Rozdział 15

58 13 0
                                    

Ojciec twierdził, że ma w głowie kilka potencjalnych lokalizacji, gdzie moglibyśmy się schronić. Był jednak ostrożny, niemal paranoicznie.
– Nie możemy wyruszyć teraz – powiedział stanowczym tonem, który nie znosił sprzeciwu. – Jeśli ktoś nas obserwuje, będą wiedzieć, gdzie zmierzamy.
– Więc co proponujesz? – zapytałam, starając się ukryć rosnące napięcie. Mój głos zabrzmiał jednak bardziej zniecierpliwiony, niż chciałam. Ojciec spojrzał na mnie, potem na Nicole, która siedziała w kącie, rysując coś w notatniku.
– Sprawdzimy ich ruchy – powiedział po chwili milczenia. – Jeśli przez kolejne dni będzie cicho, wyruszymy.
Nicole wyglądała na zrezygnowaną, ale skinęła głową.
Przez następne dwa dni w bunkrze panowała napięta cisza. Ojciec praktycznie nie opuszczał swojego małego laboratorium, gdzie próbował przywrócić pełną funkcjonalność systemów bezpieczeństwa. Zewsząd otaczał nas mechaniczny szum generatorów i delikatne brzęczenie wentylatorów, które nieustannie tłoczyły powietrze do tej metalowej pułapki.
– Bunkier ma swoje ograniczenia – mówił wczoraj wieczorem, kiedy zasiadaliśmy do skromnej kolacji. – Jeśli za długo tu zostaniemy, staniemy się łatwym celem.
Te słowa utkwiły mi w głowie, powtarzały się jak echo, w każdej chwili spędzonej na pakowaniu zapasów z Nicole. Składaliśmy puszki z jedzeniem, worki z wodą w proszku i wszelkie inne rzeczy, które mogłyby nam się przydać w podróży. Nasze rozmowy były krótkie, wymienialiśmy głównie pojedyncze zdania.
– To wystarczy na tydzień? – zapytała, trzymając w ręku kolejną puszkę konserw.
– Może nawet na dwa – odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego pewna. Patrzyłam na rzędy zapasów, które z trudem udało nam się zgromadzić przez lata. Myśl o ich utracie wywoływała we mnie niepokój.
Każdego wieczoru zbieraliśmy się w kuchni – jedynym miejscu w bunkrze, które miało jakikolwiek ślad ciepła. Stół, przy którym kiedyś śmialiśmy się podczas posiłków, teraz zdawał się zimny i obcy. Światło jarzeniówki nad naszymi głowami rzucało ostre, nieprzyjemne cienie.
Ojciec opowiadał o postępach w naprawie systemów. Mówił o kamerach, które udało mu się uruchomić, i o czujnikach ruchu, które pozostawały ciche. Jego słowa były uspokajające, ale jego oczy zdradzały coś innego.
Nicole, zwykle rozmowna, wpatrywała się w talerz z resztkami jedzenia. Kiedy próbowałam wciągnąć ją w rozmowę, odpowiadała zdawkowo albo wcale. Wiedziałam, że boi się tak samo jak ja, ale miała własny sposób na radzenie sobie z lękiem – zamykała się w swoim świecie.
– Musimy być gotowi do wyjścia, gdy tylko pojawi się okazja – powiedział ojciec jednego wieczoru, przerywając ciszę. Jego głos był cichy, ale stanowczy. – To jedyny sposób, żeby przetrwać.Na monitorach ojca teren wokół bunkra pozostawał pusty. Kamery pokazywały jedynie jałowe pola i zniszczone pozostałości drzew, które kiedyś tworzyły gęsty las.
Cisza była jednak najgorsza. Każdy szmer – stukot w rurach czy nagłe trzaskanie wiatru w wentylacji – sprawiał, że moje serce przyspieszało. Kilka razy łapałam się na tym, że wstrzymuję oddech, nasłuchując, czy nie dzieje się coś, czego nie zauważyły systemy.
Czasami miałam wrażenie, że ojciec celowo unikał naszego towarzystwa, jakby bał się, że nasza obecność mogłaby odciągnąć go od ważniejszych spraw. Nicole, po raz pierwszy od tygodni, wyciągnęła z plecaka stare karty do gry. Zagrałyśmy razem kilka partii, a ojciec, choć nie brał udziału, przez moment przyglądał się nam z czymś przypominającym cień uśmiechu.
– Pamiętasz, jak grałyśmy razem z mamą ? – zapytała nagle, patrząc na mnie znad kart.
– Pamiętam – odpowiedziałam z uśmiechem. – Mama zawsze oszukiwała.
Nicole zachichotała cicho, a ten dźwięk był jak promień światła w ciemnym pokoju. Jednak nawet te chwile radości były ulotne, jakby przytłoczone ciężarem sytuacji.
Kiedy minęły dwa dni i teren nadal wydawał się czysty, ojciec ogłosił, że czas się przygotować. Było w tym coś niemal teatralnego, jakby próbował dodać nam odwagi.
- Dziś w nocy wyruszamy - powiedział, patrząc na nas poważnie. - Wszystko jest gotowe. Nie możemy dłużej czekać.
Bunkier, który przez całe moje życie  był naszym schronieniem, teraz stał się pułapką. Spiralne schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność, a każdy krok w stronę wyjścia sprawiał, że czułam, jak ściska mi się serce. Ojciec szedł na przedzie, niosąc większość naszego sprzętu. Nicole była tuż za nim, a ja zamykałam pochód, z trudem powstrzymując się przed odwróceniem i ucieczką z powrotem w głąb bunkra. Każda mijana sala, każdy korytarz przypominały mi o chwilach, które tu spędziłam - o życiu, które znałam.
Przeszliśmy obok kuchni. Zatrzymałam się na moment, patrząc na stół, przy którym mama zawsze piekła z nami ciasta, używając składników, które ojciec zdobył z trudem. Pamiętałam jej śmiech, kiedy Nicole rozsypała mąkę na podłogę, a tata żartował, że to „kulinarna katastrofa". Chwilę później mijaliśmy laboratorium. Przez uchylone drzwi zobaczyłam stare biurko ojca. Spędzał przy nim długie godziny, ale zawsze znajdował czas, by pomóc mi zrozumieć, jak działały różne urządzenia. Kiedyś zbudował ze mną małego robota z kawałków złomu - nazwałam go „Blipek", a Nicole zrobiła mu naklejkę z uśmiechniętą buźką. Wspomnienia sprawiły, że zatrzymałam się na chwilę i oparłam dłoń o zimną ścianę.
- Amy? - Nicole odwróciła się, zauważając, że zostałam w tyle.
- Idę - powiedziałam cicho, próbując opanować drżenie głosu.
Ale w środku czułam, jakby coś we mnie pękało. Bunkier był jedynym miejscem, które znałam, jedynym domem, jaki miałam. Drzwi bunkra były ogromne, ciężkie, a ich metalowa powierzchnia pokryta była drobnymi rysami. Ojciec wprowadził kod, a mechanizmy zaskrzypiały, uwalniając przejście.
Nicole i ja spojrzałyśmy na siebie z niepewnością, zanim zrobiłyśmy pierwszy krok w stronę wyjścia.
Kiedy wyszliśmy na powierzchnię, zamarłam.
Powietrze było wilgotne, ale nie cuchnęło chemikaliami, jak czasem w bunkrze. Wręcz przeciwnie - miało w sobie zapach lasu, ziemi i roślin.
- Amy, spójrz - powiedziała Nicole, wskazując na niebo. Spojrzałam w górę i po raz pierwszy w życiu zobaczyłam gwiazdy. Nie przez ekran, nie w książkach, ale na własne oczy. Migotały na czarnym niebie, jakby zapraszały mnie do marzeń, które wcześniej wydawały się niemożliwe.
- Są piękne - wyszeptałam, dotykając ramienia Nicole.
