Rozdział 17 ~ Powrót nadziei

55 4 0
                                    

~Tokaji Kosai~

Opieram się o ścianę korytarza, starając się za bardzo nie zawadzać mijającemu mnie tłumowi. Część osób spogląda na mnie przelotnie, większość jednak nie zwraca uwagi. Nadal trawią informację przekazaną przez dowództwo.

Mamy wojnę.

Te jedyne dwa słowa zrujnowały wszystko. Dopóki nie usłyszałem ich tak oficjalnie chciałem wierzyć, że tylko mi się wydaje. Że to tylko przeczucie, nic więcej. Kiedy Ryutaro zapytany o wojnę milczał, jeszcze tliła się ta nadzieja, że ten koszmar się nie powtórzy.

Nadal jestem naiwnym dzieckiem.

Jakby widok dziesiątek ciał w kałużach krwi miał mnie ruszyć. Jakby cokolwiek jeszcze mogło mnie ruszyć. Przecież nie obchodzą mnie inni. Wystarczy, że przetrwam. Tylko właściwie po co? Dopełniłem zemsty.

Posłuchaj mnie durniu! Zemsta nie jest rozwiązaniem! Po tym zostanie jedynie pustka!

Słowa Tsu jak na zawołanie rozbrzmiewają na w mojej głowie. Zaciskam zęby starając się o tym nie myśleć. Bo wiem i wiedziałem aż nazbyt dobrze, że miał rację. Jednak to chwilowe uczucie triumfu trzyma mnie nadal przy życiu.

Skorupę mnie.

Śledzę tłum wzrokiem, szukając osoby na którą czekam. Nie wiem nawet dlaczego to robię. Chyba naprawdę wariuję.

Kiedy widzę dwie przygarbione postacie, idące praktycznie na samym końcu. Prostuję się, odrywając się jednocześnie od ściany i wkładając dłonie w tylne kieszenie. Chłopak w okularach posyła mi pytające spojrzenie pustych szarych oczu. Unoszę lekko brwi, a on doskonale odczytując moją mimikę, chwyta niziutką dziewczynę za przegub, i mimo jej sprzeciwów przyciąga w moją stronę.

Taksuję ich swoimi czarnymi oczyma. Czterooki jest ode mnie prawie 20 cm niższy, a przygarbiony wydaje się dużo ode mnie młodszy niż tylko rok. Za szkłami szare oczy wydają się jeszcze bardziej wyblakłe, a on sam jest dużo bardziej milczący i pochmurny. Wlepia we mnie czujne spojrzenie, starając się stwierdzić moje zamiary. Czeka. Nie wie co myśleć o tej wojnie, jest tu zbyt krótko by uczestniczyć w jakieś poważniejszej potyczce.

Ayako wygląda zgoła inaczej. Czekoladowe włosy są nadal związane w ten sam warkocz z Setagayi, a kilkanaście pasm swobodnie lata wokół jej głowy. Jej szarozielone oczy, w tym momencie bardziej szare niż zielone, są zaczerwienione i szkliste od ciągłego płaczu. Nie dość, że jestem prawie 30cm od niej wyższy to zgarbiona, wygląda przy mnie na dziecko. Na jej barki zostało powierzone zbyt wiele. Obowiązek utrzymania rodziny, Ichigo, a teraz wojna.

Czy ja naprawdę jestem aż tak okrutny, że czuję dla niej litość?

- Oj, kurduplu - rzucam w stronę dziewczyny. Nic zdążę cokolwiek dopowiedzieć, sztywnieje i zaciska dłoń w pięść. Kieruje na mnie wściekły wzrok. Taki nie reaguje tak jak zwykle, starając się ją uspokoić, jedynie spuszcza wzrok.

- Jeśli zawołałeś nas tylko po to by nas gnębić i straszyć okropnością wojny, to sobie daruj, bo zginiesz nim ona w ogóle się zacznie, dotarło do... - Ayako mówi lodowatym tonem, zupełnie do niej nie podobnym. Zazwyczaj od razu wrzeszczy i rzuca wyzwiskami. Nim skończy, rzucam tylko:

- Obudziła się.

Ayako ponownie sztywnieje, i marszcząc, brwi przygląda mi się w skupieniu, jakby nie chcąc uwierzyć, że to co mówię jest prawdą, a nie okrutnym żartem. Nie zmieniam mimiki twarzy, a po chwili jej twarz rozjaśnia się, a w szare oczy zaczynają mienić się zielenią. Zrywa się do biegu, ale po kilku krokach staje, jakby się nad czymś zastanawiała. Zaciska mocno dłonie, po czym je rozluźnia i bierze wdech. Walcząc ze sobą, rzuca przez ramię:

Krwawa Truskawka ~ Prolog MorderczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz