Leżałam sobie na łóżku i myślałam. Myślałam nad ostatnimi zdarzeniami. Moje dotychczasowe życie było normalne, jednak teraz... Jestem pomocnicą Slendera... Proxym... Nie wiem, czego mam się spodziewać. Spojrzałam na zegar naścienny wiszący nad drzwiami. Jego wskazówki ustawiły się pokazując godzinę 8.30. Nie miałam pojęcia, o której będzie śniadanie, więc postanowiłam się ubrać. W końcu cały czas byłam w piżamie! Podeszłam do czarnej szafy stojącej na lewo od łóżka. Jakimś sposobem część moich ubrań „magicznie" znalazła się w niej. Wybrałam więc czarne, długie legginsy oraz szarą bluzę. Co z tego, że jest lato, nie przepadam za słońcem. Aha, miałam jeszcze sobie znaleźć coś w rodzaju maski. Przeryłam szafę w poszukiwaniu czegoś, co w minimalnym stopniu by się nadawało. W końcu znalazłam czarno-białą bandankę, którą założyłam w ten sposób, aby zakrywała usta i nos. Do tego zarzuciłam na głowę kaptur. Przejrzałam się w dużym lustrze na drzwiach mebla. No, wyglądałam całkiem fajnie. A jeśli chodzi o pseudonim... Zajmę się tym później. Nie mam głowy do takich rzeczy. Ponownie spojrzałam na zegar, wskazujący godzinę 8.45. Westchnęłam. Rozejrzałam się po pokoju. Był całkiem duży, miał ściany pomalowane na mój ulubiony kolor, indygo*. Podłoga była wyłożona czarnymi panelami. Łóżko było dosyć duże, miało czarną ramę i pościel o tej samej barwie co ściany. Koło niego stała nieduża szafka nocna z lampką. Oprócz tego stało tu jeszcze czarne biurko, krzesło oraz dosyć spora komoda. Poza tym, miałam gigantyczne okno, przez które dokładnie widziałam gęsty las otaczający willę. Westchnęłam. Postanowiłam przeszukać wszystkie meble, w końcu kto wie, może znajdzie się coś ciekawego... W komodzie znalazłam jedynie grubą linę, prawdopodobnie tę samą, którą byłam związana oraz nieduży, aczkolwiek ostry nóż myśliwski. Odłożyłam go na miejsce. W jednej z szuflad biurka znalazłam kilka ołówków i bloków rysunkowych. Jako, że kocham rysować, wzięłam się do roboty. Po jakichś dwudziestu minutach z dumą spojrzałam na swoje arcydzieło. Przedstawiało ono mnie uciekającą przed Slenderem w lesie. W tej właśnie chwili w mojej głowie rozległ się znany mi już glos:
- Śniadanie!
Odłożyłam niespiesznie rysunek do jednej z szuflad i wyszłam na korytarz. Szybko zorientowałam się, że nie jestem na nim sama. Kilka metrów ode mnie stał chłopak w pomarańczowej bluzie, ten sam, który przeciął sznur przy mojej prawej ręce. Momentalnie podszedł do mnie.
- Cześć! - powiedział. - Ty jesteś tą nową Proxy, tak?
- Tak - uśmiechnęłam się i podałam mu dłoń. - Jestem Sue.
- Mów mi Hoodie - uścisnął mi ją. - Musimy się pospieszyć, bo nam wszystko zjedzą...
- Spoko, tylko musisz mnie zaprowadzić... Nie ogarniam jeszcze tego domu.
Chłopak chwycił mnie za rękę i ruszył w kierunku drugiego końca korytarza. Mijaliśmy kilkanaście drzwi, każde z nich były innego koloru. W końcu zeszliśmy po nieco skrętnych schodach. Znaleźliśmy się w przestronnym hallu, z którego prowadziło kilka par drzwi do kolejnych pomieszczeń. Weszliśmy do pierwszych z prawej, jak się okazało jadalni. Przy dużym, prostokątnym stole zasiadało kilkanaście postaci. Wszyscy w jednej chwili spojrzeli się w naszą stronę.
- Ludzie! - krzyknął Hoodie. - Mamy nową!
Chwilę później otoczyła mnie grupka osób. Każdy coś mówił i nie do końca rozumiałam co. W końcu widząc mojego mindfucka na twarzy umilkli
- Dobra, dość! - zawołał wysoki chłopak w białej masce. - Zaraz jej mózg wybuchnie.
Mówiąc to odwrócił się w moją stronę.
- Mów mi Masky. To jest Jeff, to Jane, to Nina, tam z tyłu z tabletem stoi Ben, to jest Eyeless Jack, to Clockwork, to Sally, Hoodiego już znasz, a to jest Toby.
Spojrzałam na niego z wdzięcznością.
- Ja jestem Sue - przedstawiłam się. Zaraz usłyszałam jednogłośne „Cześć, Sue!".
W końcu usiedliśmy do stołu. Złożyło się tak, że siedziałam między Hoodym a Jeffem. Ten drugi natychmiast zaczął ze mną flirtować, na co siedząca naprzeciwko Jane zareagowała jedynie głośnym prychnięciem. Chwilę później do jadalni wszedł Slender w różowym fartuszku, niosąc w mackach różnego rodzaju jedzenie. Wszyscy zabrali się za pałaszowanie przegotowanego posiłku. Po śniadaniu wszyscy rozeszli się w swoje strony. Nagle usłyszałam charakterystyczny pisk w głowie. Złapałam się za uszy i przykucnęłam. Po chwili poczułam, że ktoś przy mnie stoi.
- Co ci jest? - rozpoznałam głos Toby'ego - Chyba nie będziesz nam tu mdlała, co?
- Nie... Coś mi piszczy w głowie...
- Aa... To pewnie szef cię woła - zamilkł na chwilę. - Chyba woła wszystkich Proxych. Chodź!
Ruszyłam za chłopakiem na piętro.
- Wiesz co... - zaczął. - Masz potencjał! Strasznie szybko zabiłaś tamtą laskę... Niektórzy czasem się wahają, ale ty... Jak na pierwszy raz to nawet nieźle. Nic tylko pogratulować!
- Dzięki - mruknęłam bez przekonania. Wciąż tego troszkę żałuję.
Dotarliśmy pod drzwi gabinetu. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Stali już tam Masky i Hoodie.
- Dobrze, skoro już jesteście... - usłyszałam w głowie. - Masky, Hoodie, idźcie zobaczyć, czy wszystkie kartki są na miejscu i sprawdźcie, czy nikt nie pałęta się zbyt blisko willi. Ty, Toby, pójdziesz potrenować z Sue i oprowadzisz ją po willi. Zrozumiano?
Przytaknęliśmy. Natychmiast wzięliśmy się do roboty.
----------------
Hejka!! :D
Rozdział niby dłuższy niż zwykle... ale jakiś taki denny XD
Może przez to że wena ma kaca... Albo przez to że stresuję się przed moim jutrzejszym (pierwszym w życiu!) koncertem... Sama nie wiem.
6 gwiazdek i 5 komentarzy od RÓŻNYCH osób (patrzę na ciebie, już ty sama wiesz o kogo chodzi)
~AifozGirl
* Jeżeli chodzi o ten kolor - to taki fioletowo-niebieski, wygooglujcie sobie :-P
CZYTASZ
Miłość bez twarzy II Slenderman love story
FanfictionPewnego letniego dnia Sue postanowiła wrócić do domu przez las. Nie wiedziała wtedy, że była to jedna z jej najlepszych decyzji w życiu...