9

400 36 6
                                    

Justin's POV

Późny wieczór. Wychodzimy z budynku, idąc bardzo blisko siebie i trymając się kurczowo za ręce. Czuję, jakby to tu było moje miejsce na ziemi - właśnie tutaj, przy niej.

- Ten horror był słaby. W ogóle mnie nie przestraszył - mruczy dziewczyna pod nosem, marszcząc przy tym brwi. - Czasem miałam wrażenie, że bałeś się bardziej ode mnie...

- Co? Nieprawda, wcale się nie bałem - prycham urażony. Okej, może w kilku momentach zdarzyło mi się podskoczyć na fotelu, no ale bez przesady...

- Oj, przecież wiesz, że żartuję, misiu - mówi tonem, którym rodzic uspokajałby obrażone dziecko i daje mi całusa w policzek. Uśmiecham się krzywo.

- Niech ci będzie, ale gdybyś nie była taka słodka, to bym ci nie wybaczył.

Brunetka chichocze i spuszcza głowę, chowając twarz w swoich delikatnie pofalowanych włosach. Jest ciemno, ale znam ją tak dobrze, że jestem pewien, iż właśnie się zarumieniła. Zatrzymuję się w miejscu i staję naprzeciwko niej, po czym unoszę jej podbródek i odgarniam włosy.

- Nie chowaj tej pięknej twarzyczki, Skylar - mówię łagodnie, patrząc z uśmiechem prosto w jej oczy koloru czekoladowego brązu. - Jesteś piękna - powtarzam dobitnie.

- Och, Justin. - Dziewczyna wsuwa ręce poniżej moich i mocno mnie przytula, wtulając głowę w mój tors. - Kocham cię, wiesz?

- Ja ciebie też, mała - uśmiecham się lekko, odwzajemniając uścisk i składam delikatny pocałunek na jej czole.


Tak, wtedy było naprawdę cudownie. Szkoda, że pewnego dnia wszystko się zjebało.


- Justin... Muszę ci coś powiedzieć.

- Hm, skarbie?

Skylar siedzi naprzeciwko mnie, a jej wzrok jest poważny. Kurwa, zaczynam się bać.

- Muszę wyjechać - wyrzuca z siebie po dłuższej chwili milczenia. Marszczę brwi. Nie czegoś takiego się spodziewałem.

- Nie rozumiem. Jak to wyjechać? - pytam zdezorientowany, z prawie niezauważalną nutą niepokoju w głosie.

- Po prostu, wyjeżdżam. Do San Diego. Rodzice dostali propozycję przeniesienia.

Czuję, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Sky wyjeżdża? I jak to, do cholery, do San Diego?

- Przecież to drugi koniec Stanów... - mamroczę słabo.

- Wiem, Justin. Wiem.

Coś jest nie tak. Znam ten spokojny ton. Jeżeli ona mówi w taki sposób o czymś dla niej ważnym, to znaczy, że już pogodziła się ze stratą tego. A w tej chwili rozstrzygają się dalsze losy nas.

- Sky... - zaczynam po chwili. - Przecież jakoś damy radę, prawda? To nie szkodzi, że nie będzie cię w NY, możemy rozmawiać przez telefon, FaceTime, pisać SMS-y... Jest mnóstwo par, które są ze sobą mimo odległości i...

- Justin, przestań.

Sposób, w jaki wypowiada te słowa, zamyka mi usta. Przygryzam dolną wargę i spoglądam ze smutkiem na twarz tej dziewczyny - dziewczyny, którą kocham - w tej chwili tak spokojną, że wręcz obojętną.

- Dobrze wiesz, że nie damy rady. Związki na odległość nigdy nie kończą się dobrze.

- Może będziemy wyjątkiem.

unpredictable | j.b.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz