Rozdział 15: Skatowane ciało.

320 20 1
                                    

Rzuciłam Lincolnowi szybkie spojrzenie. Co miałam zrobić? Jakie było wyjście? Powiedzieć mu czy nie? Nie, jasne że nie to głupi pomysł? A może jednak mądry?
- Nie, Tomas, próbuje coś z niego wyciągnąć, opowiadam mu różne rzeczy.-powiedziałam najspokojniej jak mogłam. Czułam jak drżą mi ręce wiec schowałam je między kolana.
-Wydawało mi się że go słyszę. -Powiedział nie dokonca uwierzył chyba w to wyjaśnienie. Poklepałam miejsce na łóżku obok siebie. Musiałam się z nim pogodzić dla dobra misji. Nie ufał mi i był podejrzliwy a to nie ułatwi nam ucieczki stąd.
Chłopak usiadł bliżej mnie niż chciałam a potem wbił wzrok w Lincolna który obserwował każdy jego ruch z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Więc...masz coś? -Spytał po chwili i odwrócił się w moją stronę.
Nabrałam szybko powietrza bo właśnie zdałam sobie sprawę że jego twarz jest zaledwie kilka centymetrów od mojej.
Jego niebieskie oczy, tak głębokie, znajome i bezpieczne lustrowały moją twarz.
Pokręciłam delikatnie głową licząc na to że się odwróci jednak on nie drgnęł. Patrzylismy na siebie jak dawniej, Tomas i ja, we wszystkich wspomnieniach jakie miałam, zawsze razem.
Nawet nie zauważyłam kiedy chłopak powoli zaczął się do mnie zbliżać.
Chciałam tego, chciałam znów poczuć jego smak, zapach, jego bliskość...
Był już tak blisko, czułam na ustach jego ciepły oddech, jego dłoń na moim policzku...
-Tomas, mamy problem!-do wnetrza wpadł zasapany Gally. Jego oczy były czerwone jakby płakał a czoło miał spocone.
Zatrzymał się i zdziwiony spojrzał na tą scenę. Tomas i ja prawie się całujemy podczas gdy jeniec siedzi na łóżku obok.
Poczułam że moje policzki płoną.
-Ghh, Gally nikt cię nie nauczył pukać?-powiedziałam wstając. Chłopak uciekł spojrzeniem na Tomasa i nie skomentował
mojej uwagi.
-Musisz coś zobaczyć. -Powiedział smutno.
Zmarszczyłam brwi, jego oczy, były czerwone od płaczu, on nigdy nie płakał.
Nigdy. Wiec sprawa musiała być poważna.
Tomas wstał i rzucił mi nieodgadnione spojrzenie. Gdy doszli do drzwi odwróciłam sie do Lincolna.
-Lepiej pójdę sprawdzić co się tam stało. -Powiedziałam szybko.
Wzięłam line którą miał zawiązane ręce i przywiazałam jej drugi koniec do ramy łóżka.
-Żeby nic nie podejrzewali.-Wytłumaczyłam mu. Skinął bez słowa głową.
Wybiegłam na dwór i dogoniłam idących w stronę bramy chłopaków.
-Co z dzikusem?-Spytał ze złością Gally.
-Przywiazałam go, nie jestem głupia. -Warknęłam na niego.
-Gdzie idziemy? Co się dzieje? -Spytał Tomas.
Wokół bramy zgromadzili się chyba wszyscy streferzy. O dziwo nikt nic nie mówił, stali w całkowitej ciszy i bezruchu.
Przypieszyliśmy.
Szłam za Tomasem przecinając grupkę chłopaków. Gdy dotarliśmy do bramy i zobaczyłam co było przyczyną tego zgromadznia ledwie utrzymałam się na nogach.
Odruchowo ścisnęłam rękę Tomasa który stał wpatrzony jak zachipnotyzowany.
Zakrył ręką usta i widziałam że ledwie powstrzymuje się przed płaczem.
Ja nie potrafiłam się powstrzymać. Łzy zaczęły mi płynąć po policzkach łaskocząc moją skórę, było ich coraz więcej i więcej. Płynęły i nie dało się ich powstrzymać.
Odsunełam się na ziemie, wypuszczając rękę Tomasa i zasłaniając usta rękami.
Zamknęłam oczy i spuściłam głowę, nie mogłam dłużej na to patrzeć...

Sonia

Minho stał obok mnie nie okazując emocji. Ja także nie wskazywałam żadnych normalnych dla tego typu sytuacji reakcji. Bo to nie była normalna sytuacja.
Przygladałam się zmasakrowanemu ciału Chucka centymetr po centymetrze. Jego poprzebijanym na wylot stopom z wyrwanymi palcami. Jego pocietym do kości łydkom. Jego wydrapanym z mięsa kolanom. Jego połamanym udom obdartym ze skóry.
Jego brzuchowi rozdartemu na pół tak że wnętrzności zwisały na zewnątrz. Jego wyrwanej z ciała ręcy, oraz drugiej pokrytej palonymi ranami. Jego szyji również całej obdartej ze skóry. I w końcu jego twarzy, z wydłubanymi oczami i przeciętymi policzkami tworzącymi z ustami potworny bezzębny krwawy uśmiech.
Gdy udało mi się oderwać wzrok od tej zmasakrowanej postaci chłopca którego znałam i lubiłam, usłyszałam szloch Melani.
Klęczała na ziemi zakrywając usta rękami.
Jej głos był tak pełen rozdzierającego bólu że dziwiłam się że nie rozerwało jej wnętrza. Tomas stał obok niej patrząc na Chucka a jego twarz powoli zaczęły pokrywać łzy. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić ich cierpienia, znali Chucka odkąd się tu dostał. Był dla nich jak rodzina. A teraz patrzyli na jego zmasakrowane ciało.
Ktoś musiał to przerwać, odwróciłam się i pobiegłam do najbliższego domku.
Zerwałam z łóżka prześcieradło i wybiegłam spowrotem na łąkę. Minęłam streferów i podeszłam do Chucka. Z ziejących czernią oczodołów wychodziły małe czarne robaczki. Zachciało mi się wymiotować ale to chyba nie była najlepsza pora więc tylko przełknęłam parę razy ślinę a potem podniosłam prześcieradło i zakryłam nim ciało chłopca.
-Co ty robisz świrusko?! Nie dotykaj go.- Usłyszałam za plecami wrzask Melani, odwróciłam się w jej stronę w chwili gdy podeszła do mnie i silnym kopnięciem w brzuch wywaliła mnie na plecy. Byłam tak zdezorientowana że przez chwile nie widziałam nawet jak się bronić. Dziewczyna usiadła na mnie okrakiem i zaczęła mnie okładać po twarzy pięściami.
-Ty pierdolona, jebana totalna idiotko!Nie masz prawa go dotykać, nie masz prawa na niego patrzeć, jesteś nikim, pierdolonym nikim!!!-wrzeszczała z dziką furią w oczach.
Wreszcie opamiętałam się gdy potworny ból w szczece dotarł do mojego mózgu.
Zamachnęłam się kolanem i mocnym udarzniem w plecy przepchnęłam ją nad sobą do przodu. Przeleciała nad moją głową i uderzyła twarzą w ziemię.
Zerwałam się na nogi co okazało się być kiepskim pomysłem po odrazu zakręciło mi się w głowie i upadłam na tyłek. Spojrzałam na Melani, dziewczyna podniosła się już z ziemi i ruszyła w moją stronę. Jej twarz wyrażała jedynie dziką zwierzęcą wściekłość, chociaż przecież nic jej nie zrobiłam.
-Melani dość! -Tomas podszedł do niej i złapał ją za ramiona. Zaczęła mu się wyszarpywać ale po chwili uspokoiła się i dała mu się objąć. Wtuliła twarz w jego pierś a jej ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze. Ktoś pomógł mi wstać. Kręciło mi się w głowie a szczękę rozsadzał mi potworny pulsujący ból.
Dziewczyna nie mogła powstrzymać głośnego szlochu który ciągle wydobywał się z jej gardła.
Osoba która pomogła mi wstać odwróciła mnie obejmując moją obolałą talię i zaczęła mnie prowadzić w stronę mojego domku.
Dopiero gdy znaleźliśmy się dostatecznie daleko od całej tej potwornej sceny tak że nie słyszałam już niczego odważyłam się wziąść głęboki oddech.
-Nieźle oberwałaś. -Powiedział chłopak którym okazał się być Michael.
-Przeżyje. -Mruknęłam.
Chłopak prowadził mnie powoli próbując utrzymać mnie w pozycji stojącej.
-Sonia, dlaczego Melani przyprowadziła do ciebie tego dzikusa? -Spytał po chwili.
Zdziwiła mnie jego bezpośredniość i ciekawość. Czyżby mógł coś podejrzewać? Musiałam na szybko wymyślić jakieś dobre kłamstwo, nie chciałam potem być posądzona o to że wiedziałam o głupim planie Melani.
-Chciała mu pokazać dziecko, żeby sprawdzić jak zareaguje. -Wzruszyłam ramionami.
Chłopak uniósł niepewnie brew.
-I co?-Spytał spokojnie.
-Nic. Tylko na nie spojrzał. -Powiedziałam nie patrząc na niego.
Zakręciło mi się w głowie a moją noga przy kolejnym kroku wygięła się pod dziwnym kontem. Przestraszyłam się że skrece kostkę wiec szybko przeskoczyłam na drugą nogę.
-Boże.-powiedział z rozbawieniem Michael i szybkim ruchem wziął mnie na ręce. - Ciamajda zawsze pozostanie ciamajdą...

Więzień Labiryntu: Nowa historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz