Frank i Gerard okazali się nad wyraz wyrozumiali i pozwolili mi zamieszkać razem z nimi w Amsterdamie na stałę. Znalazłam sobie nic nie znaczącą pracę w Starbucksie i jakoś żyłam. Kogo ja próbuję oszukać? Nie żyłam. Byłam stukniętą nastolatką z depresją, nie potrafiłam się ogarnąć przez jakieś pierwsze cztery miesiące, a potem tylko fałszowałam uśmiech i wmawiałam wszystkim, że ze mną w porządku.
Wsadzili go do zamkniętego oddziału psychiatrycznego o zaostrzonym rygorze. Praktycznie nie miał kontaktu ze światem. Raz w roku pozwalali mu korzystać z telefonu. Używał go dla mnie, w moje urodziny, żeby złożyć mi życzenia. Cały dzień spędzałam wtedy z komórką w ręku, choć wiedziałam, że zawsze dzwoni o piętnastej. Żyłam dla tych telefonów, żyłam, aby usłyszeć jeszcze raz jego głos, który z każdym rokiem stawał się coraz bardziej smutny, przygaszony, niewyraźny.
I tak to trwało. Tęskniłam, płakałam po nocach, przeklinałam życie i szczerze mówiąc, chciałam żeby to się nigdy nie wydarzyło. Kilka miesięcy szczęścia i cała reszta życia spędzona w bólu. Już lepiej by było, gdyby po prostu mnie zdradzał, albo złamał mi serce w jakiś inny sposób, przynajmniej to by tak nie bolało, mogłabym go uczciwie nienawidzić.
W dwudzieste trzecie urodziny nie otrzymałam telefonu. O dwudziestej trzeciej myślałam, że po pięciu latach o mnie zapomniał i miałam ochotę coś rozwalić. Padło na szklany wazon, który uprzednio stał na stole w salonie. Akurat gdy odłamki szkła zawirowały w powietrzu i zaczęły ślizgać się po podłodze, telefon wreszcie zadzwonił. Nie miałam zapisanego tego numeru, ale odebrałam i tak, z nadzieją, że to Matt, że wszystko w porządku i tylko dopiero teraz mu pozwolili zadzwonić.
- Halo? - zaczęłam z napięciem, przygryzając opuszek palca.
- Pani Andromeda Settle? - jakaś kobieta przemawiająca poważnym, zabarwionym smutkiem i współczuciem tonem. Wiem, co zazwyczaj następuje po takich oficjalnych oświadczeniach i serce zaczęło mi się tłuc o żebra gdy sobie to uświadomiłam.
- Tak. To ja. - poczułam suchość w gardle, z trudem udało mi się wychrypieć te trzy słowa.
- Mam złe wieści. - w duchu błagałam, żeby tylko Mattowi nic się nie stało, ale słysząc to zdanie trudno jest być pozytywnie nastawionym.
- Postaram się je przyjąć. - odpowiedziałam, choć byłam pewna, że nie przyjmę cokolwiek co chce mi oznajmić.
- Może lepiej niech pani usiądzie? Czy jest przy pani ktoś bliski? - usłużnie przysiadłam na podłokietniku fotela, uważając żeby nie nastąpić na jeden ze szklanych odłamków.
- Nie, ale wracają za pół godziny. Proszę się o mnie nie martwić i mówić. - zaczęłam bębnić palcami w kolano, żeby jakoś odegnać wszystkie ponure myśli, które pojawiały się znikąd i zanieczyszczały mi umysł.
- Znała pani niejakiego Matthewa Smitha, prawda? -zadała pytanie w czasie przeszłym. Niedobrze.
- Tak. Byliśmy razem przez pewien czas, aż go nie zamknęliście. - z goryczą wpatrywałam się w ten przeklęty pierścionek zaręczynowy. Nosiłam go codziennie, bo wciąż liczyłam na to, że ci idioci, którzy sfałszowali jego wyniki się przyznają i będziemy znów razem. Nadzieja matką głupich.
- Oczywiście. Z naszych raportów wynika, że jest pani najbliższa mu osobą, narzeczoną, tak? - potrzebowała potwierdzenia? I po co bawiła się w tą gadkę-szmatkę?
- Tak, przynajmniej tak było cztery i pół roku temu. - syknęłam. Wiedziałam, co chce mi oznajmić, ale nie byłam na to gotowa.
- No cóż, w takim razie bardzo przykro jest mi poinformować panią o tym, że pani narzeczony został dzisiaj rano znaleziony martwy... - nie potrzebowałam dalszych słów. Telefon chyba dołączył do wazonu na podłodze. Spadłam z podłokietnika na odłamki szkła i jakoś się tym nawet nie przejęłam. Ból psychiczny był o wiele mocniejszy niż jakakolwiek rana zadana odłamkiem szkła bądź plastiku.
Frank wyszedł z pracy wcześniej i najprawdopodobniej to uratowało mi życie. Znalazł mnie, z szkłem wbitym do nóg, łzami niekontrolowanie płynącymi po policzkach i w kałuży krwi i zadzwonił do szpitala. Były kolorowe tatuaże i jego ramiona wokół mnie a potem nastała ciemność.
Matt zostawił jedną notatkę. "Jednak tylko potrzebowałem wtedy kogoś do kochania."
Nie będę pisać niczego więcej. Nie warto.
N/A: Hahahhahahhahahahahhah, tak, zezwalam na napuszczenie na mnie stada wściekłych łasic i Daleków.
Ale zanim: Dziękuję wam bardzo! Za czytanie i motywowanie mnie do dalszego pisania. Opowiadanie ma ponad 2,7 tysiąca wyświetleń, 457 gwiazdek i 356 komentarzy, za które bardzo dziękuję, jesteście najlepszymi czytelnikami pod słońcem i wysyłam wam wszystkim śród-internetowe przytulaski!
Początki tego opowiadania sięgają spaceru do placu Bastylii w sierpniu 2015 roku. Epilog został napisany najpierw właśnie wtedy, poprawiony gdzieś tak w styczniu tego roku, w autobusie linii numer dwa. No, ale w sumie, razem z publikacjami i tak dalej, opowiadanie to zajęło mi jakieś siedem miesięcy. I wiecie co? Jestem z siebie dumna!
No, to byłoby na tyle, zapraszam na inne moje opowiadania i mam nadzieję, że się podobało!
CZYTASZ
Runaway [ZAKOŃCZONE]
FanfictionDlaczego po prostu nie uciekniemy? Nigdy nie spoglądając za siebie, nieważne co powiedzą. Znajdziemy swoją drogę, kiedy słońce zajdzie, a w tym mieście nie zostanie nikt poza nami. Okładkę stworzyła @JBrooks258 i chwała jej za to. Opowieść posiada s...