Rozdział 18: Możemy iść?

288 14 0
                                    

Sonia

Po długiej i męczącej próbie uspania Belamiego jego oczy w końcu się zamknęły a oddech wyrównał. Zasnął. Ostatnio coraz ciężej było go zmusić do spania. Nie miałam pojęcia czy to normalne dla dzieci w jego wieku ale na wszelki wypadek starałam się ograniczać wszystko co mógłby być przyczyną jego bezsenności.
Odłożyłam go na łóżko a sama podeszłam do pojemnika z wodą. Dzisiejszy dzień był dla odmiany bardzo ładny i spokojny.
Zwilrzyłam dłoń w wodzie i położyłam ją na karku.Poczułam na skórze przyjemny chłód.

Chwilę później do drzwi ktoś zapukał. Podeszłam do nich szybko żeby ten kto walił w drzwi nie obudził chłopca.
Na zewnątrz zastałam osobę której najmniej się tu dziś spodziewałam.
-Melani.-przywitałam ją zdezorientowana.
Dziewczyna miała skrzywioną minę i najwyraźniej jej wizyta nie miała pokojowego nastawienia. Wyszłam na zewnątrz i zamknęłam za sobą drzwi, nie chciałam by jej krzyki obudziły Belamiego.
-Nie zamierzam cie znów prosić o pomoc, chce tylko żebyś widziała że dziś ja i Lincoln stąd uciekamy. Czy mogłabyś to przekazać Tomasowi kiedy już nas nie będzie? -Spytała podając mi zgniecioną kartkę papieru.
Wzięłam ją od niej a potem spróbowałam wymyślić co mądrego mogłabym powiedzieć żeby wybić jej ten głupi pomysł z głowy.
-Jesteś bardzo słaba a Lincoln ledwo trzyma się na nogach. Jak zamierzasz uciekać w takim stanie? Nocą odrazu dopadną was dozorcy. To szaleństwo. -Powiedziałam spokojnie bawiąc się rogiem kartki.
Melani posmutniała i spojrzała na domek w którym znajdowała się lecznica.
-Chociaż jego musze uratować. Nie pozwolę mu tu umrzeć. -Szepneła a potem spojrzała na mnie sprytnie ukrywając smutek pod maską pewności siebie. - Nie martw się bycie jedyną dziewczyną w strefie to świetna zabawa. Spodoba ci się i mogę ci odstąpić Tommyego.-zaśmiała się wypowiadając ostatnie słowa.
-Jasne. Melani może powinnaś jeszcze poczekać... -Spróbowałam jeszcze raz przemówić jej do rozumu.
-Miło było Cię poznać Sonia. Może się jeszcze zobaczymy. Podziekuj chłopcu że pokazał mi wspomnienie mojego brata.-powiedziała jeszcze raz spoglądając na lecznice.
-Kiedy zamierzasz iść? -Spytałam powoli.
-Zakradniemy się pod bramę gdy zacznie się zamykać.- odparła.-Zyskamy całą noc przewagi nad streferami jeśli Tomas będzie próbował nas zatrzymać.
Nie mogłam powiedzieć że jej plan był mądry, albo że brzmiał chociaż w jakimś stopniu przemyślanie, wiele rzeczy mogło się nieudać ale przy dużej dozie szczęścia ta dziewczyna mogła zdziałać wiele.
-Powodzenia. Mam nadzieje że to co planujesz ci się uda. -Powiedziałam gdy przez dłuższą chwilę panowała cisza.
-Dzięki.-powiedziała uśmiechając się sztucznie po czym ruszyła w stronę lecznicy.
Nie miałam pojęcia dlaczego tak zależało jej na życiu tego człowieka, ani też dlaczego była na tyle głupia żeby sądzić że sama poradzi sobie z dzikusami torturującymi małych chłopaków ale poczułam nieprzyjemne ukłucie bólu na myśl o tym że będzie cierpiała. W gruncie rzeczy byłyśmy tu jak jedna rodzina.

Melani

Nie mogłam powiedzieć Tommyemu w twarz tego co chciałam bo odrazu zorientowałby się że coś kombinuje. A poza tym nie miałam pojęcia czy byłabym w stanie mu to powiedzieć.
Teraz moje uczucia miały najmniejsze znaczenie, do zamknięcia bramy zostało mniej czasu niż bym chciała wiec nie mogłam go tracić na głupoty.

Weszłam do lecznicy gdzie zastałam tylko śpiącego Lincolna. Wyglądał potwornie, cały poobijany,pokaleczony i w bandażach.
-Melani.-powiedział niemal tak zaskoczony jak wcześniej Sonia.
-Tak to ja, wybacz że musiałeś tyle czekać. Mam plan ucieczki który może się udać jeśli masz dość siły by biec. -Powiedziałam uśmiechając się na widok tego jak się rozpromienił.
-Zawsze mam siłę. Ale ty jesteś zbyt słaba. Nie powinnaś iść ze mną. -powiedział cicho siadając prosto na łóżku.
-Musze ratować mojego przyjaciela.-powiedziałam stanowczo.
Lincoln pokręcił lekko głową z rezygnacją a potem tylko kiwnął głową.
-Zostań tu ja zajmę się lekami i jedzeniem, kiedy wszytko przygotuje przyjdę po ciebie i zakradniemy się do bramy kiedy streferzy będą jeść kolacje.
- A strażnicy? -Spytał powoli.
-Mam coś co ich unieszkodliwi.-powiedziałam tajemniczo a potem poklepałam kieszeń moich spodni. Schowałam w nich coś co należało do Tomasa i cieszyłam się że będę musiała mu się tłumaczyć z tej małej kradzieży.
-Nie musisz brać jedzenia ani lekarstw, wszystko jest ukryte w w komorach takich w jakiej byliśmy. Potrzebujemy tylko broni. -Powiedział spokojnie.
Kiwnełam głową a potem poczułam że robi mi się słabo. Dopiero teraz dotarło do mnie co tak naprawdę zamierzałam zrobić, na jak wielkie niebezpieczeństwo zamierzałam się narazić, prawdopodobieństwo że i ja i Newt wrócimy cali do strefy było niewielkie. Jednak musiałam chociaż spróbować go ocalić.
-Słyszałeś co twoi ludzie zrobili jednemu z naszych?-spytałam po chwili.
Lincoln nie odezwał się ale skinął głową, nie wyglądał na zbytnio przejętego.
-Czy u was takie rzeczy to normalność? -Spytałam po krótkiej chwili.
-Nie mordujemy dla zabawy, możesz zginąć za karę, albo płacąc dług swojej rodziny. Chłopak zapłacił, dług spłacony, dwóch waszych, dwóch naszych.- powiedział pokazując palcami liczby. Przeszły mnie ciarki ale nie chciałam teraz zagłębiać się w ich psychologię, najważniejszy był Newt.
-Skoro zabiliście Georga i Chucka, to teoretycznie mam jakąś szansę żeby ocalić Newta?-Spytałam cicho.
Lincoln skrzywił się w grymasie niezadowolenia.
-Jeśli żyje. -Mruknął pod nosem.
-Żyje. -Powiedziałam stanowczo.- Czuje to.-Dodałam po chwili słabym głosem.

Gdy zostało nam niewiele czasu do zamknięcia bram wyszłam z jadalni z pełnym brzuchem niosąc jedzenie Lincolnowi. Przez cały dzień odkąd opuściłam domek narad nie widziałam Tomasa. Może to i dobrze, może zauważyłby że jakoś inaczej się zachowuje i kazałby komuś mnie pilnować. Idąc w stronę lecznicy czułam w spodniach i butach noże które udało mi się zabrać z kuchni. Miejsce gdzie trzymaliśmy bronie było niestety pilnie strzeżone przez dwóch streferów wiec nie miałam szans na niepostrzeżone zabranie jakiejś broni. Noże musiały wystarczyć.
W lecznicy zastałam Linolna już przebranego i gotowego do ucieczki.
-Masz broń? -Spytał spokojnie a ja skinełam głową. Wyjęłam z paska dwa noże ale zawachałam się gdy chłopak wyciągnął po nie rękę. Spojrzałam mu w oczy próbując odczytać z nich jakiś sygnał który oznaczałby że mogę mu zaufać ale nic takiego nie znalazłam. Musiałam liczyć na to że skoro raz uratował mi życie to teraz nie będzie chciał go zakończyć.
-Żaden strefer nie może ucierpieć.-powiedziałam stanowczo a potem dałam mu noże. Chłopak uśmiechnął się głupkowato a potem wziął z szafki dwie strzykawki pełne zielonkawej cieczy.
-Myślałam że nic cię nie boli.-powiedziałam rozpoznając wywar z rośliny którą znieczulaliśmy rannych.
-Tak ale dzieci w mojej wiosce czasem bardzo cierpią. Moi uzdrowiciele dowiedzą się jak robić takie lekarstwa dla nas.
Skinełam głową, nie miałam problemu z tym że jego ludzie będą mniej cierpieć jednak to minimalnie zwiększało ich szanse jeśli dojdzie do otwartej walki między nami.
-Możemy iść? -Spytałam podchodząc do drzwi.
-Tak.-powiedział Lincoln poważnie.

Więzień Labiryntu: Nowa historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz