Epilog

78 4 0
                                    

EPILOG

Wszystko ucichło.

Wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w nocne niebo, na którym połyskiwało wyblakłe słońce. Leżałam pośród wysokich traw, poruszanych lodowatym wiatrem. Nie wydawały z siebie najmniejszego szelestu.

Coś było nie tak.

Podniosłam się, rozglądając z niepokojem wokół. Sosnowy las zniknął, gęste krzewy zniknęły, strumyk zniknął. Wszystko co znałam ze swoich koszmarów zniknęło.

Stanęłam niepewnie na nogach i spojrzałam po sobie – niezmienna, biała sukienka i bose stopy. Przynajmniej to zostało i w jakiś niewyjaśniony sposób dodawało mi otuchy.

Otaczała mnie rozległa równina, porośnięta wysokimi, ciemnozielonymi trawami. Łąka ciągnęła się nieskończenie na wszystkie strony świata, granatowe niebo kończyło horyzont, gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku, a wokół nie było nikogo.

Przełknęłam ciężko ślinę, czując, że lodowata dłoń zaciska mi się wokół serca. Patrząc przez pryzmat poprzednich koszmarów powinnam cieszyć się samotnością. Jednak teraz instynkt szeptał mi, że spotka mnie coś znacznie gorszego niż żądne zemsty ofiary.

Uspokoiłam rozszalałe serce i zrobiłam kilka kroków do przodu. Po pierwszym ruchu z traw wyleciało kilkanaście świetlików, które nikle oświetliły ciemną łąkę. Zatrzymałam się, przyglądając małym żyjątkom. Jeden z owadów usiadł na mojej otwartej dłoni. Świecił się jeszcze przez kilka sekund, po czym zgasł.

- Jest trochę inaczej, prawda? – rozległo się ironiczne pytanie. Rozpoznałam od razu znienawidzony głos i odwróciłam się gwałtownie. Świetlik odleciał.

Odetchnęłam z ulgą, nie widząc nikogo za sobą, obracając się z powrotem. Zmierzałam znów w tym samym kierunku, nie wiedząc gdzie idę. Dlaczego idę.

- Ja bym się tak nie uspokajał na twoim miejscu – haker pojawił się obok mnie. Powstrzymałam dreszcz i zmroziłam go wzrokiem, gdy zrównał krok ze mną.

- Czemu zawsze akurat ty? – prychnęłam, odwracając od niego wzrok. Mimo upływu miesięcy wyglądał tak samo – kasztanowe, gęste włosy i liczne kolczyki. Ten sam wyraz twarzy, ten sam durnowaty uśmieszek. Upływ czas nie odciskał na nim piętna. Natomiast ja zmieniałam się za każdym razem – trochę urosłam, włosy opadały mi już na łopatki.

- Sam nie wiem czemu. – odparł, wzruszając ramionami. Po chwili wykrzywił usta w uśmiechu. – To w końcu twój sen.

Westchnęłam głęboko.

- Z dwojga złego, lepiej ty, niż... niż cała reszta – zawahałam się, a przed oczami stanął mi obraz zbrukany krwią. – Przynajmniej ty nie próbujesz mnie zabić.

- A gdybym spróbował? – szepnął mi złowieszczo do ucha, nachylając się nad ramieniem.

Zatrzymałam się gwałtownie, nieruchomiejąc.

Yo Ito odsunął się ode mnie, dusząc się ze śmiechu. Widząc moje mordercze spojrzenie, nie wytrzymał i jego śmiech poniósł się echem po tym pustkowiu.

- Zamknij się. – syknęłam i ponownie ruszyłam przed siebie.

Po chwili ucichł, a jego czarne źrenice zaczęły przewiercać mi plecy. Zignorowałam to. Haker skrzyżował ramiona, poważniejąc.

- Ej, Ichigo! – zawołał po chwili. Zatrzymałam się, ale nie obróciłam, czekając na jego odpowiedź. – Na dowód naszej przyjaźni dam ci radę. – uśmiechnął się kpiąco. – Pamiętaj, że to koszmar.

Krwawa Truskawka ~ Prolog MorderczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz