiej stronie znajdowała się tętniąca życiem przestrzeń – ludzie spacerowali wzdłuż brukowanych alejek, śmiejąc się i rozmawiając. Widać było dzieci bawiące się na placach, konie pasące się spokojnie na małych łąkach i psy biegające swobodnie między budynkami. To miejsce wyglądało jak wyjęte z innej rzeczywistości.
Nicole złapała mnie za rękę, wskazując na młodą dziewczynkę, która wesoło skakała z psem u boku.
– Amy, spójrz na to – wyszeptała z niedowierzaniem.
– To… niemożliwe – powiedziałam, nie odrywając wzroku od widoku. Zrobiłyśmy krok naprzód, jakby przyciągane tym obrazem normalności, którego tak dawno nie widziałyśmy. Ale zanim zdążyłyśmy przejść przez bramę, przed nami stanął żołnierz z wyraźnie surowym wyrazem twarzy.
– Stać! – powiedział ostrym tonem, unosząc rękę.
Cameron odwrócił się do niego z wyraźnym zdziwieniem.
– Co się dzieje? – zapytał. – To ja, Cameron. Wracam z misji. Żołnierz spojrzał na niego chłodno.
– Macie czekać. Został wydany odgórny komunikat, żeby nie wpuszczać cię do środka – powiedział.
Słowa te wywołały w Cameronie wyraźne zmieszanie.
– Co? – zapytał, robiąc krok w stronę żołnierza. – O co chodzi? Żołnierz uniósł rękę do radia, które trzymał przy piersi, i nacisnął przycisk.
– Cameron wrócił – powiedział do mikrofonu. – Nie jest sam.
Z radia dobiegł stłumiony głos.
– Przytrzymajcie ich. James zaraz przyjdzie.
Cameron wyglądał na coraz bardziej zagubionego.
– James? Dlaczego miałby nie pozwalać mi wejść? – zapytał, patrząc na żołnierza.
Mężczyzna nie odpowiedział, jego twarz pozostawała niewzruszona. Nicole spojrzała na mnie z niepokojem.

– Amy, coś jest nie tak – szepnęła, ściskając mocniej moją rękę.

– Wiem – odpowiedziałam równie cicho, czując, jak napięcie rośnie.
Ojciec, który stał obok Camerona, zrobił krok w stronę żołnierza.
– Co to ma znaczyć? – zapytał spokojnie, choć w jego głosie wyczuwałam nutę zaniepokojenia.
Żołnierz spojrzał na niego chłodno.
– Musicie poczekać. James zaraz przyjdzie – powiedział, stając w taki sposób, by zasłonić przejście do Oazy.
Cameron westchnął i spojrzał na ojca, a potem na nas.
– To jakaś pomyłka – powiedział, choć jego głos zdradzał lekką niepewność. – James mnie zna. Ojciec milczał, ale jego spojrzenie mówiło, że nie jest tak pewny tego, co się dzieje, jak Cameron. Po kilku minutach czekania, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, z głębi Oazy wyłoniła się grupa ludzi. Na czele szedł wysoki mężczyzna o krótkich, blond włosach i twarzy, która wyglądała, jakby była wyrzeźbiona z kamienia. Był ubrany w czysty, ale prosty mundur, na piersi miał naszywkę z imieniem: James. Za nim podążało kilku żołnierzy, uzbrojonych i równie czujnych, co mężczyzna przy bramie.
James spojrzał na Camerona z wyraźnym dystansem, a potem przeniósł wzrok na nas.
– Cameron – powiedział ostro. – Dlaczego nie odpowiadałeś na radiu? Powinieneś był wrócić pięć dni temu.
Cameron wyglądał na zmieszanego, ale próbował zachować spokój.
– Miałem problem – odpowiedział. – Zostałem zaatakowany przez zarażonych. Straciłem sprzęt komunikacyjny i musiałem się wycofać. Później natrafiłem na nich – wskazał na nas. James spojrzał na nas z nieukrywanym dystansem, a potem z powrotem na Camerona.
– Wiedziałeś, że masz wrócić na czas – powiedział zimno. – A teraz przyprowadzasz do Oazy obcych bez wcześniejszego zgłoszenia.
Cameron westchnął, wyraźnie zdenerwowany.
– James, oni są z bunkra – wyjaśnił. – To nie są przypadkowi ludzie. Mają wiedzę i umiejętności, które mogą się nam przydać.
James przez chwilę milczał, jakby analizował słowa Camerona. W końcu skinął głową do żołnierzy.
– Przeszukajcie ich – powiedział chłodno. – Zabierzcie im broń, jeśli mają, i sprawdźcie, czy nie są zarażeni. Dwóch żołnierzy podeszło do nas, a ich spojrzenia były zimne i pełne podejrzliwości.
– Proszę się nie ruszać – powiedział jeden z nich, wyciągając rękę po broń, którą ojciec miał przypiętą do pasa.
– To tylko środek ostrożności – wyjaśnił drugi, choć jego ton był bardziej mechaniczny niż uspokajający.
Ojciec bez słowa oddał broń, choć na jego twarzy widziałam napięcie. Nicole spojrzała na mnie z niepokojem, ale obie trzymałyśmy się blisko siebie, starając się zachować spokój. Żołnierze dokładnie nas przeszukali, sprawdzając kieszenie i plecaki. Ojciec miał przy sobie niewielki zestaw narzędzi oraz notatnik pełen zapisków naukowych, który również przykuł ich uwagę.
– To tylko notatki – powiedział ojciec spokojnie, gdy żołnierz zaczął je przeglądać.
– Zostaw – powiedział James, który obserwował całą sytuację z dystansu. – Sprawdźcie ich pod kątem zakażenia. Zostaliśmy zaprowadzeni do małego pomieszczenia, gdzie znajdował się prosty sprzęt medyczny. Jedna z kobiet w białym fartuchu, która wyglądała na lekarza, szybko przystąpiła do badania.
– Wyciągnijcie ręce – powiedziała chłodno, trzymając w ręku urządzenie przypominające skaner.
Najpierw sprawdziła ojca, przesuwając urządzenie wzdłuż jego przedramienia. Po chwili ekran urządzenia zaświecił się na zielono.
– Czysty – powiedziała krótko. Następnie przyszła kolej na Nicole, a potem na mnie. Za każdym razem urządzenie wskazywało, że nie ma śladów infekcji.
Kiedy skończyła, spojrzała na Jamesa i skinęła głową.
– Są czyści – potwierdziła.
James spojrzał na nas z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Dobrze – powiedział. – Odprowadźcie ich do sali przesłuchań.

















































Black Mist Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz