Rozdział 5 ~

201 7 0
                                    

- Pracuj nogami – Mako zwróciła mi uwagę.
- Tak jest!
Dochodziła 10, i teoretycznie „pora śniadaniowa" się już kończyła, ale my zostałyśmy dłużej. Mako nie miała z tym problemu, a ja i tak chodzę jeść przed treningiem.
Minął już prawie miesiąc od kiedy to wszystko się wydarzyło. Za parę dni miał rozpocząć się październik, zapewne w moim gimnazjum już zapowiedzieli jakieś testy. Z jednej strony brakuje mi szkolnego życia, ale z drugiej wiem, że nie dałabym rady się znów tam zaaklimatyzować. Na pewno poszłyby jakieś plotki. No i nie muszę pisać testów.
Mikuru Uetake, jako nasz strateg poradziła mi bym nie wychylała się z organizacji przez jakiś czas. Policja myśli, że zostałam porwana, a po pewnym czasie uznają mnie za zamordowaną i nie będzie problemu z wychodzeniem na ulicę. W sumie sama siebie bym teraz nie poznała. Urosły mi włosy, sylwetka stała się bardziej umięśniona, po codziennym, wielogodzinnym, morderczym treningu. Jednak najbardziej zmieniły mi się oczy. Czy raczej wzrok.
Odskoczyłam i sparowałam cios.
- Dobrze, ale powinnaś zrobić jeszcze kilka kroków. – mówi Mako.
- Tak jest!
Od razu na drugi dzień dostałam własny miecz. Jako iż na razie byłam niska, dostałam lekki i krótki. Większość osób stąd używa mieczy. Na początku mnie to dziwiło, jednak kiedy zaczęłam nabierać wprawy, zrozumiałam, że ostrze staje się przedłużeniem ręki. Mniejszość używa innej broni jak, np. Ayako. Walczy z dystansu, strzelając z małego, składanego łuku.
Mako zatrzymała się i przeczesała ręką po rudych włosach. Westchnęła.
- Dobrze ci idzie. Wystarczy na dziś. – powiedziała. Jej głos jak zawsze jest wyprany z emocji. Tak samo jak mimika. I zachowanie. – Jestem głodna.
- Dobrze. Dziękuję za dziś, Anzai-sensei. – skłaniam się nisko, a kobieta w odpowiedzi kiwa mi głową. – Życzę smacznego. – dodaję zaczepnie, uśmiechając się krzywo.
Przez jej twarz przemknął uśmieszek, jednak jest to ułamek sekundy. Kobieta wyszła, zostawiając mnie na sali samą.
Kiedy poznałam dowódcę okazało się, że różni się od mojego wyobrażenia. Nie był młody, straszny, wredny. Wyglądał na około 30 lat, tak jak Omitsu. Miał długie, czarne, matowe włosy, związane w kucyka i ciemne oczy. Nie wyróżniał się jakoś wzrostem czy sylwetką. Wyglądał na przeciętnego Japończyka. Jednak charakter miał inny. Był spokojny, wyrozumiały. Często milczał, obserwując otoczenie swoimi inteligentnymi oczami. Umiał słuchać, ale nie dawał sobie przerywać. Myślał nad każdym działaniem, słowem. I pozwolił się pytać o jakieś błahostki, doskonale rozumiejąc moją sytuację. Ale coś w nim mnie niepokoiło.
Od razu dowiedziałam się, że większość osób mówi do siebie po imieniu. Według niego powinnam odzywać się z szacunkiem do dowódców i Mako, z racji, że mnie trenuje. Nie ma podziału na rangi, wykształca się jednak ogólną opinię przez siłę czy umiejętności. Wiek nie ma znaczenia.
Kaminari znajduje się w Toshimie, jednym z okręgów w Tokio. Dokładniej na obrzeżach dzielnicy Senkawy. Jesteśmy jedną z 3 organizacji w całym Tokio. W Shinjuku jest Hariken (huragan), a w Shibuyi – Jishin (trzęsienie ziemi). Są naszymi głównymi wrogami. Następnie najbliżej nam do Saitamy – Arashi (burza) i Fubuki (zamieć) do której należeli Aya, James oraz Jiro. I zabójcy moich rodziców są gdzieś w tej czwórce. Fumiya od razu wykluczył naszą organizację.
Jestem ciekawa kiedy wyślą mnie na jakąś misję. Nie żeby mi się śpieszyło. Po prostu jestem ciekawa. Mako mówi, że robię szybkie postępy, jednak czy na tyle szybkie by w miesiąc opanować podstawy? Na pewno nie.
- Hej, Ichigo!
Odwracam się i widzę Ayako, Takiego i Tsuneariego. Dziewczyna macha do mnie, uśmiechając się pociesznie.
- Hejka! – wołam, również się uśmiechając.
- Robimy ognisko ze starych dokumentów, przyłączysz się? – spytał Tsuneari.
- W środku dnia? – uniosłam brwi w geście zdziwienia. – Nie mamy się zachowywać dyskretnie?
- Najciemniej jest pod latarnią, jak to mówią – zauważył Taki, a Ayako się śmieje.
- No weź! Ryutaro też się wyrwie. Nawet Tokaji przyjdzie.
Wzruszam ramionami, ale idę za nimi.
***
- Muahahaha! – Tsuneari zaśmiał się złowieszczo, trzymając pudełko z zapałkami nad stosikiem drewna. Od razu też oberwał po głowie od Ryu.
- Oddawaj to, durniu, bo spalisz całą okolicę! – lekarz wyrwał mu zapałki. Tsuneari zamruczał coś w odpowiedzi, ale od razu podszedł do Takiego i zabrał od niego kilka pudełek z kiełbaskami.
- Nie za dużo tego? Za chwilę hieny się zlecą. – rzucił Tokaji, który od samego początku trzymał się na uboczu. W pierwszych dniach brali mnie za jego młodszą siostrę, ale szybko przestali się mylić. Ja i Tokaji to dwie różne osoby.
On jest mendą, ja nie jestem.
- Oj tam! Zje się! – zaśmiała się Ayako.
- Myślenie ''pójdzie w cycki'' nie jest dobrą metodą na dietę, grubasie. – prychnął Tokaji drwiąco. Dziewczyna rzuciła mu mordercze spojrzenie, ale nic nie powiedziała.
- Tokaji, zamknął byś się czasem, cepie – Tsuneari zwrócił mu uwagę, posyłając mu wymowne spojrzenie. W odpowiedzi, chłopak wzruszył tylko ramionami.
- No to już nie moja wina, że taka jest pra... - zaczął, ale po chwili urwał i oberwał pieńkiem drewna w głowę. W oddali rozległ się śmiech dziewczyny.
- To tylko początek zemsty! Ciesz się, że Ryutaro nie rozpalił ogniska!
- To był zły pomysł... - lekarz westchnął cicho, ale nadal usiłował podpalić ognisko. Po kilku minutach ogień zaczął się lekko tlić.
Wszyscy obsiedliśmy ognisko, które zaczynało dymić się coraz bardziej, drewno trzeszczało, a spalone szczątki papieru wirowały w powietrzu. Zapanowała spokojna, naturalna atmosfera, a ciszę przerywały wybuchy śmiechów.
Otaczają mnie ludzie na pierwszy rzut oka normalni. Jednak każdy z nich miał jakiś dobry powód by wstąpić do organizacji płatnych morderców. Tak naprawdę nikt nie poruszył drażliwych tematów odkąd trafiłam do Kaminari. Nie wiem kompletnie nic o przeszłości organizacji, o ludziach. O wrogach.
- A wy... - odchrząknęłam, zwracając na siebie wzrok towarzyszy. - Długo tu jesteście? – spytałam niepewnie, nie wiedząc jakiej reakcji w ogóle oczekuję.
- Hmm... Ja jestem już jakiś rok... - stwierdziła od razu Ayako, nie przejąwszy się zbytnio.
- Trochę więcej – zauważył Ryutaro. – Taki będzie trochę mniej niż rok. W sumie to ja jestem tu najdłużej, z 10 lat będzie.
- Kurde, to tyle już minęło? – westchnął ze znużeniem Tsuneari.
- Ty sam jesteś już 7 lat. – odparł Ryu. – A Tokaji jest już coś koło 6 lat.
- Jak długo... - wyrywa mi się. Po chwili dodaję z lekkim zmieszaniem: - Jesteście tu praktycznie od dziecka... Ty, Tsuneari, miałeś 7 lat, Tokaji 10, Ryu 7... Masakra...
Ryutaro tylko zapatrzył się w ogień, przywołując odległe wspomnienia. Uniósł lekko kąciki ust, choć jego mina była ponura, a w brązowych oczach, w których odbijał się ogień pojawił się smutek.
- W sumie to medykiem jestem nawet dłużej, teoretycznie rzecz biorąc...
- Jak to dłużej? – wyrwało mi się, choć wcale nie miałam zamiaru dociekać
- Mój ojciec... - zaczął, ale ucichł, jakby szukając odpowiednich słów. – Też był. Miał stosy notatek, książek albumów i wiesz jak to dzieci. Czego się czepiłem to zapamiętałem. Z początku nie zwracał na to większej uwagi, ale w pewnym momencie nie pozwalał mi odstąpić książek na krok w wolnych chwilach.
- A tego to nie słyszałam. – powiedziała Ayako. – Idealny przykład zbyt wielkich ambicji dla dziecka? Coś w stylu: ,,Ja jestem lekarzem, to mój syn też musi być''? – prychnęła sarkastycznie.
- Chodziło mu raczej o moją... przyszłość. – westchnął. - W końcu to on założył Kaminari.
Zastygłam w bezruchu, trawiąc te słowa. Ojciec Ryutaro był ostatnią osobą, po której spodziewałabym się założenia organizacji. Przejrzałam w pamięci wszystkich członków, ale nigdzie nie usłyszałam więcej nazwiska „Ishimura". Czyli on...
Tsuneari spojrzał na przyjaciela badawczo, jakby pytając, czy na pewno chce przybliżać mi tę historię. Tokaji i Ayako nie wyglądali na zdziwionych, ale Taki wpatrywał się badawczo w lekarza, jakby również był ciekawy szczegółów.
- W sumie i tak powinnaś cokolwiek o tym wiedzieć. O nas. – Ryutaro przejechał sobie dłonią po twarzy. – Wszystko bardzo łączy się z przeszłością, z moim dzieciństwem, ale to nie jest jakaś tajemnica.
- Dawno tego nie opowiadałeś. – zauważył chłodno Tokaji.
Ryutaro zignorował jego ton.
- Taki, słyszałeś w ogóle o tym, czy również czujesz się pominięty?
- Przekazali mi tylko, że twój ojciec to założył, nic więcej. – odparł okularnik.
- No to dobrze się składa. – mruknął Tsu. – Znowu ogarnie nas melancholia wspomnień. Znowu.
- Cicho bądź. – prychnął ze śmiechem Ryu. – Postaram się to streścić.
***
Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się, gdy miałem raptem 5 lat. Moja rodzina była jak z obrazka. Chodziłem do przedszkola, poznawałem wszystko, a świat małego dzieciaka poszerzał się o kolejne, ogromne na tamten czas, horyzonty.
Miałem starszą o 6 lat siostrę – Ryuko. Patrzyłem na nią jak na bohaterkę – ładna, lubiana, towarzyska, mądra i wysportowana. No i, przede wszystkim starsza. Zawsze chciałem z nią rywalizować. Mieliśmy podobne rysy twarzy i takie same orzechowe włosy, odziedziczone po ojcu. Jednak ona miała niebieskie oczy tak jak nasza mama – Hana.
Obraz mamy zaciera mi się coraz bardziej. Była spokojną, kochaną kobietą o ciemnobrązowych włosach, spiętych w koka o niebieskich oczach. Pracowała jako księgowa, w szpitalu, w którym pracował tato. On nazywał się Kuranosuke i przez lata wyrobił sobie opinię świetnego lekarza. Na niego również patrzyłem z dziecięcym uznaniem.
Mieszkaliśmy w jednorodzinnym domku, na obrzeżach Nagasaki, a dzieciństwo toczyło się swoim powolnym, beztroskim rytmem. Spędzałem czas na zabawie, nie dostrzegając żadnych kłopotów, problemów. Tylko, że one zawsze były.
Czarne chmury zawisły nad nami, gdy razem z Ryuko kończyliśmy odpowiednio po 6 i 12 lat. Mama ciężko zachorowała i musiała zrezygnować z pracy, a szpital taty zamknięto. Kuranosuke chwytał się rozpaczliwie każdej pracy, byleby tylko opłacić leczenie, rachunki i naszą edukację. Mama przesiadywała w łóżku całymi dniami, niezdolna wyjść z łóżka. Na Ryuko spadł obowiązek opieki nade mną i mamą.
Po kilku trudnych miesiącach ojciec zdobył odpowiednie wtyki i mamę przyjęto do jednej z lepszych klinik w Tokio, gdzie on sam zdobył pewną posadę. Przeprowadziliśmy się tam bez większego wyboru, pełni nadziei co do wyzdrowienia mamy.
Niestety zmarła po kilku miesiącach.
Pamiętam doskonale moment, w którym przyjechaliśmy do szpitala na zwykłe odwiedziny. Był kwiecień, słońce świeciło. Pielęgniarka zatrzymała nas tuż przed salą i oznajmiła, że Hana nie żyje. Spuściła wtedy wzrok, a ojciec ją odepchnął i wpadł na salę, zostawiając nas na korytarzu. Rozpłakałem się i pobiegłem za nim, ale Ryuko mnie powstrzymała i mocno przytuliła. Staliśmy tak, dopóki nasz ojciec nie wyszedł.
Kuranosuke po śmierci mamy całkowicie się załamał, a na pogrzebnie nie wypowiedział ani jednego słowa. Staliśmy przybici z Ryuko za nim. Siostra ściskała krzepiąco moją dłoń, choć teraz wiem, że usiłowała sama sobie dodać siły. Po tym było tylko gorzej.
Zaczął pić, przestał się nami interesować. Ryuko stała się dla mnie oparciem. Gdy teraz tak o tym pomyślę, była bardzo silna i dojrzała jak na swój wiek. Przypominam sobie niektóre momenty i widzę w nich inną prawdę. Gdy uśmiechała się, w jej oczach pojawiał się ból. Kiedy spaliśmy na jednym materacu, a ja budziłem się w nocy z koszmaru, od razu otulała mnie mocniej kocem, ale jej oczy lśniły od łez. Każdej nocy.
Pod koniec roku, tato stracił pracę. Jednak nie głodowaliśmy. Wtedy nie rozumiałem, że to podejrzane, w przeciwieństwie do siostry, która nigdy ze mną o tym nie rozmawiała. W takich sytuacjach zostawiała mnie w gabinecie ojca, a ja chłonąłem medyczną wiedzę jak gąbka. Zawsze jak Kuranosuke wracał do domu, kazał mi się uczyć. To było jedyne co od niego usłyszałem. Miałem wrażenie, że Ryuko unikał.
Najdziwniejsze jednak były jego zniknięcia. Z początku nie było go przez całe dnie, ale potem zaczął nie wracać na noc. Siostra zabroniła mi o tym wspominać, choć bała się tak samo jak ja. Kuranosuke wracał wczesnym rankiem, z siniakami, nieraz ubrudzony krwią. Po szkole zaczęły chodzić różne plotki, ale szybko nauczyłem się je ignorować.
Tato nigdy nie powiedział, gdzie chodzi, co się dzieje. Ale znów zaczął się uśmiechać, jednak oczy miał puste. Ryuko zawsze odciągała moją uwagę od braku taty, opiekując się mną, prawie zastępując mi matkę. Uśmiechała się ciągle, powtarzając, że damy radę. Chociaż było nam niewyobrażalnie ciężko. Życie bardzo szybko pokazało nam, że nie wystarczy nam tylko dach nad głową czy pieniądze... Dzieciakom potrzebne są ważniejsze wartości. Domowe ciepło, uwaga, miłość. Albo po prostu obecność rodziców.
Kiedy skończyliśmy po 7 i 13 lat, podejrzenia Ryuko zaczęły sięgać zenitu. Gdy ojciec wychodził, siostra umiała postawić mnie na czatach i przetrząsała dokumenty. Jednak bezskutecznie. Przynajmniej zawsze wychodziła z biura wściekła z powodu braku ważnych informacji. Gdy już ochłonęła, pytałem się o wyniki przeszukiwań, ale Ryuko zawsze zbywała mnie machnięciem dłoni.
Zaczynałem się przyzwyczajać do niewiedzy i sprawiała mi coraz mniejszą trudność w codziennym funkcjonowaniu. Natomiast tajemnice sprawiały, że siostra nie mogła zmrużyć oczu, głowiąc się nad tym.
I właśnie w jeden z takich nic nieznaczących dni, ojciec wszedł do domu w środku dnia. Z Ryuko spojrzeliśmy po sobie, niedowierzając, że widzimy rodzica o tej porze w mieszkaniu. Spojrzał na nas uważnie – na mnie nie zatrzymał wzroku nawet na sekundę dłużej, wbijając spojrzenie w córkę, która patrzyła się na niego nieufnie. Westchnął głęboko i odwrócił się w stronę drzwi.
- Chodźcie. – powiedział tylko i wyszedł.
Przez chwilę staliśmy zdezorientowani, ale siostra pociągnęła mnie za rękaw, zmuszając do podążenia za Kuranosuke. Zabrał nas do innego okręgu Tokio – Toshimy. Patrząc się na to teraz, widzę od razu bezsensowność tej wycieczki. W końcu nic ciekawego tutaj nie było. Zatrzymaliśmy się przy jednym z zapuszczonych budynków, a ojciec poprowadził nas przez wymarły biurowiec.
A potem powiedział nam prawdę.
Że od kiedy mama umarła tworzył organizację morderców.
Za pierwszym razem nie zrozumiałem. Samo to pojęcie było dla mnie obce i niepojęte, mimo trudnej sytuacji. Wszystko brzmiało jak z jakiegoś filmu o mafii, a ja odrzucałem od siebie myśl, że to wszystko mogło być prawdą. Stałem i czekałem aż ojciec oznajmi, że żartował.
Jednak Ryuko zareagowała ekspresywniej niż ja.
- Nazywa się Kaminari. – rzekł ojciec pod sam koniec, podnosząc na nas wzroku, po raz pierwszy od kiedy zaczął mówić.
- Zdur... Zdurniałeś do reszty!? – krzyknęła siostra.
Wzdrygnąłem się i popatrzyłem na nią przerażony. Na jej twarzy malował się przerażający gniew z nutą niedowierzania. I uczucie, które tylko ja mogłem rozpoznać – rozpacz. Przez ostatnie miesiące nauczyła się ukrywać swoje słabości i niepotrzebne, negatywne emocje.
- Kochanie, spokojnie... - zaczął delikatnie, jak za starych czasów. Jakby nigdy nic się nie stało. Siostra drgnęła, jakby jego ton głosu ją zranił.
- Co spokojnie? Co spokojnie!? – Ryuko zwinęła ręce w pięści, podnosząc głos. – Najpierw wywalają cię z pracy, potem zaczynasz sobie znikać bez słowa wyjaśnienia, zostawiając nas na pastwę losu, a teraz... teraz... teraz mówisz, że jesteś twórcą organizacji płatnych morderców jak Hariken z Shinjuku!
- Ryuko, posłuchaj... - powiedział, a na jego twarzy malowało się zdziwienie. Przygotował się na złość dzieci, ale nie na taki wybuch. – Wiem, że to może być ciężkie, ale musisz zrozumieć, że...
- Co zrozumieć? Że stałeś się zwykłym mordercą!? – Po policzkach siostry spłynęły pierwsze łzy, ale trzęsła się z gniewu. Nie rozumiałem wtedy dlaczego krzyczała, płakała, była zrozpaczona i wściekła.
Teraz rozumiem.
- Ryuko! – tato podniósł lekko głos. – Kochanie...
- Nie nazywaj mnie tak! Nie masz prawa nazywać się moim ojcem! – wrzasnęła, posyłając mu nienawistne spojrzenie błękitnych oczu. Wzięła głęboki oddech i wysyczała przez zęby. - Nienawidzę cię. Ciebie, i matki za to, że zostawiła nas z tobą. Ryu, idziemy! – zawołała do mnie i odwraciła się plecami, gotowa w każdej chwili odejść.
Ja jednak nie ruszyłem się.
- Siostrzyczko...- powiedziałem cicho. - Nie idź. Ja zostaję... To w końcu nasz tato i...
Urwałem, gdy usłyszałem jej zdławiony szloch.
- Wiesz co, Ryu... - zaczęła, ale przygryzła wargę, walcząc ze łzami. – Opiekowałam się tobą, poświęcałam cały czas, bylebyś czuł się dobrze... I sądziłam, że chociaż ty mnie nie zostawisz... Że nie wdasz się w ojca. – wypowiedziała szeptem ostatnie zdanie, odwracając się od nas.
Właśnie to mnie wtedy zabolało. Moment, w którym odwróciła się ode mnie, a ja spostrzegłem jaki ciężar na niej ciążył, przez ostatnie lata. Ale nie zawołałem jej.
Powinienem był ją zawołać. Zatrzymać. Zrobić cokolwiek.
- A zgińcie wszyscy. Mam was gdzieś. – dodała spokojnie i pognała przed siebie. Wyciągnąłem za nią rękę, ale tato położył mi dłoń na ramieniu.
- Nie martw się, synu. Wróci. – powiedział do mnie cicho, jakby ze smutkiem.
Zostawiliśmy ją z tymi słowami, a ojciec zabrał mnie do środka.
Wszyscy byli zaskoczeni naszym podobieństwem. Wyglądałem jak młodsza kopia Kuranosuke. Szefem całej, niedużej bandy około 20 osób był mój ojciec. Sprawował funkcję lekarza. Jego zastępcą okazał się student, którego kojarzyłem z opowieści taty - ,,Inteligentny chłop, ale ma pecha w życiu'' – 22 letni Fumiya Sotomura. Wraz z dziewczyną, Shuuko Adachi i jej młodszą siostrą Omitsu byli tu od początku. Jego rówieśnik był doradcą – Daiki Odaka. Strategiem był 24 letni Arata Serizawa.
Przez kilka tygodni wszystko się układało, a ja zapominałem o braku Ryuko. Jak mogłem być takim idiotą. Mój wiek mnie nie usprawiedliwia. To była moja siostra.
Pewnego dnia, kiedy ojciec uczył mnie robić domowej roboty silne znieczulenie do pokoju wpadł Fumiya.
- Szefie!!!
- Jezu, nie drzyj tak mordy, młody. – rzucił ojciec ze zmęczeniem w głosie.
- To ważne! – Fumiya jakby nie usłyszał uwagi i dalej krzyczał. Był czerwony i zdyszany. – Znaleźliśmy... Znaleźliśmy Ryuko...
Kuranosuke, ten sam, którego nie obchodził los dzieciaków, ten sam, który był chłodny i spokojny, ten sam który zaciągnął syna do własnej organizacji morderców... Zerwał się z błyszczącymi oczami przepełnionymi nadzieją. Przez jego twarz przelała się cała gama uczuć, które zniknęły od śmierci mamy. I po raz pierwszy od dawna uśmiechnął się szczerze.
Fumiya gwałtownie zbledł i posmutniał.
- Ale szefie... - powiedział cicho, zwijając dłonie w pięści. – Szefie... Ona... - nie wiedział jak ubrać w słowa informacje. – Ona zawędrowała aż do Saitamy i...
Fumiya nie dokończył, bo Kuranosuke zdał sobie sprawę z sensu jego słów. Lekko się przygarbił i spuścił głowę. Zapytał tylko spokojnym głosem:
- Kto?
- Akumu – powiedział rzeczowym tonem Fumiya i wyszedł cicho z pomieszczenia. Ojciec opadł na krzesło i ukrył głowę w dłoniach.
Nie rozumiałem. Nic nie rozumiałem.
W Saitamie znajdowały się tam wtedy 4 organizacje – Arashi (istniejące do teraz), Hikari, Bara i Akumu, z którą mieliśmy na pieńku.
Ryuko została zamordowana.
Ojciec po kilku minutach wstał i skierował się do drzwi szybkim krokiem. Wyszedłem za nim, chcąc się o coś zapytać.
- Tato?
- Daiki, zwołaj zebranie. Natychmiast.
- Tato?
- Tak jest, Kuranosuke.
- Tato!
Zignorował mnie zupełnie i zamknął przed nosem drzwi do sali obrad. Posiedzenie było burzliwe i krótkie. Czekałem w swoim pokoju, nadal myśląc, że moja siostra jest gdzieś w Saitamie.
Po krótkim czasie przyszedł do mnie i powiedział:
,,Mam zamiar pomścić twoją siostrę za wszelką cenę. Dlatego... Dlatego powierzam twojej opiece zdrowie ich wszystkich. Jasne?''
Ruszyli na Akumu bandą 20 osób. Wróciło 10.
Ostatecznie organizacja z Saitamy musiała się poddać, zdziesiątkowana. Od samego początku sytuacja źle się dla nich przedstawiała. Wzięliśmy ich z zaskoczenia, mając przewagę liczebną. Kilkudniowa wojna klanów zakończyła się naszym zwycięstwem. Kilka osób uciekło, ale woleliśmy świętować wygraną.
Pamiętam ich powrót jak przez mgłę. Stałem razem z Shuuko w drzwiach, wypatrując z uporczywością ojca, przez zapuchnięte od płaczu oczy. Po głowie kołatało mi się imię siostry.
Fumiya jako pierwszy do mnie podszedł.
Na początku ucałował w policzek Shuuko, po czym poczochrał moje włosy. Kucnął przede mną, równając się ze mną wzrokiem i chwycił za ramiona, zmuszając bym spojrzał w jego czarne oczy. Patrzyliśmy się na siebie przez chwilę, a Fumiya szepnął cicho tylko jedno słowo.
Wybacz.
Nigdy więcej nie zobaczyłem ojca.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że zginął tylko po to by się zemścić. Zginął za moją martwą siostrę, zostawiając mnie samego. Zostałem sam, jako 7-letni lekarz, na zawsze przykuty do morderców.
Sam.
***
Wszyscy zamilkliśmy. Ryutaro spojrzał po nas i cicho westchnął, jak to miał w zwyczaju. Założył ręce za kark i opadł lekko na plecy.
- Nie żeby coś, ale... tylko spróbujcie mi litość okazać, a szukajcie innego lekarza. – zaśmiał się ponuro chłopak.

Krwawa Truskawka ~ Prolog MorderczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz