Rozdział 15

69 7 0
                                    

  Siedziałam w domu i myślałam o tym wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Nie wiem, czy William spał, czy może go nie było. Nie sprawdzałam, czy jest w swojej sypialni, nie interesowało mnie, co robi, gdzie jest, ani... z kim, bo wiedziałam, że jeśli go tu nie ma to jest z tą laską, którą tak czule otaczał ramieniem na ognisku. W głowie miałam wielki mętlik. Pocałunek z Markiem nie dawał mi spokoju. Nie chodzi o to, że był do bani. Wręcz przeciwnie. Było cudownie. Tylko nie wiem, czy byłam na niego gotowa. Mark był bardzo ważną osobą w moim życiu, chociaż nasza znajomość nie zaczęła się bajkowo, ani nie znamy się długo, ale czuję coś do niego... Tylko problem w tym, że nie mogłabym z nim być. To byłoby nie fair dla niego. Cały czas myślałam o Williamie, czułam się zdradzona i zazdrosna, choć nikomu bym się do tego nie przyznała. Ale dlaczego?! Przecież z Williamem nawet nie byliśmy razem, byliśmy przyjaciółmi. Ba! On nawet nie dawał mi żadnych znaków, że się mu podobam. Może to dobrze, że tak się potoczyły sprawy z Markiem? Jednego byłam pewna. Jak wciągnę się w związek z Markiem, to będę musiała się odciąć całkowicie od Willa. Jestem uczciwa i na pewno będąc z Markiem, nie będę chciała go zdradzić. Przy strumyku, kiedy się od siebie oderwaliśmy, byłam tak zaskoczona, że Mark parsknął śmiechem. Patrzył mi pewnie w oczy, bo wiedział, że nie zostanie przeze mnie odtrącony. Oczywiście, ten pocałunek, nie oznaczał, że byliśmy razem. Nic nie oznaczał, ale coś znaczył. To takie popieprzone. Moje rozmyślania przerwał dźwięk cicho otwieranych drzwi wejściowych. Nie musiałam być jasnowidzem, żeby wiedzieć kto wchodzi do domu. Następnie wszedł, ustał w drzwiach od kuchni i zobaczył mnie siedzą przy kuchennym stole. Szybko odwróciłam wzrok do okna.
- Myślałem, że już śpisz. - powiedział.
- Nie, jeszcze nie - odpowiedziałam i starałam się, aby mój głos nie zadrżał, ani nie zdradziło mnie moje ciało, że przejęłam się jego nową "znajomością". Wstałam od stołu i spojrzałam mu prosto w oczy. Miał poczochrane włosy i pogniecione ubranie. Nawet się nie zdziwiłam, bo wyobrażałam sobie, że jeśli wróci to będzie tak wyglądać.

- Ale jestem trochę zmęczona i idę się położyć - dodałam sucho. Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za ramię. Szarpałam się z nim przez chwilę, ale doszłam do wniosku, że jest to bezcelowe.
- Clover... - zaczął, ale wyszarpnęłam rękę z uścisku i nie dokończył.
- Czego chcesz?
- To co się zdarzyło na ognisku...
- William, nie musisz mi się tłumaczyć, jasne? Jesteśmy przyjaciółmi i nie mam prawa ci mówić z kim masz się spotykać, a z kim nie. - drgnął lekko albo mi się tylko wydawało, bo i tak było ciemno i jego twarz oświetlał wyłącznie księżyc. Ale widziałam, że na jego twarzy było widać przez chwilę rozczarowanie, a następnie złość.
- A Mark, kim jest? - to pytanie zwaliło mnie z nóg, jak on śmiał?
- Ja się nie wtrącam w twoje związki i życzyłabym sobie, żebyś i ty nie wtrącał się w moje - warknęłam.
- Clover on jest niebezpieczny...
- Co ty wygadujesz?! Nie znasz go i nie masz prawa go oceniać! Zachowujesz się jak wszyscy, a ja myślałam, że jesteś mądrym facetem, jak możesz kierować się tylko tym, co zobaczyłeś? To jego natura, by się przemieniać, a ty uważasz go za niebezpiecznego, bo co? Bo jest potężniejszy od innych?! Zastanów się czasami, co mówisz! - nie zauważyłam nawet, ze krzyczę, więc dokończyłam już normalnym tonem - Myślałam, że jesteś inny.
Odeszłam nie dając mu szansy się wypowiedzieć i trzasnęłam drzwiami od swojego pokoju.
Buzowała we mnie złość. Ubrałam szare spodnie od dresu, granatowy podkoszulek i związałam włosy w luźny kok. Nie zawracałam sobie głowy zmywaniem makijażu i położyłam się spać.


Rano wstałam i spojrzałam w lustro, stwierdzając, że mój stan był opłakany. Podpuchnięte oczy, rozmazany makijaż, zaczerwieniona skóra i rozwalony kok. Spojrzałam za okno i stwierdziłam, że jest ósma rano. William musiał już wyjść, bo treningi zaczynały się o szóstej. Nie chciałam się na niego natknąć. Wzięłam z szafy szarą spódniczkę i czarną bluzkę z rękawkami na trzy czwarte. Poszłam do łazienki, wzięłam długi prysznic, ubrałam się i uczesałam włosy w porządny kok. Włożyłam czarne balerinki i poszłam do kuchni zrobić sobie śniadanie. Usiadłam przy stole jedząc i popijając herbatę, gdy usłyszałam huk drzwi otwieranych kopniakiem, wylałam na siebie herbatę. Do kuchni wkroczył zamaszystym krokiem Lucas, a za nim Paul i Robert. Patrząc na wilkołaka miałam wrażenie, że przyszedł mnie tu zabić albo ukarać, a ja przecież nic nie zrobiłam! Twarz była rozwścieczona, a oczami mógłby ciskać pioruny.
- Oszalałeś?! Rozum ci odjęło? Trudno jest zapukać? I jak kulturalny człowiek wejść do środka?!
Próbowałam zetrzeć plamy od herbaty, ale efekt był jeszcze gorszy, westchnęłam sfrustrowana i zgromiłam spojrzeniem Lucasa, który patrzył na mnie z krzywym uśmieszkiem.
- Nie jestem człowiekiem - padła odpowiedź i zobaczyłam, że oprócz naszej czwórki w kuchni stali również Shane, Mark, dwóch innych zmiennokształtnych nauczycieli, których kojarzyłam, ale imion nie znałam i na moje nieszczęście William. Uspokój się, nakazałam sobie. Przecież ty z nim mieszkasz, masz z nim misję do spełnienia, nie możesz go unikać, nie idź na łatwiznę!
Zauważyłam, ze wszyscy zebrani mieli poważne miny. - Spójrzcie tylko na nią! Omal nie umarła ze strachu jak ktoś wszedł do domu!
- Po pierwsze ty nie wszedłeś. Ty mi drzwi wyważyłeś! I nie przestraszyłam się, tylko zaskoczyłam i nie wiem, o co wam w ogóle chodzi. Nie powinniście być na treningu?
- Nie - odpowiedział Shane - To znaczy tak, nie ważne. Jesteśmy tu w sprawie treningów.
Zaczynałam powoli rozumieć, o co tu chodzi.
- Słucham? - zapytałam z podłym uśmieszkiem i oparłam się o kuchenny blat. Od razu humor mi się poprawił. Lucas zgromił mnie wzrokiem, Robert patrzył z obawą, Paul uśmiechał się od ucha do ucha z miną mówiącą "tak trzymaj!", Shane był lekko zmieszany, jeden z nauczycieli uśmiechał się pod nosem, a drugi stał przestraszony, Mark był niezdecydowany, natomiast William, chyba przyłączył się do opinii Lucasa.
- O, dajcie spokój! Ona wie o co chodzi. Przyszliśmy ją zmusić, aby powiedziała tym cwaniakom, że nie nadaję się na trenerkę.
- Powiedzieli, że będą trenować. Rozmawiałam z nimi. Najwidoczniej mnie nie posłuchali.
- Najwidoczniej nie przyłożyłaś się.
- Lucas! - ostrzegł go Paul. Skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Poniosło mnie - potarł dłonią skronie, ale nie przeprosił. - Po prostu boimy się, że za bardzo oberwiesz i nie chcący coś się stanie.
- Moim zdaniem da radę - odezwał się Paul.
- Nie masz pewności - odezwał się Lucas.
- Nie dowiesz się jeśli nie spróbuje - poparł wniosek Robert.
- Może zagłosujemy? - spytał Shane patrząc z namysłem w podłogę. Chwila ciszy.
- No dobrze - przyznał niechętnie wilkołak.
- Kto jest za, ręka w górę - powiedział Mark.
Do góry rękę podnieśli: Shane, Paul, Robert i dwaj nie znani mi nauczyciele.
- Przegłosowane. Wniosek przeszedł - rzucił z uśmiechem Paul.
- Może Clover nie chce już się w to mieszać? - zapytał z nadzieją Lucas.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie. Osiągnęłam cel. Rozpierała mnie radość. Ale... Dopadły mnie wątpliwości, lecz nie chciałam rezygnować. W walce i tak nie będę mogła uczestniczyć, a mogłam wpłynąć na to, aby moi uczniowie pokonali zori. Miałam wiedzę jak trenować innych. Pamiętałam jak uczył mnie Ron i Monster. Szkoda, że ich tu nie ma, mieli by pole do popisu. Uśmiechnęłam się smutno do wspomnień. Jeśli ta piątka we mnie wierzyła, to chciałam spróbować. Sam, Ron i Monster, też by mnie namawiali.
- Chcę - odpowiedziałam - Przemyślałam to.
- No to przebierz się, mała i idziemy! - powiedział Paul.
- Już lecę - minęłam ich w drzwiach i poleciałam do sypialni. Zrzuciłam z siebie mokre ubrania i wyciągnęłam z szafy czarne spodnie dresowe i bokserkę. Włosy zostawiłam upięte w kok, zrzuciłam balerinki, włożyłam trampki i pobiegłam do drzwi. Stał tam Shane i Lucas.
- Idziemy - rzucił ten drugi.

Czas ProroctwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz