Rozdział 1

11 4 0
                                    

Początkowo słyszałam tylko lekkie dudnienie, ale z każdą chwilą dźwięk stawał się bardziej uporczywy, aż w końcu rozległ się przerażający trzask. Drzwi bunkra pękały pod naporem. Moje serce biło jak oszalałe. Wtedy zobaczyłam ich – zarażonych. Ich ciała były pokryte czarnymi krostami, zdeformowane, a oczy… te oczy spowite mgłą – puste, głodne. Jeden z nich rzucił się na mnie. W panice odwróciłam się i zaczęłam biec. Korytarze bunkra zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a ich wrzaski odbijały się od ścian, mieszając z moimi szybkimi krokami. Musiałam uciec. Dotarłam do schodów. Zbiegłam po nich na oślep, prawie się przewracając. Moje kolano uderzyło o metalowy stopień, ale nie mogłam się zatrzymać. Myśl o ich zimnych, zdeformowanych dłoniach na mojej skórze dodawała mi sił.
Pokój. Tylko tam będę bezpieczna. Gdy zobaczyłam drzwi do swojej kajuty, rzuciłam się w ich stronę, ale w ostatniej chwili potknęłam się i runęłam na podłogę. Kiedy spojrzałam za siebie, zobaczyłam ich twarze – zniekształcone, z czarnymi plamami  i ustami wykrzywionymi w dzikim grymasie. Pierwszy zarażony dopadł mnie. Poczułam jego cuchnący oddech, gdy chwycił mnie za ramiona. Z mojego gardła wyrwał się przerażony krzyk. Kolejni byli tuż za nim. Ich szpony rozrywały moje ubranie, ból przeszył całe ciało. Krzyczałam, walczyłam, ale byłam bez szans. Czarna Mgła mnie pochłaniała. I nagle otworzyłam oczy. Leżałam na łóżku, cała mokra od potu, z trudem łapiąc powietrze. Serce waliło mi w piersi, a obrazy zarażonych wciąż pulsowały w mojej głowie. To był sen. Tylko sen… ale wyglądał tak realnie, jakby to wszystko naprawdę się wydarzyło. Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do łazienki. Odkręciłam zimną wodę i ochlapałam twarz, próbując się uspokoić. Spojrzałam w lustro. Moje odbicie mnie przerażało. Byłam blada, z oczami szeroko otwartymi od strachu.
– To tylko sen… – wyszeptałam, ale głos mi drżał. Stałam tam, opierając dłonie na umywalce, i próbowałam wyrównać oddech. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Po kilku minutach moje serce zaczęło się uspokajać, ale strach wciąż nie opuszczał moich myśli.
Siedemnaste urodziny w bunkrze. Nawet nie wiem, czy to brzmi jak coś realnego. W normalnym świecie powinny być balony, tort, śmiech przyjaciół. Tutaj mam białe  betonowe ściany, surowe światło lamp i maszynowy szum w tle. To wszystko, co mamy, odkąd zeszliśmy pod ziemię, odkąd powierzchnia stała się dla nas czymś odległym, niemal mitycznym. Wstałam jak zwykle – wcześnie, zanim budzik zaczął brzęczeć swoim irytującym tonem, często miałam koszmary które nie pozwalały mi dłużej pospać. Przeciągnęłam się, czując sztywność karku od twardego materaca. Spojrzałam na lustro wiszące na ścianie. W odbiciu widziałam swoje ciemne włosy opadające luźno na ramiona, podkrążone oczy i twarz, która coraz bardziej przypominała mamę. Mamy już z nami nie było. Minął rok, odkąd zginęła. Drzwi bunkra zamknęły się automatycznie, gdy wentylacja w jednej z sekcji przestała działać. Nikt nie mógł ich otworzyć. Udusiła się, zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić. Czasami widzę jej twarz w snach, pełną determinacji, jakby mówiła mi: „Dasz radę”. Tylko czy naprawdę daję? W kuchni unosił się zapach ciepłego chleba. To była jedna z niewielu rzeczy, które wciąż potrafiły dać namiastkę normalności. Nicole, moja trzynastoletnia siostra, wpadła do pomieszczenia, uśmiechając się szeroko.
– Wszystkiego najlepszego! – zawołała, podbiegając i rzucając mi się na szyję. Jej energia była zaraźliwa, nawet w takich miejscach jak to.
– Dzięki, Nicole – odpowiedziałam, ściskając ją mocno. Ojciec stał przy blacie, krojąc chleb. Odwrócił się, z lekkim uśmiechem na twarzy.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie – powiedział cicho i delikatnie pocałował mnie w czoło. – Dziś jest Twój dzień.
Usiadłam przy stole, na którym czekały kromki chleba posmarowane masłem i kubek herbaty. Nicole usiadła naprzeciwko mnie, trzymając w rękach małą paczuszkę owiniętą w szary papier.
– Mam coś dla ciebie – powiedziała z uśmiechem, przesuwając ją w moją stronę.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Co to takiego?
– Otwórz, a się dowiesz – rzuciła, jej oczy błyszczały z ekscytacji. Delikatnie rozdarłam papier, odsłaniając niewielki notes z twardą, ciemnobrązową okładką. Dotknęłam go ostrożnie, jakby był czymś niezwykle cennym.
– Znalazłam go w magazynie kilka miesięcy temu – wyjaśniła Nicole. – Myślałam, że może chciałabyś go używać do… no wiesz, zapisywania swoich myśli albo rysunków.
– Nicole, to… naprawdę piękne. Dziękuję – powiedziałam, czując ścisk w gardle. Ten prosty gest miał dla mnie ogromne znaczenie.
– To jeszcze nie wszystko – dodała z figlarnym uśmiechem, wstając z miejsca i podbiegając do szafki. Wyciągnęła z niej mały słoik wypełniony czymś czerwonym.
– Dżem! – oznajmiła triumfalnie, kładąc go na stole.
– Skąd…? – zapytałam, zszokowana.
– Ojciec przyniósł owoce z powierzchni ostatnim razem, gdy był na zewnątrz – wyjaśniła. – Pracowałam nad tym przez tydzień, żeby to się udało. Spojrzałam na ojca, który wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.
– Nicole miała na to ochotę, a ja pomyślałem, że ucieszy cię coś wyjątkowego na twoje urodziny.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Otworzyłam słoik i delikatnie rozsmarowałam dżem na kawałku chleba. Zapach był intensywny, słodki, prawie obcy w tym miejscu.
– Smakuje niesamowicie – powiedziałam, biorąc pierwszy kęs. – Wiedziałam, że ci się spodoba! – Nicole klasnęła w dłonie, patrząc na mnie z dumą. Przez chwilę w bunkrze panowała ciepła, niemal domowa atmosfera. To było rzadkie.
– Amy – odezwał się ojciec, przerywając chwilę ciszy. – Mam coś jeszcze, co chciałbym ci pokazać. Po śniadaniu przyjdź do laboratorium.
Poczułam, jak ciepło z mojej piersi nieco znika, zastąpione lekkim niepokojem. Laboratorium nigdy nie kojarzyło mi się z czymś przyjemnym.
– Jasne – odpowiedziałam, próbując ukryć wahanie. Nicole spojrzała na mnie z zaciekawieniem, ale nie powiedziała ani słowa.
Skończyliśmy śniadanie, a ja wzięłam głęboki oddech, przygotowując się na to, co ojciec dla mnie zaplanował. Gdy wstałam od stołu, Nicole chwyciła mnie za rękę.
– Cokolwiek ci pokaże, pamiętaj, że to twój dzień. Nie pozwól, żeby coś go zepsuło, dobrze? – powiedziała cicho.
Skinęłam głową, choć w środku czułam, że może nie być to takie proste. Po skończonym śniadaniu skierowałam się do laboratorium. Przeszłam przez klaustrofobiczne korytarze bunkra, wsłuchując się w ciche buczenie wentylacji. Niepokój narastał z każdym krokiem. Ojciec nieczęsto prosił mnie o wizytę w laboratorium w taki sposób – zazwyczaj chodziło o rutynowe badania i suplementy. Tym razem czułam, że chodzi o coś więcej.
Drzwi laboratorium otworzyły się z cichym sykiem, a ja weszłam do środka. Ojciec stał przy jednym z metalowych stołów, na którym leżało kilka zamkniętych probówek i tajemnicze urządzenie przypominające mały projektor.
– Amy, dobrze, że przyszłaś – powiedział, podnosząc wzrok znad swoich notatek. Jego głos był spokojny, ale wyczuwałam w nim napięcie. – Co chciałeś mi pokazać? – zapytałam, starając się brzmieć naturalnie, choć w środku czułam narastającą nerwowość.
Ojciec podszedł do stołu i wskazał na jedną z probówek wypełnioną gęstym, ciemnym płynem.
– To próbka plam z ciała zarażonego  – zaczął. – Udało mi się ją pozyskać podczas ostatniej wyprawy na powierzchnię. Wzdrygnęłam się na dźwięk tych słów.
– To… bezpieczne? – zapytałam, cofając się o krok.
– Jest zamknięta w zabezpieczonym pojemniku. Nie musisz się bać – uspokoił mnie, ale jego ton mnie nie przekonał.
Przyglądałam się płynowi. Był gęsty, niemal oleisty, a jego barwa wydawała się wręcz nierealna – mieszanka czerni z niepokojącym połyskiem, jakby w środku płynęło coś żywego.
– Dlaczego mi to pokazujesz? – spytałam, siląc się na spokój. Ojciec spojrzał na mnie poważnie.
– Bo jesteś częścią tego projektu, Amy. Nie tylko jako moja córka, ale jako ktoś, kto ma w sobie potencjał do czegoś większego.
– Potencjał? – powtórzyłam, czując, jak serce przyspiesza.
– Amy, nasze suplementy, twoje badania… to wszystko nie jest tylko kwestią przetrwania. Testuję różne metody ochrony przed Czarną Mgłą. Twoje ciało reaguje na suplementy lepiej niż u większości mieszkańców bunkra. Chciałbym, żebyś pomogła mi zrozumieć, dlaczego.
Zrobiło mi się niedobrze.
– Eksperymentujesz na mnie? – wyszeptałam.
– Nie! – zaprotestował szybko. – Wszystko, co robię, ma na celu zapewnienie ci bezpieczeństwa. Nam wszystkim. Ale tak, badałem reakcje twojego organizmu bardziej szczegółowo niż innych. To konieczne, Amy.
Cofnęłam się jeszcze jeden krok, czując, jak całe ciało napina się z niechęci.
– I co teraz? Mam pozwolić ci… zrobić coś więcej? – spytałam ostro, patrząc mu prosto w oczy.
Ojciec odwrócił wzrok. – Na razie chcę ci tylko pokazać coś, co może dać nam nadzieję – powiedział, włączając urządzenie przypominające projektor. Na pobliskiej ścianie pojawił się obraz – mapa z czerwonymi punktami.
– To są miejsca, gdzie zrażeni  zaczynają się cofać – wyjaśnił, wskazując na mniejsze, jaśniejsze obszary.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Cofać się? Jak to możliwe?
– Nie wiemy na pewno. Możliwe, że w tych miejscach środowisko samo zaczęło się oczyszczać. Może są tam warunki, które uniemożliwiają wirusowi przetrwanie. Jeśli uda nam się to zrozumieć, możemy mieć szansę na powrót na powierzchnię.
Przez chwilę poczułam przebłysk nadziei, ale szybko został stłumiony przez myśl o tym, co musiałoby to oznaczać.
– A co, jeśli to pułapka? Jeśli tam też nic nie zostało? – zapytałam cicho.
Ojciec spojrzał na mnie ze smutkiem.
– Musimy się tego dowiedzieć. I w tym możesz nam pomóc, Amy. Patrzyłam na niego, próbując pojąć, co dokładnie ode mnie chce. Czy miałam wyjść na powierzchnię? Stać się częścią jego eksperymentów? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc po prostu pokiwałam głową, czując, jak ściska mnie w gardle.
– Na razie nic nie musisz robić, jedynie  nadal przychoć na badania do mnie – powiedział łagodnie, jakby wyczuł, że potrzebuję czasu. – A teraz odpocznij. To wciąż twój dzień. Odwróciłam się i wyszłam z laboratorium, czując ciężar jego słów. Nicole czekała na mnie na korytarzu, a jej uśmiech przygasł, gdy zobaczyła moją twarz.
– Co się stało? – zapytała z troską.
– Nic… – skłamałam, próbując wyglądać spokojnie. – Muszę pomyśleć.
Nicole złapała mnie za rękę.
– Amy, cokolwiek ci powiedział, pamiętaj, że nie jesteś sama.
Jej słowa były pocieszające, ale wewnętrzny niepokój nie ustępował. Czy naprawdę mogłam zaufać ojcu? I czy miałam jakikolwiek wybór?
Po paru godzinach patrzenia się bez sensu w sufit swojego pokoju wróciłam do jadalni gdzie spotkałam siostrę i ojca.  Nicole usiadła obok mnie, patrząc na mnie z takim entuzjazmem, jakby zaraz miała mi wręczyć coś niezwykłego.
– Monopoly? – zaproponowała, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Uśmiechnęłam się. Nicole kochała Monopoly. Ojciec westchnął, udając zmęczenie, ale zaraz przyniósł planszę i wszystkie pionki.
Gra trwała długo. Nicole, jak zawsze, kupowała wszystko, co popadnie. Ojciec grał ostrożnie, czasem celowo pozwalając jej wygrać licytacje. A ja? Chyba bardziej cieszyłam się ich radością niż samą grą. Po kilku godzinach rozgrywki postanowiliśmy zrobić przerwę na obiad. Ojciec przygotował prosty makaron z sosem pomidorowym, a ja pomogłam kroić warzywa.
– Pamiętasz, jak mama zawsze dodawała bazylię? – zapytałam, wrzucając pokrojone pomidory do garnka. Ojciec zamarł na chwilę, jakby coś go ukłuło, ale szybko się otrząsnął.
– Tak, pamiętam – odparł cicho. – Dzisiaj damy oregano. Myślisz, że będzie dobrze?
– Będzie – odpowiedziałam, chociaż czułam, że smak bazylii był czymś, co trudno będzie zastąpić. Po obiedzie układaliśmy puzzle. Nicole wybrała te z widokiem gór. Ojciec opowiadał nam, jak w młodości wspinał się po szlakach. – Góry są przepiękne – mówił z ożywieniem, którego dawno u niego nie widziałam. – Kiedyś zabiorę was na powierzchnię i zobaczycie je na własne oczy.
Nicole spojrzała na niego z nadzieją.
– Myślisz, że to możliwe? – zapytała, układając kolejny kawałek.
Ojciec zawahał się na ułamek sekundy, ale kiwnął głową.
– Oczywiście, że tak.
Nie wiem, czy mówił to dla niej, czy dla siebie.
Wieczorem nadszedł czas na życzenia. Ojciec spojrzał na mnie poważnie, ale ciepło.
– Amy, wymyśl  życzenie. Zamknęłam oczy. Przez chwilę widziałam mamę. Góry. Niebieskie niebo.
– Chcę, aby choroba się skończyła, żebyśmy mogli wrócić na powierzchnię. Żebyśmy byli wolni – powiedziałam w końcu.
Ojciec uśmiechnął się, choć w jego oczach widziałam coś innego. Może żal. Może strach.
Gdy leżałam w łóżku, nie mogłam zasnąć. Dzień był dobry, jak na nasze realia. Nicole śmiała się do rozpuku przy Monopoly. Ojciec, choć milczący, był z nami. A jednak coś we mnie nie dawało mi spokoju.
Gdy leżałam w łóżku, myśli krążyły wokół laboratorium ojca. To miejsce zawsze budziło we mnie dziwną mieszaninę fascynacji i strachu. Zimne, sterylne wnętrze wypełnione było maszynami, których działania nie rozumiałam – pulsujące światła, ciche szmery, czasem odgłosy jakby coś szlifowano lub testowano. Zawsze siedziałam tam na metalowym stole, czując się bardziej jak obiekt badań niż jak jego córka.
Ojciec był delikatny – zakładał mi opaski do pomiaru ciśnienia, pobierał krew, a czasem przykładał do mojej głowy dziwne elektrody. Za każdym razem mówił to samo:
– To dla twojego dobra, Amy. Muszę być pewien, że jesteś zdrowa. Z początku ufałam jego słowom. Ale im więcej czasu spędzałam w laboratorium, tym bardziej coś mi nie pasowało. Dlaczego wszystkie te badania wydawały się tak skomplikowane? Dlaczego zapisywał wszystko w tajemniczych notatnikach, które chował, gdy tylko próbowałam zerknąć?
Kiedyś zapytałam:
– Tato, po co to wszystko? Czy naprawdę coś mi dolega?
– To tylko rutyna – odpowiedział szybko, unikając mojego wzroku. – Nie martw się.
Ale martwiłam się. Każda wizyta w laboratorium pozostawiała mnie zmęczoną, jakby coś we mnie gasło. Czy to możliwe, że coś ukrywał? A może to ja byłam nadwrażliwa?
Pewnego razu, kiedy mnie tam zostawił na chwilę, rozejrzałam się dokładniej. Na jednym z monitorów zauważyłam wykresy, które wyglądały jak zapis fal mózgowych. Przy innej maszynie stały szklane naczynia z moją krwią oznaczone numerami, nie imieniem. Na półce dostrzegłam mały pojemnik z substancją o fluorescencyjnym, niebieskim odcieniu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam.
Gdy wrócił, zapytałam:
– Co to za substancja?
Znieruchomiał na moment, a potem podszedł do mnie z wymuszonym uśmiechem.
– To tylko próbka. Nic, czym powinnaś się przejmować.
Ale w jego głosie wyczułam napięcie.
Coraz częściej zastanawiałam się, co naprawdę dzieje się w tym laboratorium. Czy faktycznie chodziło o moje zdrowie, czy może o coś zupełnie innego? Może to wcale nie ja byłam tu najważniejsza, tylko coś, co nosiłam w sobie – coś, co ojciec desperacko próbował zrozumieć. Zasnęłam dopiero nad ranem, z jednym postanowieniem: muszę dowiedzieć się prawdy. Następnym razem, gdy wejdę do laboratorium, nie pozwolę, by ojciec mnie zbył. Może to było ryzykowne, ale czułam, że odpowiedzi, których szukam, są ukryte właśnie tam, w tym zimnym, metalicznym sercu naszego bunkra.











Black Mist Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz