Rozdział 16

72 6 0
                                    

  Stałam twarzą w twarz z mężczyzną, zori. Miał czerwone tęczówki, ostre zęby i szpony. Nie, nie szpony, ale pazury, jak u wilków. Odstające uszy jak elfów. I siwe włosy. Przyglądał mi się z rozbawionym uśmiechem na ustach. Był potężnie zbudowany i miał jakieś dwa metry wysokości. Nie odzywał się. Po prostu patrzył na mnie, a ja na niego... dopóki nie uderzyła mnie nagła fala bólu. Rozchodził się on po wszystkich częściach ciała. Był wręcz ogłuszający. Upadłam na kolana i zaciskałam pięści. Ból jest tylko negatywnym wrażeniem zmysłowym i emocjonalnym, wytwarzanym w mózgu. Z tego, co widziałam, na moim ciele nie było żadnych uszkodzeń fizycznych. Więc jak to jest możliwe? Ból powstaje pod wpływem bodźców uszkadzających tkankę, a żeby uszkodzić tkankę, ktoś musiał by mnie skrzywdzić lub musiałabym być chora, a że nie mogę być chora, bo jestem nieśmiertelna to pozostaje ta pierwsza opcja, która jest niemożliwa. Więc to coś jest w mojej głowie. Sama zadaję sobie ten ból, ale ktoś mi w tym pomaga. Przestał. Jak za dotknięciem różdżki, przestało mnie cokolwiek boleć. Nie podniosłam się, chociaż miałam siłę by to zrobić. Patrzyłam w oczy mężczyzny, który już się nie uśmiechał. Skinął ręką i dwójka zori chwyciła mnie za ramiona. Nie wyrywałam się. Siły będą mi potrzebne na później. Nagle moich uszu doszły głosy.
- Nie - powiedział Gabriel - Pójdziemy prosto. William, czy możesz...
Jeden z zori zacisnął rękę na moich ustach, jego szpony drażniły skórę moich policzków. Czemu Gabriel nie przejął się moim zniknięciem? Dlaczego nikt nie zauważył?
- Ja to zrobię - powiedziała dziewczyna. Mój klon. Wyglądała tak samo jak ja, mówiła tak samo jak ja i chodziła tak samo jak ja. To byłam ja.

Wstałam gwałtownie z łóżka, ciężko oddychając. To tylko sen. Nic wielkiego. Uspokój się. Kolejny koszmar. Dawno już ich nie miałam. Ostatni przyśnił mi się w obozie wilkołaków. Wzięłam kilka wdechów, maszerując po pokoju. Ten sen był zbyt realistyczny. Czułam ten ból. Spojrzałam za okno. Była jakaś pierwsza w nocy. Czułam, że już nie zasnę. Podeszłam do szafy. Wyciągnęłam z niej turkusową bluzę zakładaną przez głowę, czarne legginsy i niebieskie addidasy Nike z żółtymi sznurówkami. Związałam włosy w kucyk i cichutko wyszłam z domu.
Pobiegłam do lasu. Musiałam pogadać z jednym takim.

Jest to dziwne, ale może być też przejawem stresu lub zbytnim przeżywaniem czegoś.
Siedziałam na ziemi, opierając się o pień drzewa. Właśnie skończyłam opowiadać Joe'emu o moim problemie z koszmarami. Chociaż zdarzyły się dopiero dwa razy. Lepiej dmuchać na zimne.
- One wydawały się prawdziwe, jakby... ukazywały jakiś film. To było coś mocniejszego, niż wytwór wyobraźni.
Hmm... Chociaż, może...
- Co?
Nie, tak sobie tylko dumałem.
- No mów. Masz jakąś teorię, to mi ją powiedz.
Niektóre czarownice wody w swoich dziennikach opisywały jak to w wodzie widziały przyszłość, przeszłość lub teraźniejszość. Mówiły, że obrazy były wyraźne, nawet za bardzo wyraźne. Opisywały to jak ty teraz. Tylko, że Clover... te czarownice miały ze dwa tysiące lat. Było ich za ledwie siedem. To były pierwotne wiedźmy. Sądzę, że...
- Nie, Joe. Ja nie widzę przyszłości. Ja nie mogę jej widzieć. Jestem człowiekiem i niedługo skończę siedemnaście lat, a nie dwa tysiące. No nic - spojrzałam na słońce, zasiedziałam się, była już czwarta. - To tylko dwa koszmary, które za bardzo wzięłam do siebie. Pewnie i tak za bardzo wyolbrzymiam sytuację. Za godzinę mam trening, muszę coś zjeść. Dzięki, Joe.
Lis patrzył na mnie niepewnie.
Poszukam czegoś w księgach i wypytam o wizje jakie miewały czarownice.
- Dobrze, jeśli cię to uspokoi...
Nie dokończyłam, bo on skoczył już w krzaki. Pokręciłam głową i poszłam do domu.

W kuchni robiłam śniadanie. Znalazłam mój plecak i spakowałam do niego cztery kanapki z sałatą, serem, szynką, ogórkiem i rzodkiewką. Wczoraj o mało co nie umarłam z głodu. Ja będę się obżerać, a reszta ćwiczyć, cóż za satysfakcjonujący układ. Zaparzyłam termos kawy. Wszystko spakowałam do plecaka. Już chciałam wychodzić, gdy z łazienki wyszedł William i stanął mi na drodze. Nie wiedziałam, że wstał, nie wiedziałam nawet, kiedy wszedł do łazienki.
- Na przyszłość - nie chodź w nocy po pokoju w tą i z powrotem. - powiedział. Nie skomentowałam tego i próbowałam przecisnąć się obok niego.

Czas ProroctwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz