Rozdział 26

4K 262 94
                                    

No więc... Tak jak pisałam w piątek, jestem zmuszona usunąć opowiadanie :( jest to ostatni rozdział. Będę tęsknić...





























Żegnajcie.







































A tak na serio, jak już wiele osób się zorientowało, tak, był to żart XD

Brawo Zosia, ty i to twoje kijowe poczucie humoru... Tsa.

Miałam wrzucić wczoraj, ale miałam takiego doła, że nie dałam rady napisać ;/

I żeby było jasne - nie usuwam opowiadania, nie zawieszam, widzimy się w niedzielę, sernik jest dobry.

I nastawiam się psychicznie na taki jeden rozdział... Tak, pewnie każdy się już domyślił, o co mi chodzi :P

---



Evilsoul POV

Chyba żyję w jakiejś bajce. Wszystko układa się podejrzanie dobrze... Niesamowicie ucieszyło mnie, że Slender ponownie stał się pełnoprawnym członkiem rodziny. I to, jak się na niego rzucili... Na samą myśl o tym uśmiech wkrada mi się na twarz. Cały czas czuję się, jakby to było wczoraj.

A, no tak. To było wczoraj.

I mimo tego, że minęło tak niewiele czasu, już jestem na sto procent pewna, że obecny stan rzeczy nie zmieni się zbyt szybko.

Dzisiaj rano Jeff pokłócił się ze Slendym!

Niby nie powinnam się cieszyć, ale w przypadku, gdyby Jeffrey w stosunku do kogokolwiek zaczął się zachowywać... normalnie? Znaczyło by, że coś jest definitywnie nie tak.

Ta, ja tu sobie spokojnie rozmyślam, a przede mną nagle pojawia się drzewo. W ostatnim momencie ominęłam je, jednak jak to ja musiałam się potknąć o jeden z wystających korzeni. Na szczęście się nie wyrżnęłam i jakoś zachowałam równowagę. Toby, z którym akurat byłam na misji, zatrzymał się i strzelił szybkiego facepalma. Nie było trzeba jakichś szczególnych zdolności, że stara się opanować nagły wybuch śmiechu, zdradziły go jego podskakujące ramiona. Sprawnie podbiegłam do niego i szturchnęłam lekko.

- Co cię tak śmieszy, Tobiaszu? - spytałam przesłodzonym tonem.

- Coo? - spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jednak w jego oczach ujrzałam iskierki rozbawienia. - Ja się nie śmieję! To... ten no... Tik!

- Taki sam jak pięć minut temu? - przewróciłam oczami.

Tak, przed chwilą też się potknęłam. Tak, zaryłam twarzą w ziemię. Tak, wiem, że mam dwie lewe nogi. Chociaż nie... To drzewa mają krzywe korzenie.

W milczeniu wyminęłam naszego Śmieszka i potruchtałam dalej. Dzisiejszym celem był opuszczony domek kilka kilometrów na zachód od willi. Ponoć jakieś małolaty zaczęły tam przesiadywać i pewnie jak to nastolatki żłopią piwo po kątach i próbują palić jakieś fajki. Co się z tą młodzieżą porobiło (odezwała się 18 latka)...

Zgodnie z przypuszczeniami, w budynku znaleźliśmy grupkę gimnazjalistów, z charakterystycznymi zielonymi i brązowymi butelkami w dłoniach. Cóż, chyba nie dopijecie...

Razem z moim towarzyszem zaszliśmy od tyłu grupkę, po czym po kolei obezwładniliśmy każdą ofiarę. Całkiem nieźle, dwójka pokonała dziesiątkę, jednak w wyniku spożytego alkoholu nie było to szczególnie skomplikowane. Jeden z chłopaków stawiał w jakimś stopniu opór, ale wystarczył jeden ruch ręki uzbrojonej w siekierę, aby już więcej nie sprawiał problemów.

Miłość bez twarzy II Slenderman love storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz