XXVII: You have gone and so effortlessly

207 28 12
                                    

Tydzień. Przez tydzień kompletnie nie miałam z nim kontaktu. Siedziałam w szpitalu, jedynym plusem była obecność Vicky, czyli mojej kuzynki, która dotrzymywała mi towarzystwa. Mieszkała w hotelu niedaleko szpitala i spędzała ze mną większość swojego czasu, co było najmilszą rzeczą jaką kiedykolwiek ktokolwiek dla mnie zrobił. Wróć. Moment, gdy jakiś nieznajomy zaoferował mi podwózkę do Brighton był lepszy.

Andromedo, poważnie powinnaś przestać. Jednak cię porzucił, akurat wtedy, gdy myślałaś, że mimo wszystko tego nie zrobi. W radiu smęciła jakaś piosenka o złamanym sercu, co tylko wprawiało mnie w jeszcze lepszy do podobnych rozmyślań nastrój.

Wszystko przerwała Vicky, wchodząc ze swoją patykowatowością (metr siedemdziesiąt coś i niedowaga, wyobraźcie sobie to) i kubkiem kawy. Przefarbowała włosy na kolor czekolady deserowej, co pasowało do jej lekko oliwkowej cery i ciemnych oczu. Jak zawsze była w wyśmienitym nastroju, a dodając do tego fakt, że wyłączyła radio wchodząc, nawet ja zdobyłam się na uśmiech na przywitanie.

- Mam twoje rzeczy! Wiesz, te wszystkie twoje pozostałości z tamtego domku, są teraz w moim pokoju hotelowym. No, prawie wszystkie. Przyniosłam ci telefon, pidżamę i kilka kosmetyków, żebyś nie musiała wykorzystywać tych szpitalnych. - podała mi torbę ze wspomnianą zawartością. Pierwszą rzeczą, którą wyciągnęłam był telefon. Tak, typowe dziecko dwudziestego pierwszego wieku, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mogłam się powstrzymać. Naturalnie, był wyładowany, ale przemyślna kuzynka przyniosła również ładowarkę. Nie dzwonił, nie pisał, nic się nie działo. Trochę mnie to wkurzyło, ale nie chciałam wtajemniczać w całą sprawę nawet Vicky, więc tylko przygryzłam od wewnątrz policzek i sfałszowałam uśmiech.

- O, wiem! Miałam ci powiedzieć, że wypisują cię już w przyszłym tygodniu, bo jednak nie straciłaś aż tyle krwi i twój organizm sobie z tym wszystkim poradził. Tylko wciąż będziesz wyglądała jak córka Frankensteina, bo szwy można ci zdjąć najwcześniej za dwa tygodnie. Ale powiedzieli, że w tym celu możesz się udać gdziekolwiek, wypełnią ci tylko jakiś formularz czy coś. - no, to była jakaś pozytywna wiadomość.

Przegadałyśmy jeszcze chwilę, ale potem Vicky miała umówione jakieś spotkanie przeprowadzane przez Skype'a, więc się zmyła. A ja sięgnęłam po telefon bo postanowiłam skontaktować się z moim wybawcą. Wolałam nie dzwonić, może przecież prowadzić samochód, albo coś. Zawsze bezpieczniej napisać. Moje kciuki zawisły nad ekranem telefonu. Ale co mam niby napisać?

Wychodząc, Vicky ponownie włączyła radio, które znów wygrywało jakieś smętne kawałki. Ze spokojnych nut pianina, które właśnie rozbrzmiewały w pokoju wydedukowałam, że zaczyna się piosenka Jamesa Arthura, ta którą wygrał X Factora. I wtedy mnie olśniło. Może to i kretyński, gimbusiarski pomysł, ale postanowiłam napisać mu fragment piosenki.

"Odszedłeś i to tak bez wysiłku." - wysłałam. Tak, zdecydowanie zasługuję na miano rozhisteryzowanej nastolatki. Telefon zapiszczał jeszcze zanim odłożyłam go na szafkę nocną. On miał przygotowaną odpowiedź, czy jak?

"J.A.? Dobry wybór. Wszystko w porządku?" - miałam ochotę napisać mu rozprawkę na temat unikania głównych tematów rozmów, ale byłam zbyt szczęśliwa z powodu faktu, że chyba jednak jeszcze o mnie nie zapomniał.

"Nie. Ale wkrótce mnie wypisują. Gdzie jesteś?"

"Kręcę się w pobliżu. Przyjechać po ciebie?"

"Zauważyłeś, że nasza konwersacja składa się głównie z pytań? Myślałam, że sobie odpuściłeś..."

"Nigdy. To jak z tym przyjazdem?"

"Napiszę jak będę coś wiedzieć." - i w ten oto sposób miałam największy z moich problemów z głowy. 

Runaway [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz