Rozdział 22:Niemożliwe.

283 22 7
                                    

Gdy drzwi się za nami zamknęły usłyszałam ponaglający głos strażnika. Lincoln spojrzał na mnie a potem powoli ruszył za mężczyzną, dogoniłam go ale trzymałam się z tyłu. To że mówili innym językiem dodatkowo sprawiało że czułam się tu jakbym wylądowała na innej planecie z bandą kosmitów.
-Napewno znają mój język? -Spytałam gdy strażnik zatrzymał się przy kolejnych dużych drzwiach pilnowanych przez dwóch strażników niczym nie różniących się od poprzedniej dwójki. Wymienili parę zdań a potem rzucili mi podejrzliwe spojrzenie.
Nowy strażnik podszedł do mnie i powiedział coś do Lincolna czekając na jego odpowiedź nie spuszczał ze mnie oczu.
Lincoln odpowiedział krótko ale najwyraźniej nie odpowiadało mu to bo jego mina wyrażała nie krytą złość.
-Chce Cię przeszukać. -Powiedział do mnie a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
-Dlaczego mi tego nie powie skoro potrafi?-spytałam ze złością.
-Cytuje "nie będzie się zniżać do rozmowy z tobą", oczywiście nie bierz tego do siebie.-powiedział optymistycznie.
-Świetnie. -Warknęłam a potem zrobiłam krok w stronę strażnika i rozłożyłam ręce żeby mógł się przekonać że nie mam broni.
Strażnik podszedł do mnie a potem nie zbyt delikatnie zaczął oklepywać miejsca gdzie mogłam coś ukryć. Oczywiście nie mógł ominąć okolic intymnych bo przecież każdy może schować nóż w majtki. Byłam cierpliwa i nie ruszałam się chociaż wewnątrz miałam ochotę skopać temu gnojowi twarz. Gdy zszedł do butów przypomniałam sobie o strzykawakach które zabrałam Tomasowi ze strefy. Przełknęłam głośno ślinę kiedy podniósł się trzymając w rękach moją własność.
-Oczywiście. Nie można wam ufać. -Powiedział strażnik moim językiem co przyjęłam z ulgą bo to znaczyło że wrazie czego zrozumieją moje rozpaczliwe błaganie żeby mnie nie zabijali, choć wolałam żeby niedoszło do takiej sytuacji.
Lincoln popatrzył na mnie trochę zły a ja poczułam że zaraz zapadne się pod ziemię. Jak mogłam być taka głupia i nie pamiętać o wyjęciu ich. Miałam nadzieję że nie będą mnie teraz mieć za seryjną zabójczynie.
Strażnik rzucił strzykawki na ziemię a potem rozdeptał je wielkim butem. Posłał mi zadowolony z siebie uśmiech a potem powiedział coś do drugiego strażnika i obaj otworzyli nam drzwi.
Wewnątrz znajdował się masywny długi dywan który prowadził do podwyższenia na końcu pomieszczenia. Na nim stał zaś wielki tron a po obu jego stronach znajdowały się kamienne stojaki z płonącymi na wierzchu pochodniami. Na tronie siedziała kobieta trochę starsza ode mnie, jej twarz szpeciły różne blizny. Jedno jej oko było koloru czerwonego,nie miałam pojęcia co to znaczyło ale nadawało jej twarzy potwornego wyglądu. Była ubrana w sukniozbroje i masywne skórzane buty jakie nosili tu wszyscy. Jej gęste włosy zaplecione były do tyłu w gruby warkocz który był cały w nieładzie. Gdy weszłam za Lincolnem do środka kobieta wstała i uniosła dumnie głowę. Zatrzymaliśmy się parę metrów od niej a mój towarzysz ukląkł na jedno kolano i powiedział coś w ich języku. Zapewne było to jakieś oddanie czci albo pozdrownie bo domyśliłam się że ta majestetyczna postać to ich Komador. Stałam jak głupia dopuki Lincoln nie złapał mnie za spodnie i nie pociągnął w dół żebym uklękła obok niego. Zrobiłam to chociaż niechętnie, nie usmiechało mi się klękanie przed obcymi ale dla Newta musiałam robić wszystko co konieczne. Kobieta nie spuszczała ze mnie wzroku.
-Wstańcie.-powiedziała w moim języku a potem wróciła i zasiadła na swoim tronie nadal na mnie patrząc jakby czegoś szukała na mojej twarzy.
-Lincoln dlaczego przyprowadziłeś tu tego człowieka? -Spytała spokojnym głosem.
-Wybacz ale jestem tylko posłannikiem to z nią powinnaś rozmawiać. -Powiedział a ja poczułam że chyba nie jest między nimi tylko relacja władcapoddany, byli chyba przyjaciółmi albo przynajmniej znajomymi bo Lincoln mówił do niej bardzo odważnie.
-Zgoda. Jak Ci na imię? -Spytała znów patrząc na mnie.
-Jestem Melanii. -Odparłam trochę skrepowna.
-Przybyłaś tu tak jak twoi ludzie z poza labiryntu.
Nie wiedziałam czy było to pytanie czy stwiedzenie ale skinełam lekko głową.
-Jesteś sama?-spytała po chwili ciszy.
-Tak.-skłamałam gładko.
-Dlaczego zmusiłaś mojego człowieka by Cię tu przyprowadził?-spytała powoli.- Szukasz zemsty?
Popatrzyłam na nią uważnie. Sprawdzała mnie czułam to ale w chwili gdy wypowiedziała ostatnie słowo przed oczami stanął mi obraz Chucka i musiałam zacisnąć pięści żeby nie wybuchnąć. Nie chciałam zemsty, chciałam ocalić tych których jeszcze dało się ocalić.
-Chce odzyskać jednego z moich ludzi. Wiem że jest tutaj.-powiedziałam.
Komandor uśmiechnęła się nagle.
-Skąd pewność że on nadal żyje? -Spytała.
Zagryzłam warge i spojrzałam na Lincola ale on tylko patrzył w ziemię i wyglądał tak jakby wcale nie miał zamiaru mi już pomagać.
-Mam...mam nadzieje że żyje. -Powiedziałam niepewnie. - Krew za krew. Dwóch moich ludzi już zapłaciło życiem za nasze błędy. On nie jest wam już potrzebny.
Dodałam strając się nie drżeć chociaż moje nogi były jak z waty i miałam wrażenie że w każdej chwili mogę się przewrócić.
Komador pochyliła się lekko do przodu przyglądając mi się.
-Masz rację. Prawo krwi zostało spełnione jednak twój człowiek okazał się być dobrym źródłem informacji ale niestety nadal nie dał się złamać i uparcie milczy ukrywając nawet najmniej istotne rzeczy.-Mruknęła a ja wyobraziłam sobie jak torturowali go zakutego w łańcuchy. Spojrzałam na Lincolna jego twarz nadal była pokryta licznymi ranami. Zbierało mi się na płacz wiec musiałam zacząć myśleć.
-Czego chcecie wzamian za niego?-spytałam twardo a kobieta roześmiała się głośno co zbiło mnie z tropu.
-Ludzie z poza labiryntu nie posiadając nic czego byśmy chcieli. -Westchnęła gdy jej śmiech ucichł.
Gorączkowo zaczęłam się zastanawiać co jeszcze mogłabym zrobić. Nie wiem czy nie była to moja jedyna możliwość żeby z nią rozmawiać wiec chciałam zrobić wszystko żeby ocalić Newta.
-Uwolnijcie go wzamian za mnie.- powiedziałam w panice. Komandor otworzyła szeroko oczy.
-Ponoć jesteś władczynią pośród swoich ludzi. Chcesz się oddać w nasze ręce za jednego człowieka. Nie uważasz że jesteś warta więcej niż on? Nie przydasz się bardziej twoim ludziom?
Władczynią?  Ja?  Ciekawe jakich jeszcze głupot Newt jej o mnie naopowiadał.
-Nie jestem warta więcej niż on. Wszyscy jesteśmy sobie równi. Poza tym moi ludzie świetnie poradzą sobie też beze mnie.
Poczułam się tak jakbym skazywała się na śmierć ale nie było to teraz najważniejsze, najważniejszy był Newt.
-Dobrze.-powiedziała powoli a ja otworzyłam szeroko oczy.
-Zgadzasz się? -Spytałam niedowierzając że naprawdę mi się udało. Uratowałam Newta, wróci z resztą do Strefy i będzie bezpieczny.
-Nie powiedziałam tego. Musze to skonsultować z moim doradcą, to on jest odpowiedzialny ze twojego człowieka. -Powiedziała spokojnie gasząc mój entuzjazm.
Zwróciła się do stojącego przy drzwiach strażnika i wydała mu rozkaz w ich języku.
-On też jest z poza labiryntu. -Powiedziała do mnie bawiąc się końcówką swojej broni która była schowana w skórzanej pochwie.
Nie odezwałam się bo nie sądziłam że ona będzie oczekiwała mojej odpowiedzi ale zastanowiło mnie to. Jakim cudem ktoś z nas dostałby się tutaj zamiast do Strefy?
Chwilę później drzwi się otworzyły i wszedł strażnik a za nim chłopak trochę wyższy ode mnie. Z włosami mojego koloru i bladą skórą. W przeciwieństwie do tutejszych mężczyzn jego twarz była gładka.
-Komandor. Wzywałaś mnie.-powiedział a potem spojrzał na mnie. W chwili gdy napotkały się nasze oczy wstrzymałam oddech. Te oczy, ten głos, jego twarz. Wiem że to nie było w żaden sposób możliwe ale był tu. Stał przede mną jak zjawa z koszmaru która pojawiła się w prawdziwym świecie by straszyć. Jared.
-Melanii?-wyszeptał przez zaciśnięte gardło. Nie mogłam się ruszyć chociaż chciałam podbiec do niego i go objąć, chciałam mieć go w swoich ramionach, jak najbliżej siebie tak żeby nic nas nie dzieliło, tak żeby nikt nie mógł nas rozdzielić. Zamiast tego tylko stałam patrząc na jego twarz, tą samą którą widziałam w spomnieniach, te samą twarz która patrzyła na mnie z bólem gdy musieliśmy się rozstać.
-Jared.-wydusiłam z siebie ksztusząc się gęstymi jak wodospad słonymi łzami.
Chłopak zrobił szybko kilka kroków w moją stronę a potem wziął moją twarz w swoje dłonie i starł z moich policzków łzy. Patrzył na mnie jakby odzyskał całą radość życia jakby był jeszcze bardziej szczęśliwy niż ja z naszego spotkania a wydawało mi się że już dawno przekroczyłam granice nieosiągalnego wręcz uczucia.
-To niemożliwe. Nie wierzę że tu jesteś. -Szeptał nie spuszczając ze mnie wzroku.
Nie mogłam dłużej wytrzymać i z całej siły wcisnęłam się w jego ciało obejmując go rękami i pozwalając kolejnej fali łez zalać moją twarz i jego ubranie. Nie zdawałam sobie sprawy że można kogoś tak mocno kochać że aż bolało. Był tutaj. Mój brat którego zabrano mi nie tylko z przed oczu ale także ze wspomnień. Nie wiedziałam o nim praktycznie nic ale był moim bratem. Moją rodziną, tym co nigdy się nie zmienia. Był mną, a teraz po tylu latch mogłam go objąć...

Więzień Labiryntu: Nowa historiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz