XXXVI: I'd rather fight with you all night than never have you in my life.

176 27 15
                                    

- Andi, stało się coś? - wyszedł, z mokrymi włosami i ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Zmrużyłam oczy i starałam się go zamordować wzrokiem.

- Jak mogłeś mi nie powiedzieć! - wstałam, wymachując mu telefonem przed twarzą. Chwycił go w obie dłonie i przygryzł wargę.

- Więc... - nie, rzecz jasna nie dam mu się wytłumaczyć.

- Jesteś jebanym aktorem, poważnie? Jakby to było coś poważnego, jakiś gang czy coś, to zrozumiałabym, że nie chcesz mi powiedzieć, ale jebany aktor? Grałeś w "Terminatorze"? Matt, jak mogłeś mi nie powiedzieć, że grałeś w "Terminatorze"!? Wiedziałam, że skądś kojarzę twoją mordę, ale żebyś był aktorem?! I co my tu jeszcze mamy... "Doctor Who"? To o tym stukniętym kimś w niebieskiej budce? Pełno tego było na tumblrze, ale cię nie poznałam! - jak zawsze gdy byłam wściekła z moich ust wylewał się potok słów nie mających większego sensu.

- Jak chcesz to możesz mi przywalić. - dwa razy nie trzeba mi było powtarzać, więc chłopak ponownie oberwał z pięści w szczękę. Lekko się zachwiał, ale zaraz wrócił do pionu i patrzył na mnie z uniesioną brwią.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - najprawdopodobniej miałam właśnie najbardziej żałosną minę na świecie.

- Bo byś mnie oceniała i...

- Oceniała? Do cholery jasnej, myślisz, że naprawdę chodzi mi o twój pyszczek w rąbanym "Terminatorze"?! Nie, chodzi o to, że MNIE OSZUKAŁEŚ! - wykrzyczałam mu w twarz. Chyba ostatnio było w moim życiu trochę za mało krzyczenia na ludzi, więc teraz nadrabiałam. Byłam tak wkurzona, że po prostu go odepchnęłam i wyszłam, lekceważąc cokolwiek co do mnie mówił. Jeszcze nie ściągnęłam butów, tyle przynajmniej dobrze, że nie wyglądałam na kompletnego szaleńca wychodząc z hotelu o dwudziestej trzeciej boso.

Podążyłam w kierunku centrum. Nie wiem dlaczego, po prostu tak wyszło. Ale oczywiście, Andi geniusz, nienauczona co najmniej dwoma razami, musiała wleźć w jakąś ciemną uliczkę. I wpaść na przedstawiciela tutejszego kwiatu młodzieży, w dresie i z kapturem zarzuconym na głowę, który mu spadł, gdy się w niego wrąbałam, ukazując łysą glacę. A w ręce trzymał maczetę. No oczywiście.

Zaczęłam biec w przeciwnym kierunku, ale nieogarnięty dres poleciał za mną, wymachując maczetą. No po prostu bajecznie. Moja kondycja nie była w najgorszym stanie, szczególnie po tylu dniach bezustannego przeczołgiwania pana Smitha po muzeach i zabytkach, ale musiał zadziałać ten pech. Czy on mnie prześladuje i uaktywnia się w momentach kluczowych dla mojego przeżycia? W każdym bądź razie jedna ze sznurówek trampka w kolorze jabłkowej zieleni się rozwiązała, a ja musiałam na niej stanąć i rąbnąć jak długa na chodnik. Zdarłam sobie skórę na dłoniach i kolanach, ale przeżyłam. A wtedy przyleciał dres z maczetą. Powiedział coś po polsku, ale niezbyt ogarnęłam co.

- Sprechen sie Deutsch? - postarałam się nawiązać kontakt z niższą formą życia. Chyba nie zadziałało, bo koksu podniósł tylko maczetę nad głowę i zrobił zamach. Chyba nie lubą tu Niemców... 

Runaway [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz