Mama uśmiechała praktycznie bez przerwy. Nie mam pojęcia kim był ten cały facet i dlaczego sprawił, że kobieta tak szeroko się uśmiecha.
- Witam panie Leondre, Charlie - zaczął poważnym tonem.
- Dzień dobry - odpowiedzieliśmy chórem.
- Chciałbym wam powiedzieć, że przykro mi z powodu usunięcia was z konkursu ale.. - tu zaciął. Pewnie chciał nas trzymać w napięciu. Udało mu się to całkiem dobrze.
- Widownia was pokochała, jesteście niesamowici naprawdę cieszę się, że mogłem tutaj być i poznać was - Miałem wrażenie, że mamy pierwszego fana, stalkera czy coś w tym stylu.
- Zapraszam was do mojej wytwórni chłopcy, nie pozwolimy by takie talenty zmarnowały się - powiedział. Przez chwilę patrzyłem się na niego jakbym nagle nie rozumiał żadnych słów. Powoli w umyśle przetwarzałem sobie słowa pana Williama. Spojrzałem na Charliego. Jego mina wyrażała coś pomiędzy zdziwieniem a szczęściem.
- Halo chłopcy żyjecie? - usłyszałem głos mamy. Pewnie komicznie musieliśmy wyglądać stojąc przed dwójką dorosłych z otwartymi ustami.
- Chyba nie spodobał im się ten pomysł - zażartował pan William.
- Naprawdę pan chcę z nami pracować? - wyszeptałem. Prawdopodobnie to nawet nie był szept, bo mężczyzna aż pochylił sie.
- Co powiedziałeś kochanie? - mama zapytała.
- Czy naprawdę pan chcę z nami pracować? - powtórzyłem już trochę głośniej. Pan William razem z mamą zaśmiali się wesoło.
- Oczywiście możemy zacząć nawet od jutra- powiedział klaszcząc w dłonie.
- Świetnie! Przyniesiemy panu nasze piosenki - Charlie nagle obudził się. Zaczął się szeroko uśmiechać aż było to bolesne. Nie mam pojęcia o jakich piosenkach on mówił. Może ma zamiar pokazać te swoje teksty z dziennika. Obięcuję, że jeśli będzie kazał mi pisać w nocy tekst to go rano rozszarpie.
- Oh co za entuzjam, proszę bardzo tu macie moją wizytówkę wpadnijcie do biura jutro o dziesiątej powiedzcie, że pan Mcvey was przysłał - dostałem małą kartęczkę. Była ona cała srebrna i połyskiwała w świetle. Na środku był wielki czarny napis Micvey, a poniżej dane takie jak miejsce biura i telefon. Wyglądało to bardzo poważnie. Miałem wrażenie, że to początek czegoś nowego. Czegoś poważniejszego niż głupi konkursik.
- Dziękujemy bardzo - Charlie uśmiechnął się szeroko. Mężczyzna skinął głową i ruszył w swoją stronę.
- Widzisz jednak mama na coś ci się przydała - powiedziała rodzicielka. Spojrzałem na nią i przytuliłem mocno.
- Skąd go wytrzasnęłaś? - zapytałem.
- Sam przyszedł kiedy zobaczył wasz świetny występ - zaśmiała się.
- Dziękuję, dziękuje, dziękuję - powtarzałem to jedno słowo paredziesiąt razy.
- Nie ma za co synku, to co chłopcy wracamy do domu? Charlie podwiezć cie? - zapytała.
- Nie dziękuję, przejdę się do jutra Leo dowidzenia! - zawołał.
- No ruszaj się musisz być na jutro wyspany - ponagliła mnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kiedy mówiłem, że dzień konkursu to będzie najlepszy dzień mojego życia myliłem się. Najlepsze co może się stać jest przede mną.
Kiedy rano obudziłem się byłem zestresowany gorzej niż w dzień występów. Od tego jak wypadniemy u pana Williama będzie skutkowała najbliższa przyszłość. Dlatego wyciągnąłem z szafy moją koszulę. Miałem ich tylko dwie. Jedną, białą na rozpoczęcie roku i drugą błękitną. Wziąłem tą druga i zabrałem czarny krawat. Wygrzebałem jakieś ciemne, dopasowane spodnie i poszedłem do łazienki. Naprawdę dziwnie się czułem tak odstawiony. Użyłem nawet wody kolońskiej taty, by ładnie pachnieć. Mama śmiała się ze mnie kiedy zszedłem na dół bez przerwy poprawiając włosy. W końcu zostawiłem je rozwiane. Zjadłem płatki z mlekiem i wróciłem do swojego pokoju. Spakowałem do plecaka czarną, poważną moim zdaniem teczkę. W niej tak naprawdę nic nie było, ale chciałem wyglądać jak poważnie traktujący swoją pracę muzyk.
Spotkałem się z Charliem przed...wielkim, szklanym budynkiem w centrum miasta. Przed nim stoi wiele luksusowych aut i to wygląda jak pieprzony sen. Nie wiedziałem, że pan William prowadzi taką firme. Myślałem, że jest to skromny pan, który chce byśmy byli jego pierwszymi pracownikami.
- My nie pomylilśmy ulicy przypadkiem? - spytał Charlie. Wyjąłem kartę i spojrzałem kolejny raz dokładnie na adres.
- Nie, to tutaj - pokręciłem głową. Jeszcze przez jakieś pięć minut patrzyliśmy jak idioci w górę. Kilkoro przechodniów chichotało na nas widok. Cóż, rzadko widzi się dwóch nastolatków, którzy ubrani się w poważne ubrania patrzących się w górę.
- O kurcze zaraz się spóznimy - krzyknął blondyn i pociągnął mnie do środka.
Tak zdecydowanie to był sen. Miałem wrażenie, że występujemy w jakimś filmie i zaraz ktoś wyskoczy zza rogu krzycząc "mamy cię" czy inne gówna lecące w telewizji. Całe pomieszczenie było w kolorach bieli i srebra. Skierowaliśmy się do recepcji by spotkać tam miłą brunetkę, która od razu uśmiechnęła się do nas.
- Witam w czym mogę pomóc? - zapytała.
- Dzień dobry my do pana Williama Mcvey - powiedziałem miło.
- Oh w porządku pan William coś wspominał, że ktoś do niego rano przyjdzie. Wejdzcie do windy po prawo i jedzcie na piętnaste piętro. Gdy wyjdziecie skierujcie się na prawo aż dojdziecie do brązowych drzwi, miłego pobytu w wytwórni Mcvey mam nadzieję, że zostaniecie tu na dłużej - brunetka wytłumaczyła nam, jak dojść do biura Williama. Przytaknęliśmy głową i ruszyliśmy do windy. Jak na tak wielki wieżowiec funkcjonowała całkiem szybko. Już po dwóch minutach jechaliśmy na górę. Poprawiliśmy szybko włosy i krawaty w lustrze. Charlie wyglądał praktycznie tak samo jak ja, tylko miał białą koszulę i do tego brązowy krawat w bordowe kropki. Kiedy wreszcie winda zatrzymała się i przed otwarciem drzwi usłyszeliśmy głos z głośników mówiący na jakim piętrze jesteśmy i dziękujący za przejażdzkę ruszyliśmy w prawo. Korytarz miał białe ściany. Na nich wisiały portrety róznych, naprawdę znanych artystów. Był tu Troye Sivan, Jack&Jack i wiele innych wschodzących gwiazd. Szliśmy po puchatym, fioletowym dywanie aż dotarliśmy pod wspominane brązowe drzwi. Kaszlnąłem i zapukałem w nie. Odsunęliśmy się dwa kroki w tył, by nie zostać uderzonym.
Po chwili usłyszeliśmy przytłuiony głos każący nam wejść. Charlie nacisnął klamkę i po chwili znajdowaliśmy się w pomieszczeniu. Zastanawiałem się dlaczego wszystko jest urządzone w bieli i srebrze. Pewnie pan William lub jego żona uwielbiają te kolory. Nadając temu całemu miejscu powagi i chęci do pracy.
- Dzień dobry - powiedzieliśmy znów chórem zamykając za sobą drzwi.
- Oh witam chłopcy, proszę siadajcie - powiedział znany nam już mężczyzna.
Usiedliśmy na dwóch fotelach przed wielkim biurkiem za którym siedział pan Mcvey.
- Dobrze jak się pewnie domyślacie to nie jest żaden konkurs czy żart. To jest prawdziwa wytwórnia. Naszym celem jest wyszukiwanie młodych talentów i wyciąganie ich na szczyt - zaczął. Ze zdenerwowania pocierałem ręcę. W co my się pakujemy.
- Tak wiemy, traktujemy muzykę bardzo poważnie. Chcielibyśmy z panem współpracować - z zaskoczeniem spojrzałem na Charliego. Był opanowany i mówił dorosłym językiem. Nie poznawałem go. Gdybym był tutaj sam zwaliłbym tą rozmowę doszczętnie.
- Domyślam się, wasze teksty trafiają do serc, muzyka wpada w ucho i sami jesteście przeurocy. Myślę, że będzie dobrze się mi z wami pracowało. Co wy na krótką wycieczkę do studia? Nie traćmy czasu nagrajmy piosenkę - ze zdumieniem popatrzyłem na szczęśliwego mężczyznę. Miałem wrażenie, że naprawdę nas lubił. Z uśmiechem skinęliśmy z głową i wyszliśmy z gabinetu kierując się ponownie ku windzie.
Tak, to jest najlepszy dzień w moim życiu.