Rozdział 13: Esencja słodyczy, nienawiści oraz strachu

167 12 2
                                    

Wyjście nadchodziło szybciej niż Wiktor mógłby to sobie wyobrazić.

Draco uknuł iście diabelski plan i zamierzał wprowadzić go w życie przy najbliższej, najlepszej ku temu okazji. Nie miał sumienia, skrupułów oraz ludzkich odruchów, więc biedna Iwietta musiała żyć w błogiej nieświadomości.

Zaczęło się od popołudniowych spacerów. Dziewczyna z zachwytem wyłapywała każdy ruch warg chłopaka, chodziła dumna jak paw i przechwalała się przed koleżankami cudownym faktem zainteresowania ze strony przystojnego blondyna. Ten, by podtrzymać sytuację, publicznie obejmował ją ramieniem, głaskał po policzku, a nawet całował w rękę. Czasem przez spowite egoizmem myśli przebijała się iskra zdrowego rozsądku. Wtedy cofał się, przybierając pozę przyjaciela-słuchacza. Ona spowiadała się z drobnych rozterek codzienności, natomiast on kiwał głową ze zrozumieniem. Takich dni, na nieszczęście Iwietty, było mało.

Listopad brutalnie obnażył rozłożyste korony drzew. Smagał lodowatym wiatrem ich bezbronne ciała; pozbawiał marzeń... lub złudzeń. Uczniowskie krzyki przerodziły się w potajemne szepty, roziskrzone oczy – w mętne spojrzenia. Aura nostalgii zagościła na dobre w murach starego zamczyska. Sylwetki profesorów snuły się korytarzami. Cienie odżywały dopiero w nielicznych prześwitach zapomnianego Słońca oraz w nocnych wędrówkach Księżyca.

Jeden z wieczorów przyniósł długo wyczekiwany moment. Dwoje studentów zasiadło na ławce i zerknąwszy nieśmiało na siebie nawzajem, westchnęło. Ona postrzegała tę chwilę jako spełnienie młodzieńczych mrzonek, on jako decydujący krok w kierunku odległego celu.

- Jesteś najwspanialszym cudem mojego życia – skłamał, gładząc zarumieniony policzek.

Figlarny chichot odbijał się od kamiennych ścian wraz z hałasem wydawanym przez napotykające posadzkę obcasy. Dziewczyna biegła ku dormitorium. Dłonią trzymała kurczowo nadgarstek „przyjaciela". To była ta właściwa noc. Pełnia wyciągała Nataszę z sypialni, więc teraz mogliby...

być...

sami...

Zadowolona, gdyż nie obudziła współlokatorek, pchnęła drzwi. Tuż za nią wparował blondyn. Teraz to on był dumny! Błogosławiona naiwności, cóżeś uczyniła?!

Takie sytuacje są zawsze bardzo ciekawe. Niedoświadczona panienka nagle przeobrażała się w pewną swych walorów kobietę. Była blisko człowieka, który jest ucieleśnieniem wszystkiego, o czym śnią jej podobne. Wachlarz rzęs przeciął kilkakrotnie powietrze, atakując świetnie zamaskowanego aktora. Pozwolił, by przez zaledwie chwilę mogła nasycić się swoim zwycięstwem, po czym brutalnie pozbawił ją świadomości. Ciało ukrył pod warstwą pościeli. Czas trwania omdlenia wystarczy mu na zrealizowanie niecnych planów.

Zaczaił się w kącie i oczekiwał na upatrzoną wcześniej ofiarę.

***

Idealny kształt księżycowej tarczy wzbudzał szereg skrajnych emocji: lęk, zachwyt, przygnębienie, tęsknotę. Bała się utraty samokontroli. Po raz kolejny wracała myślami do początku września. Zapach kwiatów otulał spragnione ciepła drugiej osoby ciało. Klimat szklarni wprawiał ją w stan otępienia. Dopuszczała do siebie Jego dłonie. Fascynował ją. Drzemiące w Nim siły symbolizowały wszystko, czego potrzebowała. Tu pojawiał się smutek, przyniesiony przez świadomość kruchości pięknych chwil. Jadowita, zazdrosna hydra wciskała się między nich i rozrywała coś, co powstało w wyniku splotu dwóch dopasowanych dusz. Następowała tęsknota... Jej nie da się wyrazić żadnym słowem.

Polska Szkoła Magii - Harry Potter fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz