Dwa tygodnie później
Szybko rozniosła sie wieść, że nie jestem już z Zayn'em. Spodziewałam się, że szef wezwie mnie na dywanik, ale myślałam, ze nadejdzie to szybciej, a nie dopiero teraz.
- Wzywał mnie pan? - weszłam do gabinetu ojca Zayn'a i zamknęłam za sobą drzwi.
- Usiądź. - wskazał krzesło. Powoli podeszłam do wskazanego miejsca. Mam tylko nadzieję, że nie dam ponieść się emocjom. Jeśli zacznie wypytywać o swojego syna... Boje się, że zacznę płakać. - Przejdę od razu do sedna, Louise.
- Mhm. - mruknęłam cicho.
- Zawiodłem się na tobie, wiesz? Dochodziły do mnie plotki, że ty i Zayn jesteście razem. Dlatego wzywałem cię na rozmowy. Dlatego pilnowałem Zayn'a. Zaufałem wam. Teraz słyszę, że zerwaliście. Czekałem dwa tygodnie, aż przyjdziesz do mnie i wszystko mi opowiesz. Byłem cierpliwy, Louise. Ale moja cierpliwość też ma swoje granice. Więc pytam ponownie: Byłaś z Zayn'em?
- Tak. - przełknęłam ślinę.
- Zerwaliście?
- Tak.
- Definitywnie?
- Tak. - zacisnęłam wargę, aby nie zacząć płakać. Weź się w garść Louise...
- Warto było mnie okłamywać?
- Nie. - pokręciłam głową i spuściłam głowę. Chcę już wyjść. Nie wytrzymam w tym miejscu ani chwili dłużej.
- Zapomnij o nim, Lou. Mój syn nie jest mężczyzną dla ciebie. On lubi ranić kobiety... - powiedział zdecydowanie łagodniej.
- Wiem.
- Idź już. - bez słowa wstałam i ze spuszczoną głową pobiegłam do siebie. Muszę się uspokoić. Nie wolno mi się rozklejać. Przecież ta chora umowa skończyła się dwa tygodnie temu. A była to TYLKO umowa. Wydawało mi się, że się zakochałam, ale to nieprawda. Po prostu się przyzwyczaiłam. A od rutyny trudno się odzwyczaić. To tyle, cała filozofia.
Zabrałam się za porządkowanie papierów, by nie myśleć o tej dziwnej rozmowie.
***
- Louise? - podniosłam wzrok znad paragrafów, raportów i wszelkich innych papierków. Nieprzytomnie przyjrzałam się panu Malikowi.
- Ta?
- Jest już po 16, powinnaś od ponad godziny być w domu.
- Zasiedziałam się.. - machnęłam ręką. - Już idę. - podniosłam się z miejsca, chwyciłam kurtkę i torebkę, zerkając jeszcze czy są tam klucze i telefon.
- Dokończę to za ciebie i przyjadę. - rzucił. Kiwnęłam głową i opuściłam pomieszczenie. Cała kancelaria świeciła pustkami. Tym lepiej. Nie będę musiała znosić tych niemiłych spojrzeń i szeptów typu "W końcu z nią zerwał, co on w niej widział?". Ludzie nie mają się czym zająć, więc po prostu wścibiają nos w nie swoje sprawy.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu swojego samochodu. Naprawiano go dwa miesiące, więc teraz to czysta przyjemność nim jeździć. Ruszyłam w jego stronę. Byłam kilka kroków od auta, kiedy ktoś chwycił mnie za ramię. Z zainteresowaniem przyjrzałam się tej osobie.
- Ronny?! - zamrugałam. - To ty?! - chłopak wyglądał zupełnie inaczej. Był ogolony i bez okularów. Jego oczy miały piękną, brązową barwę. Zupełnie jak... nieważne.
- To ja. - kiwnął głową. - I jak?
- Wspaniale, naprawdę. - uśmiechnęłam się z uznaniem. - Na dobre wyszła ci taka zmiana.
- Wiesz jaki był jej główny powód? - uśmiechnął się.
- Nie. - wzruszyłam ramionami, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jeszcze minutkę, powiem że się spieszę i spadam stąd. Ronny zaczepia mnie codziennie od dwóch tygodni. Zwariuje niedługo.
- Ty.
- Ja?!
- Ty.
- Ale, że ja?!
- Tak, ty Louise.
- Miło. - pokiwałam głową z zakłopotaniem.
- Słuchaj. - wyciągnął do mnie rękę. Odsunęłam się. - Louise... Ty nie widzisz, co dla ciebie robię? Nie widzisz?! Dziewczyno szaleje za tobą od początku! Możesz wreszcie przyznać, że czujesz do mnie to samo?!
- Ronny, uspokój się.
- Louise! - przytrzymał moją rękę, a swoją lewą położył na moim policzku. Odsunęłam się na tyle, na ile pozwalał mi uścisk chłopaka.
- Nie kocham cię, Ronny! Nigdy nie kochałam! Zrozum to wreszcie i daj mi spokój.
- Lou! Kochanie! - warknął. Teraz to się przestraszyłam.
- Jeszcze chwila i zacznę krzyczeć.
- Ej, ty! - zawołał jakiś głos. Zaczęłam się rozglądać. Po chwili obok nas zjawił się Harry. Chwycił rękę Ronny'ego. Odeszłam kilka kroków.
- Gdzie z łapami?! - chłopak popchnął Loczka.
- Odpieprz się od niej. - powiedział stanowczo Styles.
- Bo co?
- Bo pożałujesz.
- Pozwę cię! - zagroził Ronald.
- Nie zdążysz. - uśmiechnął się złośliwie Harry. W takim wydaniu nawet ja się go przestraszyłam. Ronny tymczasem pobiegł do swojego samochodu, a po chwili odjechał.
- Dziękuje. - wyciągnęłam dłoń do Harry'ego.
- Żartujesz sobie? - Styles spojrzał na mnie jak na kretynkę.
- A wyglądam, jakbym żartowała?
- Jedź do domu, ściemnia się. Miasto wieczorami jest niebezpieczne. - rzucił, po czym z rękami w kieszeniach udał się w stronę starej fabryki. Wzruszyłam ramionami, po czym ruszyłam do auta.
CZYTASZ
Lawyer ||Z.M
Fanfiction- Jesteś adwokatem. - Co z tego? - Pomóż mu. - Niby dlaczego? - Bo sam sobie nie poradzi. Ja cię proszę. Pomóż mu. - Nie. - Jeszcze zobaczymy... - Co proszę?
