Po tej masakrze na stołówce, wróciłam do domu. Hexa zapewniła mnie, że jutro będę mogła ich rozszarpać, a oni nic na to nie poradzą. Odrzekłam, że to nie jest konieczne, bo jeśli będziemy mieli tu jakiś atak to mamy stu niedysponowanych wampirów. Hexa mnie nie słuchała, ale powiedziała, że to pomoże im zmądrzeć. Tak, więc teraz siedziałam sama w tej niebywale wielkiej komnacie. Zamek jak zauważyłam na zewnątrz jest taki stary, że mógł by się rozpaść. Podzielony jest na trzy części. W pierwszej mieszkają stratedzy, przywódca z rodziną (czyli Michel i Harry), a także wampiry ważne, czyli ci co są najsilniejsi, najszybsi i najstarsi. To jest jedyna część zamku, którą odnawiają. Druga część nie nadaje się do zamieszkania. Służy jako magazyn. Natomiast w trzeciej mieszkają ci, których domów już nie ma, bo zostały zniszczone. Wampiry, które nie mają się dokąd udać. Hexa zabroniła mi chodzić po pozostałych częściach, bo budynek jest zbyt stary, a do tego nieodnawiany i żeby mi się nic nie stało, mam zostać tu. Obmyślając plan jutrzejszego dnia w szkole dla wampirów i chodząc po pokoju, usłyszałam pukanie.
- Można? - drzwi otworzyły się, a w ich przejściu stał Harry - Nie przeszkadzam?
- Przeszkadzasz - odparłam oschle.
- Powiesz mi, co ja takiego zrobiłem, że nie chcesz mnie widzieć i mnie unikasz? - zapytał i zamknął drzwi wchodząc.
- Szkoda, że ty mi nie powiedziałeś o Eden - warknęłam.
- Cholera - zaklął - Clover, jestem z nią, to prawda, ale nie byłem kiedy my byliśmy razem.
Patrzyłam mu w oczy, żeby dowiedzieć się prawdy. Po chwili odwrócił wzrok, co świadczyło o tym, że kłamie.
- Wyjdź stąd! - krzyknęłam - Nie chcę Cię więcej widzieć!
- Clover! - ryknął.
- Nie zależy Ci na mnie, więc po co tu jesteś?!
Patrzył chwilę na mnie, a potem jakby się obudził ze snu podszedł do drzwi.
- Jestem tu tylko dlatego, bo Michel kazał zrobić wszystko, abyś mi wybaczyła. Masz rację nie zależy mi na tobie, ani na Eden. Nie potrzebuję twojego przebaczenia, ani ciebie. A teraz skończmy tą dziecinadę i unikajmy się dalej. Bo ty dla mnie nic nie znaczysz, a ja nie znaczę nic dla ciebie.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Ty chamie! - krzyknęłam jeszcze i wiedziałam, że mnie usłyszał. Padłam na łóżko i zaczęłam walić pięściami w poduszkę, później uderzałam we wszystko i rzucałam wszystkim, co wpadło mi w ręce.
Gdy nagle ktoś złapał mnie od tyłu i objął ramionami i unieruchomił moje ręce. Zaczęłam krzyczeć i kopać. Osoba, która mnie złapała, podniosła z łatwością do góry. Nadal się wyrywałam, ale po kilku minutach straciłam siły i przestałam walczyć. Ktoś kto mnie trzymał, nosił imię William. Odwrócił mnie przodem do siebie.
- Uspokój się - szepnął i położył mnie na łóżku. Zamknęłam oczy. Byłam zła na Harrego. Byłam zła na niego, że wyprowadził mnie z równowagi. Byłam zła, że William mnie obezwładnił. Byłam zła, bo z nim walczyłam. Byłam zła, bo dałam się pokonać. Byłam zła, bo zobaczył mnie w takim stanie. Byłam zła, bo dałam się ponieść emocjom.
Samotna łza, spłynęła mi po policzku. Byłam zła, bo płakałam. Bo płakałam przez osobę, która nic dla mnie nie znaczy. Bo płakałam przez słowa, które zostały wypowiedziane. Bo jest egoistycznym, wrednym, kłamliwym, nieporadnym, głupim, chamskim, niezdecydowanym, zimnym, wyrzutkiem, draniem, dupkiem, który od teraz dla mnie nie istnieje. Bo jest jednostką tego świata, która nie powinna istnieć. Bóg popełnił błąd, pozwalając mu istnieć. A ja jestem głupia, bo podarowałam mu jedną z moich łez.
Obudziły mnie promienie słońca. Zasłoniłam oczy ręką i wstałam z łóżka. Nagle przypomniały mi się wydarzenia z wczorajszego dnia. Zatrzymałam się na chwilę i wbiłam wzrok w ścianę. Wzruszyłam ramionami i jak gdyby nigdy nic podeszłam do szafy. Założyłam na siebie popielate spodnie, koszulkę z napisem "it's not alright but it's ok", dobrałam do tego długi biały sweter sięgający do kolan. Znalazłam czarne addidasy i byłam gotowa na nowy dzień. Włosy spięłam wysoko w kucyk i poszłam na śniadanie. Zauważyłam, że odrosły. Kiedyś sięgały do łopatek, a teraz do tyłka.
Kiedy zdobyłam miseczkę z płatkami i herbatę, zaczęłam się rozglądać za Williamem. Musiałam mu podziękować. Bez niego, kto wie? Pewnie rozwaliłabym cały pokój. Dopijałam herbatę, gdy usiadł na przeciwko mnie.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze, dziękuję. To znaczy, tak naprawdę dziękuję, że przyszedłeś. Bez ciebie, pewnie tak szybko bym się nie ogarnęła. Zapomnij w jakim stanie mnie zobaczyłeś, to więcej się nie powtórzy.
- Daj spokój - przerwał mi - Jesteśmy ludźmi i każdemu może się zdarzyć. Cieszę się, że wszystko w porządku i tak szybko doszłaś do siebie. Po jego... - zaczął kręcić głową - Nie daruję, dupkowi.
- Komu?
- Harry'emu? - patrzył na mnie jak na wariatkę.
- Ktoś taki nie istnieje - na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek, natomiast na moich wielki i szeroki. - Co będziesz dzisiaj robić?
- Chyba to samo, co ty.
- Też idziesz utrzymywać porządek? Trzeba zrobić coś z tą dzieciarnią.
- Zgadzam się.
Popatrzyliśmy jeszcze chwilę na siebie, kiedy wstałam od stolika.
- Ja lecę, bo Hexa mnie zabije, jeśli się spóźnię.
- Poczekaj, Clover! - odwróciłam się i spojrzałam w jego całkiem poważną twarz - Muszę z tobą dzisiaj porozmawiać. Coś dziwnego... powiem ci wieczorem. Uważaj na siebie.
Skinęłam głową i odeszłam. O czym chciał porozmawiać? Jego wyraz twarzy mnie zmylił.
Dochodziłam już do budynku, gdzie miałam zacząć tresować te pijawki. Hexa czekała już przy wejściu, a obok niej stała jakaś dziewczyna z platynowymi włosami. Podeszłam bliżej zaciekawiona.
- Clover, miło cię widzieć - zaczęła kobieta. Siwe włosy upięte były w długi warkocz.. Ubrana była w miodową bluzkę, ciemno granatowe dżinsy i wysokie czarne szpilki. Wyglądała dziś bardzo... elegancko, jak na nią. - To jest moja wnuczka, Lizzie. To jej pierwszy dzień. Wcześniej uczyła się w domu. Chciałabym, żebyś miała dziś na nią oko. Nie jest typowym wampirem. I nie chcę, żeby... sama wiesz.
Popatrzyłam na dziewczynę, która mogła mieć mniej więcej siedemnaście lat. Ubrana była w żółtą rozkloszowaną spódniczkę, czarną koszulę idealnie wyprasowaną i nienagannie włożoną w spódniczkę, a także białe podkolanówki i czarne buty.
- Nie martw się, Hexa. - podałam Lizzie rękę, a ona odwzajemniła uścisk. Wiem o czym mówiła, Hexa. Miała na myśli słowo inna. Dziewczyna, nie miała w sobie tej pewności siebie, po której można rozpoznać wampira. Lekko się garbiła i spuszczał wzrok. - Clover. No to chodźmy.
Zapowiedziałam, a Hexa dała wnuczce kilka porad. Następnie Lizzie dołączyła do mnie na schodach.
- Pierwsze dni są do bani - zaczęłam, a ona spojrzała na mnie wystraszona - Tak, nikt Cię nie zna, każdy ocenia. Masakra... ale są i plusy. Dasz radę, dziewczyno! Odwagi. Każdy z nas przez to przechodził i żyje.
Pokiwała energicznie głową i znów zaczęła się za mną wlec.
- To jaką masz pierwszą lekcję, czy co tam? - zapytałam.
- Wiedza o pierwotnych wampirach - odpowiedział cicho, jakby się mnie bała. Jeśli tak dalej się będzie zachowywać będzie w tej szkole skończona.
- No i świetnie, pójdę tam z tobą - posłała mi spojrzenie pełne wdzięczności. Spytałyśmy się jednej osoby o drogę do sali i dowiedziałyśmy się, że lekcja trwa. Zapukałam do drzwi i nie czekając na nic weszłam do środka, a za mną ustała Lizzie. Wszystkie pary oczu zwróciły się na nas.
- Przepraszamy za spóźnienie, to pierwszy dzień. Zostanie nam wybaczone, czy mamy się udać na jakąś ławkę na dziedzińcu? - zapytałam mężczyzny siedzącego na biurku. Był za młody na nauczyciela. Gdybym go spotkała na korytarzu powiedziałabym, że to jeden z uczniów. Kwadratowa szczęka, ciemne włosy i oczy. Ręce skrzyżował na piersi i patrzył na nas z uśmiechem rozbawienia na twarzy.
- A co panią tu sprowadza, panno Clover? - zapytał.
- Mnie? Praca. Ją - wysunęłam zza pleców dziewczynę - Wiedza.
- No przecież. Uprzedzali mnie, ze pojawi się w klasie nowa uczennica. Proszę siadaj. Lizzie jak sądzę?
Wskazał miejsce w wolnej ławce. Wampirzyca powlokła na miejsce i zsunęła torbę z ramienia, której wcześniej nie zauważyłam. Nauczyciel zwrócił wzrok ponownie ku mnie. A Lizzie posłała mi błagalne spojrzenie. Rozejrzałam się po klasie. Dwanaście dwuosobowych ławek stało w trzech rzędach. Zajętych było miejsc osiemnaście. Jedyna wolna ławka, która został, znajdowała się w rzędzie po lewej i była pierwsza. Ruszyłam w jej kierunku, siadałam na krześle i założyłam nogę na nogę. Mężczyzna patrzył na mnie zszokowany.
- Myślę, że... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Spokojnie, nie będę panu przeszkadzać. Po prostu moim zajęciem jest nauczenie szacunku, pana uczniów.
Ktoś z tyłu prychnął.
- Mówię o takim zachowaniu - nie obracając się do tyłu, patrzyłam nauczycielowi cały czas w oczy.
- Felix! - krzyknął nauczyciel. - Zachowuj się, chłopie, bo resztę po południa spędzisz myjąc okna!
Zagroził, a ja się uśmiechnęłam z jego naiwności.
- Tak, pewnie. Powiedzmy sobie, że i tak nie stawiłbym się na spotkanie ze ścierą i płynem do mycia szyb. Rozbawiła mnie tylko wypowiedź, dziewczynki siedzącej w pierwszej ławce.
Wstałam leniwie z krzesła i ustałam przy drzwiach. Spojrzałam na Felix'a.
- No chodź - powiedziałam.
- Nigdzie nie pójdę, jeśli myślisz, że to zrobię to jesteś zabawna.
- Tchórz - zaczęłam prowokować.
- Ja? Nie ten adres - odparł.
- Nie chcesz uniknąć lekcji? Ja bym wybiegła, gdyby ktoś mi proponował wyjście z klasy. Ale jeśli się boisz... Gdzie byłeś, gdy rozdawali odwagę?
- Stałem w kolejce po urodę.
- Co Ci się w ogóle nie opłacało - kilka dziewczyn zaczęło chichotać. Zbulwersowany chłopak wstał, ta gwałtownie, że przewrócił krzesło i podszedł do mnie czerwony ze złości.
- Podnieś - powiedziałam łagodnie.
- Co?
- Podnieś to krzesło! - lekko drgnął, ale nie dał tego po sobie poznać. Ruszył z powrotem do swojej ławki i podniósł przewrócony mebel. Wrócił i ustał na przeciwko mnie - Chodźmy.
Rzuciłam i wyszłam z klasy, a on podążył za mną. Ustaliśmy na dziedzińcu.
- Co robisz, gdy ktoś Cię zdenerwuje? - zapytałam chłopaka.
- Zależy.
- Od czego.
- Od tego kim jest ten ktoś. Czy warto mi jest go walnąć, czy ochrzanić.
- Dobra, a załóżmy, że zrobiłam to ja. Wkurzyła.
- Nie musimy nic zakładać, bo ty już to zrobiłaś.
- To co byś mi zrobił, gdyby nie było świadków?
- Pewnie skończyło by się na kilku wyzwiskach.
- Nie walnąłbyś mnie?
- Nie - uśmiechnął się złośliwie -Bo po pierwsze nie mogę, a po drugie kobiet się nie bije, a po trzecie zabiliby mnie, gdybym coś Ci zrobił.
- Zrywam ten zakaz. Jesteś za bardo agresywny. Pomyśl sobie, co myślą twoje ofiary, kiedy do nich podchodzisz i zaczynasz lać. Co czują? Dostałeś kiedyś taki prawdziwy łomot?
- Nie, jestem przygotowany na każdą okazję...
Walnęłam go ręką w brzuch.
- Ty suko... - wydyszał i przygotował się do ciosu. Wystawił rękę, chcąc uderzyć mnie w twarz, ale szybko ją złapałam, wykręciłam i stopą przycisnęłam go do ziemi i puściłam. Brak składników sprawia, że jest beznadziejny.
-Zobacz jak szybko złamałeś swoją zasadę. Nie wszystko da się w tym świecie załatwić przemocą? Pobiegaj w koło i ochłoń.
Spojrzał na mnie jakbym do reszty oszalała.
- No już! - niechętnie się ruszył i pobiegł. Po dziesięciu okrążeniach zziajany, oparł ręce na kolanach i zaczął ciężko oddychać.
- Pójdźmy na pewien układ - powiedziałam, a on spojrzał na mnie zaciekawiony. - Przez tydzień, nie wyzwiesz nikogo, ani nie zachowasz się do nikogo w sposób arogancki, czy bezczelny. Jeśli to zrobisz. Do walki nie dostaniesz nic, co przywróciłoby twój dar.
- A jeśli ja wygram?
- Nie liczyłabym na to, ale jeśli wygrasz, to wymyślisz sobie nagrodę. Teraz chodź flaku, wracamy do klasy. - Poklepałam go po ramieniu i ruszyłam przed siebie.
- A jak nazywa się ten wasz nauczyciel, ile ma lat? Wydaje się za młody na tą robotę. - zagadnęłam wampira.
- Tyler, lat pięćdziesiąt siedem, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu i rozmiar buta czterdzieści pięć, zamieszkały w ogromnym domu w lesie.
- Przecież ja się nie pytam o pomiary zewnętrzne, czy stan majątkowy. Pytam jak ma na imię! Jasne?
- No. Podałem Ci ścisłą odpowiedź, bo chcę uniknąć dalszych pytań.
- Których by nie było - warknęłam. Co za irytujące stworzenie.
Przed klasą chwyciłam delikwenta za ramię i syknęłam.
- Przeprosisz za swoje wcześniejsze zachowanie i usiądziesz grzecznie w ławeczce. Pamiętaj o umowie.
Otworzyłam drzwi klasy i uśmiechnęłam się promiennie. Tyler widząc zmarnowanego chłopaka, posłał mi pytające spojrzenie. Siedział teraz na mojej ławce. Zajęłam swoje dotychczasowe miejsce, jakby fakt, że on tam siedzi mi nie przeszkadza.
- Przepraszam, pana za moje dziecinne zachowanie. To się nie powtórzy.
Skinął głową i usiadł w ławce. Tyler siedział jak sparaliżowany. Reszta klasy przerzucała wzrok ze mnie, to na Felixa. Wtem rozległ się dzwonek.
- Dziękuję to koniec na dzisiaj! - krzyczał wampir, a po chwili w klasie zostałam tylko ja i on.
- Jesteś czarownicą - spojrzał na mnie z poważną miną.
- Kim? - zapytałam rozbawiona.
- To wytłumacz mi...
- Każdy ma swoje sztuczki i asy. Rozejrzałam się po klasie, a później jak oparzona wstałam z krzesła i pobiegłam do drzwi.
- Zgubiłam Lizzie! - krzyknęłam do Tylera - Świetnie! Pierwszy dzień, a już gubię podopiecznych!
- Kilka dziewczyn zapewniło, że odprowadzi ją pod salę na kolejne zajęcia. Podsłuchałem rozmowę.
Skinęłam głową i jak burza wypadłam z sali. Znalazłam roześmianą Lizzie z grupką dziewczyn, więc odetchnęłam z ulgą.
- Już wiem, co dla mnie zrobisz. Kiedy wygram - powiedział Felix, stając koło mnie i patrząc na Lizzie.
- Słucham?
- Umówisz mnie z nią.
- Chciałbyś. Na razie nie jesteś jej wart.
- To się zmieni.
- Powodzenia.
Reszta dnia jakoś zleciała. O siedemnastej leżałam już na swoim łóżku. Umówiłam się z Willem za pół godziny, miał tu przyjść. Powiedział, że mam się wygodnie ubrać. Tak więc zrobiłam. Założyłam na siebie czarne legginsy, zielone, wysokie trampki i melanżową bluzę. Włosy rozpuściłam i ubrałam zieloną czapkę. Usiadłam na łóżku i czekałam. Na ustaloną godzinę przyszedł William.
- Idziemy do lasu, będzie zimno - ostrzegł.
Chwyciłam z szafy czarny bezrękawnik i ruszyliśmy do wyjścia.
Kiedy znaleźliśmy się na polanie, wielkiej polanie, którą otaczały drzewa. William ustał na przeciwko mnie, a jego twarz rozświetlił blask księżyca.
- Wczoraj - zaczął - Zdarzyło się coś dziwnego. Szedłem właśnie do gabinetu Michela, gdy moje nogi odmówiły posłuszeństwa i nie tylko ona. Całe ciało. Czułem skurcz na całym ciele. Osunąłem się na podłogę i nagle on przeszedł. Normalnie w jednej chwili mógłbym przysiąc, że umrę, a w drugiej stałem i poruszałem się normalnie. Wtedy postanowiłem, że przydałoby się rozruszać trochę kończyny, więc pobiegłem. Tylko, że biegłem. Clover, ja biegłem jak wampir!
- Co masz na myśli mówiąc: jak wampir?
- To.
I w jeden chwili William znalazł się na drugim końcu polany, a następnie wrócił tak samo szybko.
Rozdziawiłam zdumiona buzię.
- William...
- Wiem, że to porąbane, ale... to genialne uczucie.
- Masz jedną z mocy wampirów, tak jak ja zmiennokształtnych - szepnęłam.
- Że co?!
- Potrafię rozmawiać ze zwierzętami. Tam naprawdę, to tylko z jednym zwierzęciem. Niezwykłym.
- Kiedy to odkryłaś? - spytał.
- W obozie zmiennych.
- I nic nie powiedziałaś?! - krzyknął.
Wiem, że źle zrobiłam, dlatego nawet się nie tłumaczyłam.
- Clover, do jasnej cholery, jak mogłaś zataić tak ważny fakt?! Jesteś nieodpowiedzialna. Czemu mi nie powiedziałaś, dlaczego?
Łzy zaszkliły się w moich oczach. Nie, Clover! Nie będziesz znowu płakać przez jakiegoś faceta! Nie! Ale jednak z jednego oka wyleciał strumyczek łez. Will spojrzał w moją stronę i jego twarz od razu złagodniała. Poszedł bliżej i przytulił mnie z całych sił. Byliśmy tak blisko siebie, że nawet kartki by nie włożył, pomiędzy nas.
- Przepraszam - szepnął w moje włosy. Spojrzał mi w oczy i przybliżył wargi do mojego czoła składając pocałunek. Spojrzałam na niego jeszcze raz i próbowałam zignorować fakt, że w skręcało mnie w środku.
To był najlepszy pocałunek, w moim życiu. I był to cholera, pocałunek w czoło!
CZYTASZ
Czas Proroctwa
FantasyByłam w gimnazjum jak to pisałam, rozumiem Was, wiem kochani, że nie da się czytać, ale nie usunę z sentymentu x Dwójka młodych ludzi, nastolatków. Clover i Wiliam są częścią jednego, wielkiego przeznaczenia dotyczącego innego świata. Są wybrańcami...