Po przedstawieniu nam czwórki czarodziei, którzy panują nad jednym z żywiołów i pilnują przejścia do tej krainy, spojrzałam na maga wody, który przyglądał mi się z zaciekawieniem, a następnie skinął głową w kierunku drzwi.
- Muszę coś sprawdzić - mruknęłam, a William bardziej zainteresowany omawianiem planu zjednoczenia czarownic, nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Wstałam lekko z krzesła i ruszyłam w kierunku drzwi, nikt nawet nie zaprotestował na moje poczynania.
Wyszłam z sali i oparłam się o ścianę, chwilę potem obok mnie pojawił się mężczyzna.
- Wyjaśnię ci wszystko - powiedział i ruszył w kierunku bliżej mi nie znanym. Odepchnęłam się od ściany i potruchtałam za nim. Chwilę później wyszliśmy na zewnątrz i przemierzaliśmy drogę przez las. Maszerowaliśmy tak, dopóki nie dotarliśmy do strumyka.
- Woda jest jednym z najbardziej niebezpiecznych żywiołów.
Powiedział mężczyzna i podniósł rękę do góry. Woda ze strumyka również się uniosła, aby po chwili ponownie opaść, powodując lekką falę.
- Wszystkie żywioły są równie niebezpieczne, ale przeważnie służą do czynienia dobra - zaprzeczyłam i usiadłam na ziemi, opierając się przy tym o konar drzewa.
- O ile wiesz, jak ich używać - dodał, nie patrząc na mnie. Nie chciało mi się drążyć tematu, bo uważam, że każdy mag ma na temat żywiołu, którym włada taką samą opinię.
- Powiedziałeś, że posiadam niektóre moce żywiołu wody. Miałeś mi wszystko wyjaśnić - próbowałam zaprowadzić rozmowę na właściwe tory.
- Ale ty już chyba wszystko wiesz? Plany uległy małej zmianie - odwrócił się w moim kierunku i dokładnie przeanalizował moją osobę spojrzeniem. Nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
- Jak to niby wszystko wiem? Przecież ja nic nie wiem! - warknęłam poirytowana.
- Eleonora, niczego ci nie wyjaśniła? - zapytał, a ja zrobiłam głupią minę.
- Mam sny, które przesyła mi ona. Pokazała mi się i opowiedziała, że nasza moc wraz z nieśmiertelnością znikną, po walce - powiedziałam wszystko, co wiedziałam.
- To wszystko, co musisz wiedzieć - odparł i ruszył w kierunku ścieżki, która nas doprowadziła nad strumyk. Szybko wstałam z miejsca i pobiegłam za nim.
- To jest żart, prawda? Nie wiem nic! Nie wiem, co mam robić, jak czego używać! Nie wiem, jak mam sobie poradzić, a nie chcę tego zawalić - rzekłam załamana.
- Nie mogę ci powiedzieć nic więcej, Clover - popatrzył na mnie ze smutkiem w oczach, a ja zrozumiałam, że on chciałby, ale ktoś mu zabronił - Przykro mi, sama...
- Jasne! - krzyknęłam sfrustrowana - Wszystko muszę robić sama. Dlaczego nikt mi nie pomoże, dlaczego nie chcecie mi tego ułatwić? Może być prościej, ale wy tylko robicie sobie pod górkę!
W moich oczach pojawiły się łzy, zaczęłam szybko mrugać powiekami, aby nie ujrzały światła dziennego.
- Naprawdę myślisz, że gdybyśmy mogli to naprawić, nie zrobilibyśmy tego? - to głupie, ale moje podejrzenia nabrały sensu, gdy patrzyłam mu prosto w twarz.
- Tak właśnie myślę - odparłam odważnie, a on chyba się tego nie spodziewał i odwrócił wzrok.
- Wracaj...
- Dlaczego? - zapytałam - Po co wam to?
- Żeby dostali nauczkę - odpowiedział bez wahania.
- Nauczkę w postaci kilkudziesięciu, jak nie kilkuset ofiar? - ciągle mierzyliśmy się spojrzeniem - Możecie coś z tym zrobić, ale nie chcecie! Eleonora wie?
- Nie wie i się nie dowie, bo już niedługo będzie wśród nas, jako jedna z czarownic, która nie będzie pamiętać poprzedniego życia. Już nigdy się nie rozdzielimy, bo po tej wojnie będziemy silniejsi. Czasami trzeba ponieść ofiary, aby otrzymać efektowny skutek.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że poświęcasz ich życie? Życie, które u nich jest wieczne?! Śmiertelnicy i tak umrą, a oni? Mogą żyć wiecznie!
- Nikt nie chce żyć wiecznie - to powiedziawszy zniknął. Po tej rozmowie pozostało jeszcze tyle nie wiadomych, że żałuję, że się na nią zgodziłam.
Rozejrzałam się dookoła i ruszyłam w kierunku obozu. Po kilku minutach dotarłam na miejsce.
Dlaczego ja się w to w ogóle wpakowałam? Po co były mi dodatkowe zmartwienia? Mogłam zostać w domu, pożegnać się należycie z bratem. Przeżywać beztroskie chwilę z Samem. Niedługo z poprawczaka wyszliby Monster i Ron, stworzylibyśmy dawną ekipę.
Co by zrobił na moim miejscu Ron? Uciekłyby? Poddałby się? Czy może został do końca? Taa, trzecia opcja chyba jest najtrafniejsza dla tego kretyna. Szkoda tylko, że ja jestem na tym miejscu, a nie on. Jak można być tak głupim, żeby wciągnąć się w hazard? A wisienką na torcie, było wykradanie pieniędzy z kont bankowych zwyczajnych ludzi, tylko po to, aby mieć hajs na gry. Mało tego, jaki kretyn wrabia w to swojego najlepszego kumpla? Pamiętam dzień, w którym policja zakuwała ich w kajdanki, pamiętam dzień rozprawy sądowej, w której uczestniczyłam jako świadek. Niestety pamiętam, też ostatnią rozmowę z Monster'em:
- Nie próbuj nawet kłamać, nie możesz ponieść żadnych konsekwencji, powiedz to samo Samowi. Nic nie wiecie, bo nic wam nie powiedzieliśmy. Każdy ponosi konsekwencje za swoje czyny.
- Dlaczego dałeś się na to namówić Ronowi? - zapytałam z wyrzutem, ale w środku rozpadałam się na kawałki. Dostaną po pięć lat jak nic, to nie jest pierwszy ich konflikt z prawem.
- Bo mnie o to poprosił - odpowiedział spokojnie.
- A jakby cię poprosił, żebyś skoczył z mostu, to też byś się zgodził?!
- To co innego...
- Nie, Monster! Pójdziecie siedzieć! Jak ty to sobie wyobrażasz? - wybuchłam, po czym spuściłam wzrok i dodałam ciszej - I dlaczego, jak gdyby nigdy nic, wybaczyłeś mu?
- Bo to mój przyjaciel, a przyjaciele popełniają błędy. Wszyscy musimy popełniać błędy, aby się czegoś nauczyć. Jest dla mnie jak brat, a braci się nie zostawia. Zrobiłbym to samo dla ciebie, czy Sama. Ale teraz muszę się zmierzyć z konsekwencjami. To co zrobiłem było złe, wiem to. Ron też. Mogłem mu pomóc w inny sposób, ale nie zrobiłem tego. Ron do niczego mnie nie zmuszał, potrzebował pomocy, ale nie takiej jaką mu zafundowałem. Dlatego mu wybaczyłem, bo mogłem mu pomóc, a nie zrobiłem tego. Gryzie mnie sumienie, Clov. Zrozum to proszę, nie mogę cofnąć czasu.
Wtedy tylko powiedziałam.
- Dociera to do mnie, ale wybacz mi - nie rozumiem. Może kiedyś pojmę o co ci chodzi.
Pamiętam tylko, że za rok powinni wyjść na wolność. Chociaż teraz to ja nawet nie wiem ile czasu minęło. Dostali łagodny wymiar kary, dzięki prawnikowi, którego wynajęliśmy z Samem.
Nie mogę cofnąć czasu... Muszę ponieść konsekwencje swoich czynów.
Tak też trzeba najwidoczniej zrobić. Dokończyć wszystko i zakończyć to raz na zawsze. Czas wdrożyć plan Eleonory w życie. Czas... Zabawne ile jest sposobów na zmarnowanie go i jak mało go jest. Bo wszystko się toczy wokół czasu. A ja poświęcdzcxam swój czas na wypełnienie proroctwa.
Około kilku godzin obmyślałam strategię. Każdy szczegół. Plan na wypadek niepowodzenia wcześniejszego planu. Każdą najmniejszą drobnostkę. Teraz zabieram się do wdrążania go w życie.
A w tym momencie tłumaczę Joe'owi jego wkład w ten projekt.
- Wyruszę z tobą człowiek. Pomogę ci. Zawsze.
- Joe - szepnęłam - to nie do końca bezpieczne. Nie chcę, żebyś czuł jakikolwiek obowiązek wyruszenia ze mną w tą podróż. To tylko i wyłącznie twój wybór, do niczego nie chcę cię zmuszać...
- Nigdy się nikomu nie podporządkowywałem. Bo nikt mnie nie rozumiał. Nikt nie słuchał tego, co mam do powiedzenia, bo nikt nie mógł tego zrobić. Kiedy odejdziesz, a ja zostanę sam, to ponownie nikt mnie nie usłyszy. Nikt mi nie zostanie, a ja nie chcę znowu słuchać ciszy. Wolę zginąć, niż ponownie zostać sam.
- Więc chodźmy - odparłam.
- Nie chcesz się z nimi pożegnać?
- Nie mogę. Niech myślą od początku do końca, że ich zdradziłam. Mają tak myśleć do ostatniej chwili, a niektórzy... do ostatniej chwili swojego życia.
Słońce zaczęło zachodzić.
- Pamiętaj jedno, Joe. Słowa mogą kłamać. Czyny mogą kłamać. Wszystko może być kłamstwem. Czasami ktoś tak dobrze cię okłamię, że pomyślisz, że mówi prawdę. Ale zawsze zadawaj sobie pytanie: Czy kłamca, mówiąc, że kłamie jest kłamcą, czy mówi prawdę, która jest kłamstwem? Jeszcze raz spojrzałam w kierunku słońca i przestawiłam się na tryb: nieczuła, zimna suka.
- Ruszamy.
Dalej było tak jak w moim śnie. Las. Drzewa. Przewrócony konar drzewa, na którym siedziałam, byłam spokojna. Teraz tylko czekałam. To teraz robiłam i nawet nie drgnęłam słysząc kroki. To ich oczekiwałam. Po chwili pojawili się oni. Jeden po drugim otoczyli mnie wstałam z miejsca, a jeden z nich pchnął mnie lekko w przód. Brakowało jednego... A nie! Przepraszam, jednak mistrz intrygi się pojawił. Malcolm. Dostojny, władczy, okrutny, zimny i oczywiście b y ł y władca. Kiedyś wampir, dzisiaj zori. Jak woli. Mierzyliśmy się wzrokiem, w końcu przemówiłam jako pierwsza.
- Przywódca powinien wygłosić chyba jakąś gadkę tym, że nawet jeśli zjednoczyliśmy cztery rasy, nic nie osiągniemy i tak wygracie i tak dalej...
- Milcz - rzucił ostrym, władczym tonem.
- Usta mam po to, aby mówić - odparowałam.
- Zaraz możesz nie mieć języka i pozbędziemy się kłopotu - rzucił od niechcenia. - Co mam z tobą zrobić, Clover? Zabijając cię pozbędę się problemu.
- Nie możesz mnie zabić - uśmiechnęłam się tryumfalnie z mojej przewagi.
- Nie, ale mogę cię zmusić, żebyś sama to zrobiła - zasugerował zadowolony.
- Co chcesz tym osiągnąć? Rozwścieczysz ich jeszcze bardziej, a wtedy oboje wiemy, że nie będziesz miał, żadnych szans w walce.
- Oboje też wiemy, że nie siedzisz na konarze drzewa w środku lasu, do tego w nocy, czekając na cud, prawda? Powiedz mi, co ty chciałaś osiągnąć czekając na nas?
- Może nie mam już ochoty zgrywać wielkiej wybranki, która ma ich wszystkich ocalić? Co powiesz, jeśli znudziło mi się to całe "matkowanie". Nigdy nie byłam grzeczną dziewcznką.
Roześmiał się na moje słowa, co lekko zbiło mnie z tropu.
- A może tak naprawdę jesteś słabą aktorką na zbyt wielkiej scenie, która przerosła twoje ambicje? Proroctwo nie myli się w związku z ludźmi, których wybiera. Nie jesteś jego błędem. Błędem był twój plan, który chyba cię przerósł. Co chciałaś osiągnąć, Clover? Zostać wtyczką? Ale jeśli tak chcesz dołączyć do naszych szeregów. Chętnie. Przydasz się. Masz niezwykły dar do przekonywania ludzi. Chętnie go wykorzystamy - w tym momencie zrobił pauzę, a ja wiedziałam, że dokończenie jego wypowiedzi mi się nie spodoba - Tylko musimy zmienić ciebie.
Skinął ręką na jednego ze swoich kompanów, a ten złapał mnie w szczelnym uścisku. Nie wyrywałam się siły będą mi potrzebne na później.
- Wielu z was myśli, że posiadamy tylko przejęte moce innych ras, ale mamy jeszcze własną moc. Chcesz wiedzieć jaką? - nie odpowiedziałam, Malcolm zacmokał zdegustowany i skinął głową innemu ze swoich kompanów. W tym samym momencie poczułam t o - ból wytworzony przez zori. Utworzyłam na moich ustach grymas niewyobrażalnego bólu, który staram się ukryć, ponieważ jeśli nie pokażę im, że mnie boli uderzą ze zwiększoną mocą.
- Powiedz - syknęłam. A jednak nie jestem taką złą aktorką, gdyż ból nie paraliżował już mnie zorientowałam się, że klęczę zdyszana na ziemi.
- Proś - rozkazał. Nie chcę, ale muszę...
- Proszę - ledwo przeszło mi przez gardło to paradoksalne słowo wysunięte w stronę Malcolma.
- Tak tworzymy naszą armię. Usuwamy wspomnienia zastępując je tym, czym chcemy, to pierwszy krok do przemiany - oczy powiększyły mi się o dwa rozmiary, przełknęłam głośno ślinę, gdyż Eleonora nie wspomniała, o tym ani słowem.
- Zalewasz - wykrztusiłam.
- Peter, zajmij się tym - nakazał jednemu ze swoich przydupasów, a ja uznałam ten moment za idealny do ataku. Kopnęłam w goleń stojącego za mną zoriego, a kiedy ten poluźnił uścisk, wyrwałam się i rzuciłam do biegu. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a w tej bajce były smoki. Rzeczywistość jest trochę bardziej przygnębiająca, gdyż nawet nie wystartowałam, a zostałam powalona na ziemie i zablokowana przez kolejne dwie kreatury. Piszczałam, wyrywałam się, ale na nic. Do ust włożyli mi kawałek materiału, a nade mną stanął Peter z pogardliwym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. Do moich uszu dotarło jedynie kilka słów.
- Nie - powiedział Gabriel - William, czy możesz...
Mi pomóc? Teraz widziałam tylko Petera przykładającego mi dłoń do czoła i dziewczynę. Mojego sobowtóra, który okazał się jednym z zori. Identyczny z wygląd do mnie zori ruszył wypełnić swoją misję, czyli zastępowanie mnie. Ciekawe ile jeszcze najróżniejszych zdolności kryje się w tych stworzeniach?
Jaka ja byłam głupia.
Jak ja byłam głupia,
że ich nie doceniłam i myślałam, że wychodzę na prowadzenie, gdy tak naprawdę jeszcze nawet się nie rozgrzałam.
Czas ponieść konsekwencje swoich czynów. Czasu nie mogę cofnąć.
Mogę jedynie zobaczyć, co przyniesie następny dzień i dziękować za wszystkie te wspaniałe chwile, które spędziłam w swoim życiu. Teraz zrozumiałam co zrobił Monster dla Rona. Teraz to zrozumiałam.
To była moja ostatnia myśl, jaką pomyślałam, zanim Peter nie zabrał się za wykonywanie zadania zleconego mu przez swojego przywódcę.
CZYTASZ
Czas Proroctwa
FantasyByłam w gimnazjum jak to pisałam, rozumiem Was, wiem kochani, że nie da się czytać, ale nie usunę z sentymentu x Dwójka młodych ludzi, nastolatków. Clover i Wiliam są częścią jednego, wielkiego przeznaczenia dotyczącego innego świata. Są wybrańcami...