Nicole uśmiechnęła się i spojrzała na mnie.
- Wiesz, nigdy nie myślałam, że będę mogła to zobaczyć. Idąc przez las, miałam wrażenie, że każdy krok jest czymś niezwykłym. Dotykałam kory drzew, czułam pod palcami jej szorstkość. Liście szeleściły nad nami, a w oddali słychać było coś, co ojciec nazwał „świerszczami".
Nicole biegła przodem, zatrzymując się co chwilę, by obejrzeć coś nowego - jagody, mech, mały strumień, który przecinał naszą ścieżkę.
- Amy, spróbuj tego! - zawołała, wskazując na strumień. Kucnęłam obok niej i zanurzyłam dłoń w zimnej wodzie. Krople spływały mi między palcami, a ja czułam, jak coś w środku mnie zaczyna topnieć.
- Jest... prawdziwa - powiedziałam, jakby to było odkrycie.
Nicole roześmiała się.
- Oczywiście, że jest! Ojciec, który szedł z tyłu, obserwował nas z uśmiechem, choć jego twarz zdradzała zmęczenie.
- Dziewczyny, musimy iść dalej - powiedział.
- Dokąd właściwie zmierzamy? - zapytałam, wstając.
Ojciec spojrzał na mnie z powagą.
- Do miejsca, które znam. To niedaleko. Jeśli uda nam się tam dotrzeć, będziemy bezpieczni. Nie wiedziałam, co miał na myśli, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że mu uwierzyłam. Szliśmy przez gęsty las, otoczeni dźwiękami, które były mi obce, ale fascynujące. W pewnym momencie usłyszeliśmy trzask gałęzi gdzieś w oddali.
Nicole zatrzymała się i spojrzała na ojca.
- Co to było?
Ojciec uniósł rękę, nakazując ciszę. Wytężyliśmy słuch, ale po chwili wszystko ucichło.
- Pewnie jakieś zwierzę - powiedział cicho. - Ale musimy być czujni. Słowa ojca sprawiły, że moje serce zaczęło bić szybciej. Po godzinie marszu zauważyliśmy światło między drzewami. Ojciec wskazał na nie.
- To tam.
Nicole i ja spojrzałyśmy na siebie, a potem na światło. Wśród drzew znajdowała się niewielka, zrujnowana chata, otoczona przez gęsty las.
- To tutaj będziemy bezpieczni? - zapytałam z niedowierzaniem.
Ojciec skinął głową.
- Na razie. Musimy odpocząć i zaplanować, co dalej. I choć chata nie wyglądała jak dom, a las wciąż wydawał się pełen nieznanego, wiedziałam, że był to początek czegoś nowego - naszego życia poza bunkrem. Noc w chacie była cicha, ale chłód przenikał przez cienkie ściany, przypominając, jak daleko byliśmy od naszego bunkra. Nicole szybko zasnęła, zmęczona długim marszem i emocjami tego dnia. Ojciec czuwał w kącie, trzymając w rękach broń, którą zabrał z bunkra. Ja próbowałam zasnąć, ale myśli o czarnej mgle i ludziach, których widziałam w książkach ojca, nie dawały mi spokoju. Próbowałam o tym nie myśleć. Las był spokojny, a powietrze miało zapach wilgoci i mchu.
W końcu zmęczenie mnie pokonało. W moim śnie chata nagle rozbrzmiała głośnym, przeraźliwym uderzeniem. Dwójka ludzi, ich twarze pokryte czarnymi wrzodami, stała za drzwiami. Ich oczy były białe, zamglone, jakby patrzyli, ale nic nie widzieli.
Uderzali w drzwi z niepohamowaną agresją, wydając nieludzkie dźwięki - jakby ich ciała były jedynie skorupami, a choroba przejęła nad nimi kontrolę.
- Odejdźcie! - krzyknęłam we śnie, próbując przytrzymać drzwi, które uginały się pod ich ciężarem. Nagle drzwi puściły. Zarażeni wpadli do środka, a ja cofnęłam się w panice. Próbowałam walczyć, chwytając cokolwiek, co było pod ręką - kij, który znalazłam w kącie. Uderzyłam jednego z nich, ale on ledwo się zachwiał.
- Odejdźcie! - krzyknęłam, ale ich siła była nie do powstrzymania.
Jeden z nich rzucił się na mnie, jego zęby błyszczały w mdłym świetle. Poczułam, jak wbija je w moje ramię. Ból był przerażający, przeszywający moje ciało aż do kości. Krzyknęłam z całych sił. Otworzyłam oczy gwałtownie, czując, jak moje ciało unosi się na łóżku. Serce biło mi jak szalone, a oddech był szybki i płytki.
- Amy! - głos Nicole wyrwał mnie z koszmaru.
Spojrzałam w jej przerażone oczy. Stała nade mną, a jej dłonie trzymały moje ramiona, próbując mnie uspokoić.
- Co się stało? - zapytał ojciec, podchodząc bliżej. Miał w rękach broń, jakby oczekiwał prawdziwego zagrożenia. - To... to był sen - wydyszałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. - Zarażeni... oni byli tutaj. Przyszli do chaty. Wpadli do środka, a potem... jeden mnie ugryzł.
Nicole spojrzała na ojca, a potem znów na mnie.
- To był tylko koszmar - powiedziała, próbując mnie uspokoić. - Nic się nie stało.
Ale mój oddech wciąż był nierówny. Dotknęłam swojego ramienia, gdzie we śnie poczułam zęby zarażonego. Nie było tam żadnego śladu, ale ból, choć iluzoryczny, wydawał się wciąż rzeczywisty. Ojciec uklęknął obok mnie i spojrzał mi w oczy.
- Amy, to minie - powiedział cicho. - To tylko twój umysł, przetwarzający strach. Nicole pomogła mi usiąść na łóżku, a ojciec wrócił do swojego miejsca w kącie, wciąż czuwając.
- To przez ten dzień - powiedziała cicho Nicole, siadając obok mnie. - Te wszystkie zmiany... wyjście na zewnątrz. Nic dziwnego, że twój umysł to tak przetworzył.
- Wiem - odpowiedziałam, choć w moim głosie było więcej wątpliwości niż przekonania. - Ale... to było tak prawdziwe. Jakby to miało się wydarzyć. Nicole spojrzała na mnie, próbując znaleźć odpowiednie słowa.
- Nic się nie stanie - powiedziała w końcu. - Jesteśmy tu razem. Ojciec nas ochroni, a ja... ja nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Patrzyłam na nią, próbując znaleźć w jej słowach pocieszenie.
- Dzięki - powiedziałam cicho, opierając głowę na jej ramieniu.
I choć wciąż czułam ciężar snu, wiedziałam, że nie jestem sama. Kiedy obudziłam się ponownie, promienie słońca wpadały przez małe okno chaty. Nicole spała obok mnie, a ojciec siedział na swoim miejscu, trzymając broń.
- Dobry poranek - powiedział cicho, kiedy zauważył, że się obudziłam.
- Dobry - odpowiedziałam, siadając.
Powietrze w chatce było chłodne, ale czyste. Spojrzałam na ramię, które we śnie zostało ugryzione. Było całkowicie zdrowe, ale wciąż czułam lekkie ukłucie niepokoju. Ojciec podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Kiwnęłam głową, choć wciąż nie byłam pewna, czy mówię prawdę.
- Dobrze - powiedział. - Bo dziś mamy długi dzień przed sobą. Po krótkim śniadaniu spakowaliśmy rzeczy i wyruszyliśmy z chaty. Las wydawał się spokojny, ale mój sen wciąż mnie prześladował. Czułam, jakby czarna mgła była coraz bliżej, jakby gdzieś tam, za drzewami, czaiło się coś, co tylko czekało, by nas znaleźć.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to dopiero początek naszego prawdziwego koszmaru.

Black Mist Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz