× V ×

1.9K 118 2
                                    

Gwałtownym ruchem usiadłam i zaczęłam krzyczeć. Łzy płynęły z moich oczu jak z fontanny. Czułam, jak ktoś silnymi ramionami obejmuje moje ciało i kołysze się. Położyłam dłonie na oplatających mnie rękach i zacisnęłam zęby, by powstrzymać krzyk. Wbiłam paznokcie w silne mięśnie i schowałam głowę w czyjejś piersi. Wciągnęłam powietrze do płuc.
Derek. O mój Boże. Derek. On żyje.
Powoli zaczęłam się uspokajać. Kołysanie ustało, ręce rozluźniły się. Chciałam przetrzeć oczy rękawem, ale zauważyłam, że nie mam takiego. Byłam ubrana w szpitalną koszulę.
Co? Jestem w szpitalu?
Rozejrzałam się. Przy wejściu do pomieszczenia stała Melissa i kilku innych pielęgniarzy. Kobieta odprawiła ich i powoli podeszła do mnie.
- Wszystko okej? - zapytała cichym, stonowanym głosem. Delikatnie pokiwałam głową.
Jest bezpieczna. Mam nadzieję, że Scott również.
- Muszę wykonać standardowe badania, dobrze?
Przytaknęłam. Zaczęła mierzyć mój puls, bicie serca i tym podobne. Wbiłam wzrok w podłogę.
- Jak długo tu jestem? - zapytałam ochryple.
- Trzy doby.
Aż tyle?
- Czy... nikomu nic się nie stało?
- Nie. Wszyscy są cali i zdrowi. Czemu pytasz?
Zamknęłam oczy. W mojej wyobraźni pojawiły się niechciane wspomnienia snów i przywidzeń. Rozrywane ciała, podrzynane gardła, podpalane kończyny i rozcinane mięśnie. Wszyscy zakrwawieni i martwi, wszechobecna śmierć i zagłada. Mój umysł był przeciążony od tych groteskowych obrazów. Trzy dni musiałam znosić oglądanie tego wszystkiego. Czułam, że gdzieś z tyłu mojej głowy kłęby czarnego dymu czekały na uwolnienie, by znów mnie pochłonąć.
Poczułam chłód, a potem znów ktoś przygarnął mnie do siebie. Te ręce były starsze, ale wciąż znajome.
Steve'owi również nic się nie stało. Odetchnęłam z ulgą i przycisnęłam się do niego. Rozmawiał z Melissą. Usłyszałam, że jeszcze dzisiaj mogę wrócić do domu.
Jak po tym wszystkim mam odnaleźć się w normalnej rzeczywistości? Po tym, ile mroku i zniszczenia doświadczyły moje oczy i dusza? Kim mam teraz być?
Czułam się jak w letargu. Gdy próbowałam się skupić na jakiejś myśli, ta rozmywała się. Moja głowa była teraz małym, ciasnym pokojem, z białymi ścianami, sufitem i podłogą. Krążyłam wzdłuż ścian, przesuwając po nich palcami. W kółko i w kółko.
Chcę odzyskać swoją głowę z powrotem.
Pół godziny później byliśmy już pod domem. Powoli przeszłam przez hol i dotarłam do swojego pokoju. Usiadłam po turecku na łóżku, gdzie leżał już Rocky. Wbiłam wzrok w lustro naprzeciw. Miałam tłuste włosy, podkrążone oczy i sine usta. W trzy dni stałam się wrakiem człowieka.
Po chwili do pomieszczenia wszedł Steve. Trzymał kubek z herbatą i koc. Okrył mnie nim, podał napój i usiadł obok.
- Muszę się umyć. - powiedziałam, przenosząc na niego wzrok.
- Zrobisz to jutro. Dzisiaj nie ruszasz się z łóżka. - odparł.
- Czy mogę zobaczyć się ze Stilesem?
- Przez cały najbliższy tydzień masz wolne od szkoły. Dopiero potem spotkasz się z innymi. Za bardzo wciągnęli cię w swoje problemy. Jako jedyna ucierpiałaś z powodu tych tajemniczych istot. Musisz odpocząć od spraw, które nie powinny cię dotyczyć.
Opuściłam głowę. Nie byłam zła za to, że uczestniczę w wilczym świecie. Uważałam, że skoro jestem jego częścią, biorę na siebie wszystko - dobre i złe rzeczy. To cena, którą muszę
płacić.
- Wziąłem kilka dni wolnego. Jutro pojedziemy na trzydniową wycieczkę, dobrze?
Uśmiechnęłam się do niego.
- Dziękuję za poświęcenie. - odparłam.
Wujek pocałował mnie w czoło.
- To żadne poświęcenie. A teraz pij, bo wystygnie.
Jednym haustem wypiłam połowę herbaty. Napój miał dziwny zapach, nie mogłam go rozpoznać. Moje zmysły traciły ostrość, mięśnie rozluźniły się, a serce zwolniło. Obraz zaczął się rozmazywać. Kubek wyślizgnął mi się z rąk; Steve w ostatniej chwili go złapał, przyłożył do moich ust i przechylił, bym dopiła napój. Jego zawartość szybko wniknęła do krwi. Ostatnimi trzeźwymi myślami zrozumiałam, że wujek podał mi silny środek nasenny. Opadłam na poduszki i zapadłam w sen.

Po jakimś czasie świadomość wróciła do mnie, jednak nadal nie miałam kontaktu z ciałem. Usłyszałam głosy, docierające do mnie ze znacznej odległości - skupiłam się na nich i po chwili stały się wyraźniejsze. Dwie osoby były razem ze mną w pokoju. Przez chwilę panowała cisza, w końcu odezwał się jeden z rozmówców.
- Kiedy zabrałeś ją ze szpitala?
Rozpoznałam Scott'a. Ton jego głosu wyrażał troskę i zmartwienie. Miałam ochotę złapać go za rękę i powiedzieć: "zobaczysz, Scotty, wszystko się ułoży".
- Koło dwunastej. Rano pojedziemy do Londynu na trzy dni.
Steve mówił z wyraźnym zmęczeniem i przybiciem. Zrobiło mi się przykro, bo czuł się tak z mojej winy.
- Dlaczego podałeś jej środek nasenny dla niedźwiedzi? - McCall był trochę zły.
- Jej szybki metabolizm szybko oczyściłby ciało ze zwykłego leku. Ten środek jest tak silny, że będzie spała spokojnie jeszcze przez kilka godzin. Musiałem to zrobić. Gdyby była przytomna, męczyłaby mnie o spotkanie z wami lub zmianę decyzji o moim urlopie. Czułaby się winna. Teraz przynajmniej się wyśpi.
Chwila ciszy.
- Przepraszam. Gdybym ją wtedy odepchnął lub zasłonił, nic by się nie stało.
Wujek się zaśmiał.
- To by nic nie dało. I tak wystawiłaby się tym złoczyńcom. Taka już jest. Dba o swoich bliskich z całych sił.
Uśmiechnęłam się w duchu. Tak dobrze mnie znał.
Zauważyłam, że wraca mi czucie w ciele. Poruszyłam palcami i wzięłam głęboki oddech. Cudownie było poczuć świeże powietrze w wycieńczonych płucach.
- Budzi się. Szybko uporała się z sennością - powiedział Scott. Usłyszałam poruszenie w jego głosie.
- Widzę. Zaraz wracam. - odparł Steve i wybiegł z pokoju, by po chwili do niego wrócić. Postukał palcami o coś szklanego. Poczułam ciepły dotyk na ręce. Coś ukłuło mnie w ramię. Strzykawka wtłaczała kolejną dawkę leku do moich żył. Substancja szybko zaczęła działać. Po chwili osunęłam się w niebyt.

wonder woman [2] // stiles stilinskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz