Besos (22)

375 27 6
                                    

-Co się dzieje? - zapytał zabierając moje dłonie, którymi zakrywałam twarz - Co cię tak śmieszy, do cholery?

-Nic, przypomniałam sobie coś zabawnego. - skłamałam nawet nie mrugając okiem.

Najwyraźniej jestem w tym tak samo dobra jak on.

-Jasne. Ze mnie się śmiejesz... - odsunął się na sam koniec kanapy i założył ręce na piersi.

-Oj już od razu z ciebie. Mam ważniejsze osoby i tematy do rozmyślania niż ty. - nie zastanawiając się ani chwilki palnęłam.

Chłopak chyba bardzo się zdziwił moją odpowiedzią, bo osowiał i przestał się odzywać.

-Martijn Garritsen. - dźgnęłam palcem jego policzek - Martin Garrix, odezwij się do mnie!

-Twoi rodzice chyba już śpią. Nie krzycz tak. - mruknął.

-Sam się o to prosiłeś. - podniosłam z ziemi ozdobną poduszkę i cisnęłam nią w jego twarz.

Odwrócił się do mnie, mrużąc oczy, a jego usta poruszyły się, cicho wypowiadając słowo "wojna". Zeskoczyłam z sofy i łapiąc tyle przedmiotów, ile tylko zdołałam unieść pognałam do kuchni, by uciec przed zemstą.

-I tak oberwiesz, Dobbenberg. - szepnął na tyle głośno, żebym usłyszała.

-Nie masz szans! - pisnęłam obrywając pierwszym pociskiem - Odwal się!

-Sama rozpoczęłaś tę bitwę... - powtarzał co chwila wyłaniając się zza ściany - A ja to skończę.

Kiedy kilka razy pod rząd trafiłam prosto w niego, z przerażeniem spostrzegłam, że nie mam już czym walczyć. Jako prawdziwa wojowniczka wykazałam się nadludzkim sprytem i niezwykłą odwagą i wybiegłam z mojego schronu [kuchni] prosto do salonu.

-A masz! - zamachnął się kolejną poduchą.

Nieszczęśliwie dla mnie, trafiła mnie ona prosto w twarz. Pod wpływem siły z jaką rzucił tym we mnie upadłam na tyłek i rozpłaszczyłam się na posadzce.

-Wygrałem! - krzyknął odrobinę za głośno i usiadł na moich nogach tak, że nie miałam jak się ruszyć - Kurwa, Zoë.

-Co? - zmarszczyłam brwi i poczułam jak coś spływa mi po powiece.

-Przepraszam. Co cię tak rozcięło? - podniósł trzęsącymi się rękami ozdobny materiał i pokazał mi cekinowy wzór - Pieprzone ozdoby. Nie chciałem, przysięgam.

-Dobra, nie ważne. Tylko trochę boli. - przyznałam, a on pochylił się nad moją twarzą.

-Na pewno? - spytał i obejrzał dokładniej rozcięcie.

-Na pewno. - przytaknęłam.

Z takiej odległości mogłam wyczuć wszystko. To, jakich perfum dziś użył, a nawet to, że przed chwilą jadł miętowe cukierki stojące na stoliku w słoiczku. A jego zmartwiona twarz, którą niebezpiecznie do mnie przybliżał coraz bardziej mi się podobała.

-Przepraszam. - szepnął nadal siedząc na mnie okrakiem i pochylając się nade mną.

-Nic się nie stało. - odwróciłam wzrok, ale jego ciepłe dłonie objęły moją twarz i nakazały patrzeć na siebie.

Nagle, pod wpływem jakiegoś impulsu lekko przycisnął swoje wargi do bolącego łuku brwiowego i szepnął:

-Może przestanie boleć.

Tak. Już przestało.

-Jeszcze trochę boli. - uśmiechnęłam się lekko i zarumieniłam.

Martijn zachichotał i pocałował czule moje czoło. Wstał i wyciągnął rękę mówiąc :

-Chyba już na mnie czas.

-Kurczaki. Okej. - otrzepałam legginsy z paprochów i wymamrotałam nadal rumieniąc się przez te czułości.

-Więc... Słodkich snów Zoë. - opuścił wzrok i uniósł lekko moją brodę.

Nie uwierzycie, ale kiedy ZNÓW, CHOLERA, ZNÓW pocałował mnie. (Tym razem z policzek) poczułam, że może trochę go jednak lubię.
Trochę bardzo.

Rewind, repeat it... [m.g]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz