To nie działa! Mimo tego, że stali nieruchomo breja, w którą wpadli wciągała ich w swoje sidła. Jeżeli czegoś za chwilę nie zrobię siódemka moich towarzyszy zacznie wąchać kwiatki od spodu! Przecież to nie możliwe, aby zwykłe ruchome piaski... Cholera jasna! To nie są zwykłe "ruchome piaski". Przecież znajdujesz się w krainie stworzeń nadprzyrodzonych i do tej chwili nie ogarnęłaś, że nie ma tu niczego normalnego? Mówiła moja podświadomość, którą starałam się ignorować, odzywa się jedynie wtedy, gdy najmniej jej potrzebuję. Nim się obejrzałam, całe towarzystwo było zatopione po samą szyję. Zagryzłam nerwowo wargę i chwyciłam za rękę Williama, który był najbliżej mnie starając się nadaremnie go uwolnić. Wiedziałam, że to nic nie da, ale obwiniałabym się, gdybym nie spróbowała. William posłał mi uspokajające spojrzenie i chciał coś powiedzieć, ale jego głowa zniknęła w odmętach tego paskudztwa. Po chwili jego palce zaczęły wyplątywać się z moich.
- Nie - warknęłam - Stój! - jęknęłam, co na nic się zdało, bo ręka chłopaka puściła mnie całkowicie i zniknęła jak reszta ciała jej właściciela. Upadłam na kolana i rozejrzałam się wokół. Nikogo już nie było. Z ośmiu podróżników został jeden. To była druga rzecz jakiej najbardziej obawiałam się zawsze w swoim życiu - samotność. Nikomu, o tym nie mówiłam bo lęk to słabość, a słabości się nie ujawnia. Jedną z moich był strach przed całkowitym opuszczeniem. Rodzice mnie opuścili, Monster i Ron zostali zamknięci, Brandon chciał mnie opuścić, odszedłby i Sam. Tak... do tamtego życia nie miałam, co wracać, bo nie zostałoby ze mną nikogo. Teraz też nikogo nie ma. Wplątałam palce we włosy i zaczęłam powoli się kołysać w przód i w tył.
Lucas, ten irytujący dupek. Ten nadopiekuńczy, ostrożny, wkurzający i muszący zawsze postawić na swoim dupek! Tak go uwielbiałam.
Ryan spokojny i opanowany wilkołak, który ufał mi cały czas.
Paul ten zielonowłosy wariat, który zawsze stanąłby za mną murem.
Gabriel... jak ja chcę, żeby powiedział mi, że nie mam się czym przejmować.
Jak bym chciała teraz posłuchać, jak Mark opowiada o swojej nowej dziewczynie.
Chcę usłyszeć głos Caspara, który mówi mi co mam robić i kim są czarownice, jak je do siebie przekonać, chcę żeby jeszcze raz wyleczył moją nadwyrężoną kostkę jak tego dnia w lesie, kiedy wyjaśniał mi co przekazało mu proroctwo.
I William...
Zaczęłam szybciej oddychać ze zdenerwowania. Boję się. Chcę, żeby był przy mnie, żeby mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. A jeśli już nigdy nie spojrzę w jego zielone oczy? Już nigdy z nim nie porozmawiam, już nigdy się z nim nie pokłócę? Wolę się z nim cały czas kłócić, niż być bez niego. Nie oznajmiliśmy sobie, że jesteśmy parą, ale łączyła nas dziwna więź emocjonalna, taka że te słowa były zbędne. Ja się po prostu w nim zakochałam, a teraz nawet nie mogę mu o tym powiedzieć.
Oczy zaszkliły mi się od łez, szybko je zamknęłam, nie chciałam płakać. Chciałam tylko, żeby do mnie wrócili.
- Clover - usłyszałam cichy szept. Ooo zaczynam świrować. Podniosłam lekko głowę do góry i wyplątałam palce z włosów. - Clover - głos powiedział nieco bardziej stanowczo. Nadala nie podnosiłam głowy - Clover! - krzyknął. Podskoczyłam i podniosłam głowę do góry.
Eleonora.
Szybko podniosłam się z ziemi i spojrzałam na demona, który nawiedzał mnie w snach.
- Nie bój się. Jesteś na moich ziemiach nic Ci nie grozi.
Spojrzałam na nią niepewnie, ale ufałam jej w zupełności. Czarne oczy mogły przerażać każdego, ale nie mnie. Przyjrzałam się jej czarnym gałkom ocznym z czerwoną szparką i mogłam stwierdzić, że już nie była to tak intensywna czerń jak w moich snach, teraz była bardziej wyblakła, a czerwony stawał się powoli różowym. Białe włosy przybrały kolor blondu, a na skórze nie widniały już tak liczne pęknięcia. Jej skóra była idealnie gładka, a cera porcelanowa. Była piękna. Obraz tego piękna szpeciły jedynie oczy.
- Twoje oczy... - zaczęłam, ale pomachała na to jedynie ręką, jakby chciała odgonić niewidzialną muchę.
- Gdy tylko zjednoczysz czarownice z resztą ras gałki na powrót staną się białe, a tęczówki fiołkowe. Swój teraźniejszy wygląd zawdzięczam jedynie dzięki Tobie i Williamowi.
Uśmiechnęła się wdzięcznie, na co ja skinęłam lekko głową. William. W moich oczach nagromadziły się ponownie niechciane łzy. Eleonora zauważyła to i szybko zabrała głos.
- Nie martw się o swoich przyjaciół są bezpieczni - spojrzałam na nią zaskoczona - Te ruchome piaski to moja sprawka. Chciałam, żebyśmy zostały same. Pamiętasz jak mówiłam Ci, że William ma swoją rolę, w całym tym zamieszaniu? - pokiwałam twierdząco głową - Tak, więc właśnie to w interesie chłopaka leży - zjednoczenie czarownic, dajmy mu wolną rękę. Niech się chłopak przyzwyczaja, bo niedługo ciebie zabraknie.
- To po to się chciałaś ze mną spotkać? Chcesz mi wyjaśnić, co mam zrobić?
- Chcę Ci przedstawić plan działania, ty będziesz go realizować. Muszę jednak Cię do niego przygotować.
- Jak? - zapytałam nic nie rozumiejąc.
- Chodźmy - wskazała ręką szlak i ruszyła w jego kierunku. Podreptałam za nią i po chwili szłyśmy już obok siebie.
- Jakim cudem stoisz tu przede mną? - zapytałam, bo widziałam ją jedynie w moich snach, a teraz maszerujemy obok siebie, jakby nigdy nic.
- Daliście mi siłę, aby wejść na trochę do realnego świata. Jak już mówiłam. Moja dusza zostanie oczyszczona, po zjednoczeniu czarownic. Przestanę być demonem, a im bliżej tego dnia, tym świat daję mi więcej możliwości. Mogę urzeczywistniać się w nocy, ale w dzień pozostaję duchem.
- Co się stanie jak... całkowicie przestaniesz być demonem? - spytałam.
- Wszystkie moje wspomnienia zostaną wymazane, a ja pozostanę zwykłą czarownicą. Nigdy nie można wyprzeć się nadnaturalności. Nigdy.
- Eleonoro, a co z naszymi mocami? - spytałam mając na myśli siebie i Willa.
- Znikną. Jesteście ludźmi, Clover. A ludzie nie mają żadnych mocy.
- A co z bitwą? - powoli zaczynałam się martwić, a kobieta zaśmiała się lekko. Ona się śmieję?!
- Spokojnie wasza moc zniknie od razu po bitwie. Tak, jak i wasza nieśmiertelność.
- Oh - tylko tyle zdołałam z siebie wykrztusić.
- Taka jest kolej rzeczy, Clov. Ludzie umierają. Kiedy przestanę być już księgą proroctw, moce nadane przeze mnie znikną wraz z proroctwem.
Po tym stwierdzeniu, żadna z nas się już nie odezwała, aż do momentu, gdy Eleonora postanowiła się zatrzymać.
- Chcę wystawić cię na trzy próby, Clover. Chcę wiedzieć, czy naprawdę jesteś gotowa na misję, którą zamierzam Ci powierzyć.
Kobieta spojrzała na mnie uważnie.
- Dobra - głos mi się lekko załamał, byłam już lekko zdezorientowana, zdenerwowana i trochę, troszeczkę przestraszona. - Dobrze - powiedziałam głośniej, bo wątpiłam, że za pierwszym razem mogła mnie usłyszeć. Spojrzałam na nią, a ta skinęła głową mówiąc niemo, że rozumie.
Machnęła lekko ręką i drzewa rozstąpiły się nagle, tworząc okrągłą scenę. Rozejrzałam się dookoła.
- Wow - szepnęłam.
- Jak dobrze widzisz, dawno zapadł już zmierzch. Nie mamy dużo czasu, o wschodzie słońca będę musiała niestety Cię opuścić. - odezwała się Eleonora. - Po pierwsze, chcę sprawdzić twój spryt, czy będziesz umiała wywinąć się z trudnej sytuacji. Zaczynajmy.
Uniosła rękę lekko do góry, a przede mną pojawiła się skrzynia, a obok niej największy pęk kluczy jaki w życiu widziałam. Było ich ze sto, może dwieście? Miedziane, złote, srebrne, ołowiane, duże, małe, szerokie, wąskie, zwykłe lub bogato zdobione. Kiedy oderwałam wzrok od kluczy, nad moją głową uformowała się kopuła. Spojrzałam pytająco na kobietę, która mnie tu zamknęła.
- Otwórz skrzynię, Clover. Masz równe trzy minuty, później w kopule skończy się tlen. Zaczynaj!
Popatrzyłam na klucze. Przecież nie mam czasu na testowaniu wszystkich! Podeszłam do skrzyni. Zaczęłam jej dotykać, a tym samym brałam płytkie oddechy, aby starczyło mi powietrza na jak najdłużej. Drewno było mocne, a zamek jeszcze bardziej trwały. Co zdziwiło mnie najbardziej nie była ciężka, a bardzo stara. Pogładziłam wieko skrzyni i jego ściany, chyba nawet diamentowe wiertło by ich nie rozwaliło. A spód? Przewróciłam na bok mało ciężką skrzynie. Teraz wiem, dlaczego to pudło było tak lekkie. Ściany może i były solidne, ale spód to zwykłe deski. Jedyne, co może nie przetrwać to pakunek skrzyni, jednak Eleonora wyraźnie kazała ją otworzyć, a nie uważać na zawartość. Wstałam z ziemi i zamachnęłam się nogą. Drewniane deski lekko się rozchyliły, a noga bolała mnie niemiłosiernie. Zagryzłam wargi i kopnęłam jeszcze raz i jeszcze raz. Powietrza było coraz mniej. Wzięłam ostatni oddech i włożyłam całą swoją siłę w ostatni kopniak. Pojawiła się dziura. Powietrza już nie było, a ja szybko klęknęłam i wyrywałam sterczące dechy. Kiedy pozbyłam się całego spodu wypuściłam powietrze, a kopuła upadła.
Wzięłam głęboki oddech, ciesząc się świeżym powietrzem.
- Przecież tam nic nie było - stwierdziłam, a kobieta wzruszyła ramionami.
- Często nastąpią sytuację, kiedy niczego nie będzie w dobrze zabezpieczonej skrytce. Czas na zadanie numer dwa. - odwróciła się do mnie tyłem i zastanawiała nad czymś chwilę - Ludzie mówią, że boją się śmierci. Ale tak naprawdę się jej nie boją, lecz obawiają. Jedną z rzeczy, których ludzie boją się najbardziej jest ból. Gdy go doświadczamy myślimy tylko o nim, czujemy tylko go. Doświadczając bólu zapominamy o świecie, o problemach. Zostajemy z nim sam na sam, a on ma nad nami przewagę i perfidnie ją wykorzystuje. Kiedy będą od ciebie chcieli informacji, masz milczeć. Muszę wiedzieć, czy wytrzymasz zadawane tortury. - odwróciła się i spojrzała na mnie - Dzięki mózgowi odczuwamy ból. Możesz go pokonać, ale nie wiem, czy będziesz miała na tyle siły. Można powiedzieć, że niemożliwym jest kontrolowanie tego, ale w tym świecie wszystko jest możliwe. Tylko najsilniejsi potrafią kontrolować zadawany im ból. Zaczynajmy.
Podniosła rękę po raz kolejny i piętnaście metrów ode mnie pojawiła się biała linia.
- Będę zadawać Ci ból. Musisz podczas tego dojść do białej linii. Dopiero po jej przekroczeniu, zadanie zostanie zaliczone. Daj znać, gdy będziesz gotowa.
Nie jestem na tyle silna by pokonać cierpienie. Jestem jedynie w stanie je przetrwać. Torturowany zostanie mój umysł, nie ciało, ale potrzebowałabym wielu godzin treningu, aby nie dopuszczać do siebie tortur umysłowych. Muszę wytrzymać. Muszę...
Skinęłam lekko głową, patrząc w oczy Eleonorze. I nagle rozpoczęła się moja męczarnia. Lekko się skrzywiłam, ale ruszyłam dwa kroki do przodu, nie było źle. Wewnętrznie szlochałam, bo jak mówiła Eleonora ból zajął moje wszystkie myśli. Po postawieniu kolejnych dwóch kroków zatrzymałam się gwałtownie i mało nie upadłam, bo moja męka wskoczyła na kolejny poziom. Chciałam upaść na kolana i błagać, żeby przestała, ale zamiast tego zrobiłam kolejne cztery kroki do przodu. Po raz kolejny uderzyła we mnie fala silniejszej tortury. Teraz już nie mogłam się powstrzymać i upadłam na kolana, zaczęłam jęczeć. Pokonałam dopiero połowę drogi, a już nie mogę ustać na nogach. Ból, ból, ból... wszystko mnie boli. Głowa mi zaraz eksploduję. Ja nie chcę więcej, tak bardzo cierpię, ze nie mogę nawet otworzyć oczu. Moje ciało jest całe obezwładnione. Nie wiem skąd znalazłam w sobie siłę na pokonanie kolejnych czterech metrów, ale doczołgałam się jeszcze ten kawałek. Zostały jeszcze trzy. Tylko, ze teraz nie mogłam się w ogóle ruszyć. Podwinęłam nogi pod brodę i zaczęłam łkać. Łzy leciały ciurkiem po moich policzkach, a ja nawet nie mogłam się ruszyć. Doświadczyłam pierwszy raz w swoim życiu takiego piekła. Zaciskałam mocno zęby i ściskałam skórę, ale nawet tego nie czułam. Czułam tylko, że mogę zrobić wszystko i powiedzieć wszystko, za chwilę wytchnienia od tej gehenny. Chwilę później poczułam jak coś pcha mnie do przodu. Przymrużyłam oczy, bo nie byłam w stanie otworzyć ich w całości. Ujrzałam sylwetkę małego rudego lisa, który pchał mnie do przodu.Joe.
- Człowiek, jeszcze trochę, dawaj! Wiem, że wyglądam jak kulturysta, ale masz swoją wagę, więc wytrzymaj jeszcze trochę. Zostały trzy metry. Dasz radę! Ty nie dasz?
Starałam się myśleć o wszystkim tylko nie o uczuciu męki jaką przeżywam. Wraz z pomocą małego przyjaciela i swoimi resztkami sił dobrnęłam do białej linii, gdy moje ciało przetoczyło się przez nią. Ból i ochota na popełnienie samobójstwa przeszły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie czułam nawet małego ukłucia ubolewania. Podniosłam się z ziemi, jakby nigdy nic, ale wciąż miałam w pamięci to, co przed chwilą przeżyłam. Nie życzyłabym takiej kary, nawet najgorszemu wrogowi.
Popatrzyłam na kobietę, która powinna od teraz zacząć płacić za moje sesje u psychologa. Patrzyła z wątpliwościami na Joe'go, który wziął się tu Bóg wie skąd i pomógł mi przejść przez drugie zadanie.
- Kazałaś dojść tylko i wyłącznie do białej linii. Nie wspominałaś nic o pomocy - od razu zaczęłam się bronić.
- Masz rację, po prostu nie przypuszczałam, że jest tu ktoś jeszcze - wskazała na lisa. - Zastanawia mnie jak on się tu dostał?
Lis nagle spuścił łepek na swoje futerko, które nagle zaczęło go bardzo interesować.
- Nie uważacie, że to futro jest niezwykle ciekawe, takie, takie... rude z dodatkiem migdałowego i złotordzawego. Może jestem jakoś szlachetnie urodzony? Może jestem zaginionym księciem Joe'em lisów, którego można rozpoznać tylko i wyłącznie po futrze?
Zaczął nadawać, ale wystarczyło mu jedno moje spojrzenie i od razu zaczął schodzić na właściwy temat.
- Śledziłem was, od momentu, kiedy wyruszyliście szukać czarownic, szedłem za wami.
- Jak obszedłeś ruchome piaski? - zapytałam.
- Po prostu obszedłem to naokoło.
- Fascynujące, ale teraz, Joe usiądź sobie wygodnie i nie przeszkadzaj, proszę - zagadnęła lisa Eleonora, ten pokiwał głową na zgodę i skulił się pod drzewem mając nas na oku. Zastanawiało mnie jak, Eleonora usłyszała, Joe'a. Ale szybko zdałam sobie sprawę, że ona jest demonem i ma nieograniczoną moc.
- Przejdźmy do trzeciego zadania, bo za chwilę dopadnie nas wschód słońca. W razie gdyby czas nam się skończył, chcę żebyś wiedziała, co masz robić, po tym, gdy oddasz się w ręce zori. Twoje miejsce zastąpi twój klon, podmieniony przez te kreatury. Ty natomiast, dowiesz się o każdym planie, jaki będą chcieli użyć w walce. Zniszczysz każdy, który może ułatwić im zwycięstwo. Rolą Williama będzie zaplanowanie tej bitwy. Dzięki pomocy Joe'a będziesz na bieżąco ze wszystkim, co będzie chciał zrobić Will. Zniszczysz zori od środka i skarzesz ich na kompletną porażkę. Walka już nie będzie wielką niewiadomą, będzie zwykłą formalnością. Po zjednoczeniu czarownic zniknę. Pamiętaj, że gdy wasza wygrana nastąpi wasze moce i nieśmiertelność również znikną. Clover, teraz musisz zrobić wszystko, aby nasz plan się powiódł. Ostatnia próba. Musisz znaleźć prawdziwą siebie. Myślę, że to nasze ostatni spotkanie. Żegnaj, Clov. Prawdziwym zaszczytem było dla mnie spotkani Cię. Dziękuję Ci za wszystko i cieszę się, ze cię wybrałam, a teraz... Zaczynaj. Powodzenia!
Podniosła rękę do góry, posłała mi ostatnie spojrzenie dodające odwagi i zniknęła. Raczej ja zniknęłam. Stałam pośrodku czarnego pokoju, a dookoła mnie były rozstawione lustra. Pod moimi stopami leżał młotek i karteczka.
Zbij każde lustro, w którym nie będzie ciebie. Tylko jedno z nich przedstawia twoje prawdziwe odbicie. Tylko, uważaj! Zbijając lustro z prawdziwą sobą - zniknie na zawsze. Wybierz dobrze.Nie zapomnij kim jesteś.
Osiem luster stało dookoła mnie. Muszę rozbić siedem z nich. Jedno tylko jest tym prawdziwym, ale które? Kiedy zbiję to właściwe, kiedy rozbiję siebie - rozbiję realną siebie i... zniknę. Wzięłam tak dla żartu osiem głębokich wdechów. Już zaczyna dopadać mnie czarny humor. Uśmiechnęłam się niewesoło i wzięłam do ręki młotek i podeszłam do pierwszego lustra. Stałam tam ja ze skrzyżowanymi na piersi rękoma.
- Nie boję się tego zadania. Bardziej przeraża mnie perspektywa tego, że mogę nie znać samej siebie. Dwa poprzednie były trudne, ale to chyba będzie najtrudniejsze. Czy można nie znać samej siebie?
Powiedziało odbicie numer jeden. Odstąpiłam od niego kilka kroków, bo mogło być moim prawdziwym. Odbicie numer dwa. Siedziałam tam w siedzie skrzyżnym i obgryzałam paznokcie.
- Nie mogę znieść tej presji, którą wywiera na mnie ta misja...
Nie dałam jej dokończyć, bo uderzyłam w to lustro młotkiem. Nagle całe zniknęło. Nie chodziło o jej wypowiedź, chodziło o to, że ja nie potrafię obgryzywać paznokci. Uśmiechnęłam się dumna z siebie i podeszłam do następnego. W tym odbiciu opierałam się ramieniem o jakąś ścianę.
- Nienawidzę swoich rodziców za to, że zostawili mnie i Brandona samych sobie z kupą kasy. Oni mieli się nami opiekować, a nie zostawiać jak jakieś psy! Mogłam liczyć tylko na mojego starszego brata.
Podniosłam młotek i zbiłam to odbicie. Nie nienawidziłam rodziców, wręcz przeciwnie kochałam ich, ale miałam o to do nich żal. To lustro również zniknęło. Opcja numer cztery.
- Boję się tej wojny. Obawiam się, że przegramy i tylko zmarnowałam tu swój czas...
Młotek i pęknięcie. Kolejne lustro zniknęło. Nigdy nie uznałabym czasu spędzonego tutaj za zmarnowany. Nigdy.
Lustro numer pięć.
- Zakochałam się w Williamie, ale czuję, że mam niedokończone sprawy z Markiem. Cały czas się zastanawiam, czy pogodziłam się z kłamstwami Harry'ego.
Podniosłam młotek wysoko do góry i już miałam zbijać taflę lustra, ale zatrzymałam młotek kilka milimetrów od niej. Westchnęłam głęboko i podeszłam do odbicia numer sześć.
- Jestem uparta. Kocham ryzyko i adrenalinę pulsującą mi w żyłach. Nie umiem się poddawać i nie wystawiłam nigdy przyjaciół do wiatru.
Z bólem serca podniosłam młotek do góry i zbiłam to lustro, a ono jak reszta zniknęło. Wystawiłam do wiatru Sam'a, co z tego, że pierwsza część wypowiedzi była całkiem trafna. Z Samem przed odejściem nawet się nie pożegnałam. A co z Ronem i Monster'em gdybyśmy przyszli na to spotkanie, nie trafili by do poprawczaka. Zamknęłam oczy. Za dużo emocji jak na jeden dzień. Podeszłam do siódmego lustra.
- My jesteśmy panami własnego losu, jedyne co, to trzeba go dobrze od początku do końca rozplanować. Mój los płata mi figle, bo nie rozplanowałam go. Żyję chwilą i kocham to.
Podeszłam do lustra numer ósiem.
- Brzydzę się kłamstwem, ale muszę to robić. Nie mogę patrzeć na cierpienie ludzi, których kocham, muszę chronić ich za wszelką cenę. Po trupach do celu.
Zbiłam i to lustro. Bo prawda jest taka, że nie brzydzę się kłamstwem, jeśli jest na rzecz dobra innych i wcale nie muszę tego robić.
Trzy pozostałe lustra ustawiły się obok siebie. Numer jeden, cztery i siedem. Któreś z nich jest moim prawdziwym. Na pewno nie jest nim numer cztery. Wzięłam młotek i zbiłam środkowe zwierciadło. Do Marka nic nie czuję i dawno pogodziłam się z kłamstwami Harry'ego. Nie jestem dziewczyną, która będzie odmawiać sobie nowej miłości z obawy na przeszłość.
Zostały dwa, lecz teraz nie miałam zielonego pojęcia, które jest prawdziwe. Postanowiłam posłuchać głosu serca i podniosłam młotek do lustra numer jeden.
Uda się albo nie.
Zamknęłam oczy i...
CZYTASZ
Czas Proroctwa
FantasyByłam w gimnazjum jak to pisałam, rozumiem Was, wiem kochani, że nie da się czytać, ale nie usunę z sentymentu x Dwójka młodych ludzi, nastolatków. Clover i Wiliam są częścią jednego, wielkiego przeznaczenia dotyczącego innego świata. Są wybrańcami...