4

566 48 16
                                    

Lucy's POV

Siedem godzin później podążam jedną z wielu asfaltowych ulic osiedla w stronę domu Justina. Jest wręcz przeraźliwie zimno. W zgrabiałych pomimo rękawiczek dłoniach kurczowo ściskam książki, a idąc, jednocześnie rozglądam się dookoła z nadzieją, że pomoże mi to zapomnieć o niskiej temperaturze.

To zdecydowanie taka część miasta, którą gdybym zobaczyła na zdjęciu i miała powiedzieć, jaka to dzielnica, w pierwszej kolejności wykluczyłabym Manhattan. A jednak według Google Maps byłabym w błędzie. Kto by pomyślał, że dzielnica nowoczesnych wieżowców i drapaczy chmur mieści na swoim terenie także średnio zamożne... albo nawet biedne osiedla domków jednorodzinnych?

Docieram do celu. Zanim podchodzę do drzwi, dokładnie przyglądam się domowi Justina. Jest niewielki, podobny rozmiarem do sąsiadujących z nim budynków. Ściany kiedyś były chyba kremowe, ale obecnie ich kolor przypomina raczej zakurzony, szarawy beż. Nie wygląda zachęcająco. Ale tutaj żaden budynek tak nie wygląda.

Dzwonię do drzwi i niemal od razu otwiera je kobieta, na oko trzydzieści kilka lat, brunetka mniej więcej mojego wzrostu.

- Dobry wieczór, czy zastałam J...

- Ach, ty musisz być Lucy! - Kobieta przerywa mi w pół słowa i obdarza mnie promiennym uśmiechem, który od razu odwzajemniam, przytakując skinięciem głowy. - Jestem Pattie, mama Justina. Tak, jest w domu. Zaraz do ciebie zejdzie. Wejdź. - I gestem zaprasza mnie do środka.

Przekraczam próg i wchodzę do niewielkiego przedpokoju, po czym ściągam moje Emu i odwieszam kurtkę na wieszak.

- Chcesz coś do picia? A może kawałek ciasta? - woła Pattie, prawdopodobnie z kuchni. W tym momencie z zabudowanych drewnianych schodów zbiega Justin. Uśmiecha się do mnie lekko.

- Hej, Lucy.

- Hej - odpowiadam.

- Mamo, naprawdę dziękuję ci za fatygę, ale sam potrafię przyjąć gościa - cedzi Justin przez zaciśnięte zęby, wkraczając do kuchni. Przez moment on i jego mama szepczą coś między sobą, a chwilę potem Pattie wychodzi do przedpokoju i kieruje się po schodach na górę. Mijając mnie, ponownie posyła mi uśmiech. Strasznie sympatyczna kobieta.

Przechodzę do kuchni, a Justin spogląda na mnie przepraszającym wzrokiem.

- Przepraszam za mamę - krzywi się.

- Nie masz za co przepraszać. Sprawia wrażenie bardzo miłej - uśmiecham się.

- Myśli, że wciąż jestem dzieckiem, które nie umie nic zrobić wokół siebie - wzdycha, ledwo zauważalnie wywracając oczami. - To jak? Coś do picia? Sok pomarańczowy?

- Jasne, czemu nie.

Justin wyjmuje karton soku z lodówki i nalewa do dwóch szklanek. Ja tymczasem rozglądam się po pomieszczeniu. Wszystko jest urządzone w nieco starodawnym stylu. Przestrzeni jest mało, a wystrój niezbyt zachwycający, ale jednak dom ma w sobie to coś, tą ciepłą atmosferę, dzięki której wydaje się po prostu... domem. Rozumiecie, o co mi chodzi? Nagle, sama siebie tym zaskakując, czuję w sercu ukłucie zazdrości. Moja willa przy tym jest jakaś dziwna, nierealna, zdecydowanie zbyt idealna jak na prawdziwy dom...

- Hej, jesteś tam? - Cichy chichot Justina przywraca mnie do rzeczywistości. - Chodźmy do mojego pokoju.

Wchodzę za chłopakiem po schodach, w rękach ściskając podręcznik i zeszyt. Nie rozumiem, dlaczego Justin nie chciał, żebym tu przychodziła, bo naprawdę podoba mi się ten dom. Jest taki prawdziwy. O wiele bardziej prawdziwy od mojego...

unpredictable | j.b.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz