XXXIV: But it's okay we ain't looking back

201 29 15
                                    

- Widzę jak umieram. W najróżniejsze sposoby. Widzę całe zło w moim życiu, to czego się boję, to co ja zrobiłam złego, błędy i tak dalej. Wszystko w eleganckich, artystycznych odcieniach czerni, bieli i czerwieni. O właśnie. Jest tam bardzo dużo krwi. Tak przerażająco bardzo dużo. I wszystko to czuję. Lodowate dłonie śmierci zacieśniające się na mojej szyi, krew wypływającą z ran kłutych, krew, która wypełnia moje płuca, gdy się w niej topię. Mam już tego dość. Tak bardzo, bardzo dość! - płaczę w poduszkę, a on tylko poklepuje mnie po plecach ze zrozumieniem.

- Sny są zakodowane w naszej podświadomości. Wiesz jaki jest najbanalniejszy sposób na pozbycie się koszmarów? Powiedz sobie, że nie chcesz żeby kiedykolwiek więcej śniły ci się złe sny i myśl o czymś miłym przed zaśnięciem. O ciepłym futrze psa, czymkolwiek. W większości przypadków to naprawdę działa. - położył się obok mnie. Wciąż nie podnosiłam twarzy z poduszki, ale zaczęłam przetwarzać to, co mi powiedział. To wydawało się zbyt banalne, żeby było prawdziwe.

- Wiesz, że kiedyś nawet je lubiłam? Bo były stałe i mimo wszystko lepsze niż rzeczywistość. - wyznałam, spoglądając na niego.

- Nigdy więcej. Nie dopuszczę do tego. - pocałował mnie w czoło. Chyba zaraz zwymiotuję tęczą, albo dostanę cukrzycy. [stwierdziła autorka, zapijając kolejne ptasie mleczko mlekiem czekoladowym]

- Jesteś kochany. Która godzina?

- Czwarta rano. Iście spać nie ma już sensu, zaraz wstanie słońce, muszę się uzbroić w aparat! - stwierdził Matt, wstając też natychmiast z łóżka, zaplątując się w kołdrę i lądując na podłodze. Wyglądał tak komicznie starając się podnieść, że nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam się śmiać. Po chwili również wylądowałam na podłodze, a to dlatego, że pan Smith uważał, że rzeczą przezabawną okaże się pociągnięcie mnie z całej siły za kostkę.

Pół godziny później na wschodzie zaczynało już różowieć, a my wychodziliśmy z hotelu, zaopatrzeni w aparat fotograficzny i całą torbę obiektywów. Ulice ziały pustkami. O tak, byliśmy chyba jedynymi osobami w stolicy Czech, które o tej porze były na nogach. Złapaliśmy jedno z wczesnych metr i dojechaliśmy do głównego placu. Kręciło się tu tylko kilka osób, jakiś mężczyzna właśnie rozkładał stoliki jednej z kawiarni. Była może piąta rano, a słońce już w połowie tarczy wynurzało się zza horyzontu, roztaczając wokół jasną, lekko różową poświatę. To dopiero wyglądało magicznie.

Przez resztę dnia podziwialiśmy Pragę. Następnego ranka wyruszyliśmy w podróż do kolejnego słowiańskiego kraju. Chcieliśmy tutaj zwiedzić tylko jedno miasto, ale to tylko z powodu jakiegoś terminu, na który Matt musiał być w Walii, więc powoli musieliśmy kończyć już naszą podróż. Stwierdził, że to niespodzianka i mam nie zadawać pytań, na co prawie urządziłam mu awanturę pod tytułem "dlaczego jesteś debilem", ale w końcu zdecydowałam, że chyba jedna niespodzianka na jakiś czas mnie nie zabije. Wracając do zwiedzania, to planowaliśmy odwiedzić Kraków w Polsce. Starsza część miasta, ta leżąca nad Wisłą, była ponoć jednym z najpiękniejszych miejsc w kraju. Była wpisana na listę UNESCO i miała być perełką renesansu tego kraju. Tylko przed powietrzem i kibolami nas ostrzegano. Podobno kontakt z żadnym z tych czynników nigdy nie kończył się zbyt dobrze. W każdym razie jednak do samego miasta byłam nastawiona pozytywnie. 

Runaway [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz