Rozdział 3

144 6 1
                                    

Nareszcie w domu. Usiadłam na łóżku i zaczęłam myśleć. Cały czas odrzucałam myśl, że to co się wydarzyło pół godziny temu było prawdą. Może miałam halucynacje. Ale im częściej o tym myślałam docierało do mnie, że to prawda. Zeszłam na dół zrobić sobie coś do jedzenia.- Cześć - powiedział Brandon i ustał za mną. Mimowolnie podskoczyłam ze strachu. Po dzisiejszych wydarzeniach bałam się nawet chodzić na strych.- Hej, jak tam było na rozmowie?- Powiedzieli, że byli by zaszczyceni mając takiego ucznia jak ja, i że na pewno znajdzie się miejsce dla mnie na ich uczelni. Nadal nie mogę w to uwierzyć. A co u ciebie?- No to świetnie. Jestem z ciebie dumna, a ja... - pomyślałam, że mu powiem. Zawsze mi wierzył. Było to trochę pogmatwane, ale on jest jedyną osobą, która mnie zrozumie... prawdopodobnie - Spotkałam pewnego... chłopaka. Nie wiem jak ci to opisać. Wracałam wtedy do domu. Myślałam, że to jakiś prywatny detektyw, czy coś. Później zaczął mnie gonić. Przestraszyłam się. Skręciłam w jakąś uliczkę i pobiegłam do lasu. Potknęłam się o korzeń wystający z ziemi. On mnie dogonił. Usiadł obok mnie i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział, że jestem osobą, która może mu pomóc. Następnie, nie wiem jak, ale dotknął moją kostkę. Zaświeciło światło, a ona... znów była normalna. Wcześniej nie mogłam nią nawet ruszyć, była opuchnięta, a po chwili uleczona. To było niesamowite i przerażające. Wtedy...- Wiem, że nie chcesz, abym wyjechał, ale takie historyjki mnie nie przekonają.- przerwał mi - Przykro mi, że zostaniesz tu sama, ale moim marzeniem było wyjechać na studia. Myślałem, że cieszysz się moim szczęściem, a nie chcesz, żebym się martwił. Nigdy nie kłamałaś. Nawet wtedy, gdy... musiałem cię odbierać z komisariatu policji. Zawsze mówiłaś prawdę. Nie wiem, co się z tobą dzieję. Pogadamy o tym jutro. Teraz idź spać. Nie mam do ciebie siły.Nie uwierzył mi. Lepiej myślał, że go okłamuję! Myślał, że wymyśliłam to, żeby został! Niewierze. Nie miał do mnie siły. Nigdy mu na mnie nie zależało. Dobrze, że wyjeżdża, niech spełnia marzenia. W tym czasie ja wywrócę swoje życie do góry nogami. Wiem już, co mam robić. Muszę odnaleźć Caspara i sprawdzić, czy to nie jest gra warta świeczki. Poszłam wziąć prysznic. Kiedy czułam, że zmyłam z siebie dzisiejszy dzień, włożyłam czyste ubrania. Czarne dżinsy, błękitny sweter i czarną, cienką kurteczkę Lacoste.W szafie znalazłam czarny plecak nike, do którego włożyłam czyste dwie pary dżinsów i trzy bluzki (różową, czarną i bordową), do kieszeni z boku plecaka wrzuciłam bieliznę na zmianę i uznałam, że mam jeszcze dużo miejsca, a bagaż jest bardzo lekki.W kolejnej kieszeni znalazła się szczoteczka do zębów, pasta, szczotka do włosów i kostka mydła. Do ubrań dorzuciłam kompas, notes, ołówek, telefon, ładowarkę bezprzewodową.Zeszłam po cichu po schodach.W kuchni znalazłam butelkę wody, rodzynki i dwie czekolady, które również znalazły się w plecaku. Szafa przy drzwiach wejściowych była zapełniona głównie moimi butami. Wygrzebałam niebieskie adidasy nike, które szybko włożyłam. Zamierzałam wziąć jeszcze jakieś bandaże i maści, ale przypomniało mi się, że Caspar jest uzdrowicielem i w razie potrzeby mi pomoże.Bezszelestnie wyszłam z domu. To nie była ucieczka, ale Brandon sam się o to prosił. Czas sprawdzić, czy nie oszalałam. Poszłam do lasu. To tego, w którym się wszystko zaczęło.Po dwudziestu minutach marszu dotarłam do celu. Latarka w telefonie była przydatna. Usiadłam pod drzewem i po prostu siedziałam. Po chwili usłyszałam jak pod stopami pękają gałązki. Caspar. Kiedy usiadł pod tym samym drzewem spojrzałam na niego. Ale to nie był on. To był chłopak z granatowym plecakiem. Patrzyłam na niego przestraszonym wzrokiem. Wiem jak to wyglądała. Dziewczyna siedząca pod drzewem w lesie.- William - odezwał się - Clover, prawda? To my mamy uratować świat - przy słowach uratować świat zrobił palcami cudzysłów.-A myślałam, że tylko ja zwariowałam. - William miał na sobie ciemne, granatowe dżinsy, czarny T-shirt, bordową bluzę i czarne adidasy pumy. Kasztanowe włosy, zielone oczy, mały nos i długie rzęsy. Boże, był taki przystojny, ale rozstanie z Harrym było zbyt bolesne i nie chciałam zakochiwać się w kolejnym wariacie, takim jak ja. Związki są do kitu, a miłość przereklamowana.- Nie, nie tylko ty. - zaśmiał się i siedzieliśmy chwilę w milczeniu- Ile wytrzymałaś? - zapytał w końcu. Wiedziałam, że pyta ile informacji zdołałam przetrawić.- Dotarłam do ,,tylko ty możesz siebie zabić'', później uciekłam do domu.- na te słowa William się roześmiał. - A ty?- Wierzysz, że tyle samo, co ty? Hej powiesz mi, czy jesteś tu dlatego, że w głębi serca. Gdzieś daleko, daleko w to wierzysz?- Niestety tak. Uwierzyłam, kiedy zobaczyłam skrzydła.- Na początku to do mnie nie docierało. Potrzebowałem dowodu i go dostałem. Dowiedziałem się dziś, a ty?- Ja również. Szłam do domu i zobaczyłam, że mnie śledzi, a później goni. To było po południu, kiedy wracałam ze szkoły.- Mnie dopadł, kiedy szedłem do szkoły, rano. Było tak samo. Najpierw mnie śledził, a później gonił, aż dotarłem tu, jak widać ty też.- Później zaczęłam się zastanawiać. Przyszłam go tu szukać. Wcześniej powiedziałam wszystko po łebkach bratu. Pomyślał, że wymyśliłam to po to, aby nie wyjeżdżał na studia, a ja nigdy bym mu czegoś takiego nie zrobiła. To on się mną zajmuje. Dla moich rodziców jest ważniejsza praca. Och, przepraszam za dużo mówię.- Nie ma sprawy. Mną zajmuje się tylko mama. Dba o mnie idealnie i moją młodszą siostrą, a ojciec... nie żyje. Miał wypadek samochodowy.- Przykro mi z powodu twojego ojca. Wiem jak się czujesz. Ciesz się, że masz mamę, która cię kocha i spędza z tobą czas, ja się czuję jakbym nie miała rodziców. Widzę ich raz w tygodniu. Pracują czasami w domu, ale to tak jakby ich nie było. Z Brandonem nauczyliśmy się samodzielności. No i będę za nim tęsknić jak wyjedzie, ale będzie szczęśliwy.- Tak mam szczęście, że trafiła mi się taka matka, a teraz sprawiam jej zawód uciekając z domu.- Ja przynajmniej nic nie tracę. Rodziców nie obchodzę, a brat wyjedzie.- Ale i tak na pewno będą się o ciebie martwić, tak jak moja matka o mnie.- Witam Clover, Williamie. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że was widzę... - pojawił się niespodziewanie Caspar.- Nie ciesz się za bardzo. Chcemy wiedzieć wszystko od początku do końca i dopiero wtedy zastanowimy się, czy warto poświęcić na to nasz czas - powiedział William.- Ależ oczywiście, ale może powinienem wam zacząć to wszystko opowiadać w odpowiednim miejscu?Popatrzyliśmy z Williamem i wzruszyliśmy ramionami na znak, że się zgadzamy.- A więc, ruszajmy - ucieszył się Caspar.

Czas ProroctwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz