5. Not more than usual!

541 45 3
                                    

W otoczeniu starych przyjaciół czułam się naprawdę dobrze. Nikt mnie nie oceniał, bo wszyscy widzieli mnie już w tak żenujących sytuacjach, że wolę sobie tego nie przypominać.

Również dobrze mi znane środowisko działało uspokajająco. Przy niektórych miejscach wracały wspomnienia z dzieciństwa, a czasem z mniej odległego odstępu czasu.

Jednak nie każdemu podobało się to, że odnawiam kontakty ze swoimi znajomymi, a w szczególności tymi płci męskiej. Tak jak podejrzewałam, Brooklyn uznał, że jeden z nich mnie podrywa. Ku mojemu niezadowoleniu według niego to mój najlepszy przyjaciel od zawsze. Już wiecie, o kogo chodzi.

-Przecież znam Harrego od podstawówki, jest jak mój brat!- starałam się zachować spokojny ton, ale coraz gorzej mi to wychodziło.

-Harry to, Harry tamto! Nie ma mowy, żebyś tam szła!- wypukła żyła na szyi Beckhama jasno poinformowała mnie, że żarty się skończyły.

-To tylko mała potańcówka, o co robić tyle problemów!- przewróciłam oczami, coraz bardziej zirytowana jego dziwnym zachowaniem.

-Nie idziesz tam i koniec- oświadczył, wyzywająco na mnie patrząc.

-Jesteśmy naprawdę jak rodzeństwo, zrozum to wreszcie- westchnęłam, nie mając już siły na kłótnie, które przypominały mi wojnę domową.

-Ta, brat, nie żartuj sobie! Ciągle gapi ci się na dekolt i na pierwszy rzut oka widać, że chętnie by cię przeleciał!

-Dlaczego traktujesz mnie jak cholerny przedmiot!? Nie jestem twoją własnością! I nigdy nie będę!- warknęłam i tym razem już naprawdę przyspieszyłam. Mieliśmy sobie wszystko wytłumaczyć, a urządzamy przechodniom niezłe przedstawienie. W swojej obronie powiem tylko, że krzyczeć zaczął Brooklyn, a nie ja.

-Czy ty nigdy nie możesz mnie posłuchać!?

-Nie będę robić tego, co mi karzesz! Jak chcesz dozgonnego posłuszeństwa to sobie kup owczarka!- odbiłam pałeczkę.

-Dobra, w takim razie rób co chcesz, mnie to już nie obchodzi!- wycedził na odchodne, a po chwili odwrócił się na pięcie i poszedł. Poszło lepiej, niż myślałam. Miło będzie zobaczyć się ze wszystkimi. Odkąd wyjechałam praktycznie straciłam kontakt z połową ludzi, którzy kiedyś byli dla mnie codziennością.

***

Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się już w swoim pokoju, szukając odpowiednich ubrań, co nijak mi nie wychodziło. Nie chciałam przesadzić, ale wcale nie chciałam też zrobić komuś na złość, o nie. To byłoby wredne, prawda?

Dlatego też założyłam obcisłe rurki, które wbijały mi się tu, gdzie nie trzeba, ale ładnie eksponowały mój tyłek, krótką koszulkę oraz (o zgrozo!) koturny, które dostałam od mojej mamy.

Wyglądałam zdecydowanie inaczej niż zwykle, nawet koślawo namalowane kreski jakoś współgrały z całością. Bardziej skomplikowane makijaże nijak mi nie wychodziły. Próbowałam obejrzeć jakąś instrukcję na internecie, ale nie dałam rady gapić się jak tłumok w malujące się blogerki przez ponad 10 minut. Ile można się pudrować? I jeszcze te niedorzeczne podziały pędzli. Skośny do konturowania, prosty do podkładu, przecież ja nawet nie bardzo wiem, co to jest podkład, a mój zasób przyrządów kończy się na tuszu do rzęs i kredce! 

Nastroszyłam lekko włosy i całkiem zadowolona z efektu zaczęłam szukać swojej komórki, gdy do pokoju wpadł Beckham.

-Jeśli myślisz, że twoje gadanie mnie zniechęci, to nie rób sobie nadziei- mruknęłam, przeszukując kolejną szufladę. Kiedy nachylałam się do jednej z półek, na biodrach poczułam ciepłe dłonie.

-Nic nie mówię. Jesteś dużą dziewczynką- zaoponował, przesuwając dłonie ku wewnętrznej stronie moich ud. Wzięłam głębszy oddech, ale starałam się grać twardą. W końcu kto jest silną i niezależną dziewczyną?

-Więc po co tu przyszedłeś?- zapytałam siląc się na swobodny ton.

-Chciałem tylko cię poinformować, że kiedy jesteś zła, wyglądasz naprawdę gorąco- wymruczał, zmysłowo przyciągając mnie do siebie za biodra. Zaskoczona zdążyłam tylko otworzyć buzię, kiedy odwrócił mnie i złączył razem nasze usta.

Próbowałam się na niego wydrzeć albo odepchnąć, ale przytrzymał mnie za nadgarstki i wciąż mocno przyciskał swoje wargi do moich. Po chwili przyparł mnie do zimnej ściany, tak, że już całkiem nie mogłam się ruszyć. Nerwowo spojrzałam na zegarek, który wskazywał, że powinnam już wychodzić.

-Brooklyn, nie żartuję, zaraz się spóźnię- poinformowałam go, chociaż mój głos bardziej przypominał bełkot, bo ciągle się całowaliśmy.

-Pokażę ci, że żaden Danny nie jest w niczym lepszy ode mnie- wycharczał, popychając na łóżko. Chciałam uciec, ale nadal mocno trzymał mnie za ręce, dodatkowo krzyżując je nad moją głową. Było mi niewygodnie, ale mówiąc szczerze od razu wiedziałam, że chłopak tak łatwo mi nie popuści. Przez to całe zamieszanie nie zauważyłam błędu, jaki wypowiedział przy nazywaniu chłopaka, ale to nawet dobrze. Gdybym zrozumiała, o kim mi właśnie przypomniał nie skończyłoby się to zbyt dobrze.

-Powaliło cię?- warknęłam i używając całej swojej siły przeturlałam się, żebym to ja siedziała na nim.

-Nie bardziej niż zwykle!

》》》》》

Rozdział wyjątkowo wcześnie, 8 rano to w końcu środek nocy, ale idę zaraz na angielski, więc mam chwilę :D

Powrót samca alfa *mina pedofila*, ale uprzedzam, że raczej nie przewiduję tu scen nieodpowiednich dla dzieci, błagam, nie nękajcie mnie o takie (jeszcze kilka petycji i będę musiała ją napisać) :')

Nie mniej jednak ich kłótnie dziwne, zawsze godzą się chodząc do łóżka, normalnie uznałabym, że to autorka ma nierówno pod sufitem, ale cóż... nie mam jak :p

Anyway, jak sądzicie, kim jest Danny? Jakieś propozycje? :)

Prawdopodobnie zrobię dzisiaj mały maraton, więc oczekujecie jeszcze kilku rozdziałów już dzisiaj :D

Pozdrawiam i życzę miłego dnia! ;)

Hey, you! || Brooklyn BeckhamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz