Rozdział 5

13.2K 1K 557
                                    

DANNY

Siedziałem na ławce przed klasą czekając na panią. Ambicje moich rodziców wpakowały mnie w rozszerzoną matematykę, ale nie miałem im tego za złe. Rozumiałem, że nie mięli ochoty być do mnie przywiązani do końca swojego życia i chcieli, bym studiował na jakimś porządnym uniwersytecie. Jedynym problemem było to, że według nich jedyne porządne uniwersytety to Oxford, Harward, lub Cambridge.

Właściwie to lubiłem te piątkowe poranki, kiedy wychodziłem z domu już o świcie. Wszystko było ciche, chodniki mniej zatłoczone, a prawdopodobieństwo stracenia życia na przejściach dla pieszych znacznie mniejsze. Szczerze mówiąc, to i tak rzadko z nich korzystałem, ale kiedy już postanawiałem być porządnym, młodym obywatelem, prawie zawsze byłem tratowany przez bandę dzieci, starszych pań, lub matek z wózkami.

Wychodząc od Caina obudziłem go, więc był w raczej podłym humorze. Właściwie, to stwierdził, że boli go głowa i nie wie, czy będzie mu się chciało iść do szkoły. Nie zadziałało nawet moje gderanie i oskarżycielskie spojrzenia, czyli rzeczy, które zazwyczaj się sprawdzały, więc byłem skłonny stwierdzić, że naprawdę słabo się czuł. Nie dziwiłem mu się.

Było mi wstyd, gdy myślałem nad tym, jak bardzo dziecinnie zachowałem się wczoraj w nocy. Powinienem pewnie zrobić coś, by pomóc Cainowi zapomnieć o śnie, a sam trząsłem się jak galareta i skończyło się na tym, że koniec końców to on musiał pocieszać mnie. Potwornie głupia sytuacja. Wiedziałem, co mu się śniło, bo kilka lat temu koszmary tego rodzaju doprowadziły do tego, że przez kilka miesięcy musiał brać leki nasenne, by choćby zmrużyć oczy.

Jego ojciec zabił się nagle.

Nikt nie wiedział dlaczego, ani po co. List pożegnalny schowała mama Caina i nie chciała pokazać go ani jemu, ani komukolwiek innemu. Policji nawet o niem nie wspomniała. Dla Caina był to potężny cios, biorąc pod uwagę, że jego rodzice właśnie się pogodzili i wszystko miało zacząć się od początku. Pamiętam te kilka tygodni, pomiędzy zakończeniem kłótni, a samobójstwem pana Davida. Cain chodził jak w amoku, cały czas się uśmiechał i aż promieniał. Mówił więcej ode mnie, grał w koszykówkę jakby przeszedł przyspieszony kurs latania. Przez chwilę miałem nawet wrażenie, że już taki pozostanie. A potem nadszedł piętnasty października. Od tamtego czasu każdy uśmiech Caina traktowałem jak mały cud.

Z zamyślenia wyrwały mnie kroki pani Hayman. Wstałem i zarzuciłem plecak na ramię, czekając aż podejdzie bliżej i otworzy klasę. Gdy mnie zauważyła westchnęła i posłała mi rozespany uśmiech. Była jedną z tych nauczycielek, która przynosi kawę na lekcję i dzieli się nią z uczniami. Może dlatego, że pamiętała jeszcze czasy gdy sama musiała się uczyć.

Wyciągnęła klucz z kieszeni i otworzyła drzwi, przepuszczając mnie przodem. Jak na razie byłem sam, ale niezbyt mnie to martwiło. Nieraz zdarzało się, że Maia i Johny pojawiali się dopiero po kilkunastu minutach. Wszedłem do klasy, zająłem miejsce przy oknie i rozłożyłem swoje rzeczy na biurku. Hayman założyła ręce na piersi i zaczekała, aż otworzę zeszyt.

- Funkcja kwadratowa- oświadczyła, odkręcając termos z parującą kawą. Spojrzałem na nią tęsknie i wiedziałem, że zrozumiała.- Nie dam ci kawy. To podobno niezdrowe, szczególnie dla tak młodych osób, jak ty- chwyciła w drugą rękę teczkę i usiadła w ławce naprzeciwko mnie, wcześniej przestawiwszy sobie krzesło- Sam rozumiesz. Gdzie jest Johnny i Maia?- rozejrzała się po klasie, jakby dopiero teraz zauważyła ich nieobecność. Wzruszyłem ramionami.

- Nie mam pojęcia- przyznałem.- Skoro ich nie ma, to nikt nie zauważy, że mnie pani demoralizuje. Jeśli naleje mi pani kawy to może nawet nikomu nie powiem, że mnie pani molestowała.

Stay away, assholeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz