Rozdział 7

95 8 0
                                    

Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Zielonego pojęcia nie mam, jak dotarłam do tego pokoju i jakim cudem znalazłam się w łóżku. Wreszcie się obudziłam i wyjrzałam przez małe okno za zewnątrz. Słońce zmierzało już ku zachodowi oznaczało to, że jest popołudnie. Dlaczego nikt mnie nie obudził? Mamy tak mało czasu, a jutro trzeba już wyruszać. Spojrzałam jeszcze raz na zewnątrz i patrzyłam jak na około obozu powstaje głęboki dół. Wszyscy pomagali. To był niezwykły widok. Maluchy szukały suchych gałązek i liści. Dorośli i starsi kopali. Jeszcze pół godziny i jedna pułapka będzie gotowa, a ja się obijałam przez cały dzień. Wstałam z wygodnego łóżka, bardzo wypoczęta. Zobaczyłam, że na krześle leży mój plecak. Wzięłam go do ręki i ruszyłam na poszukiwania łazienki. Pokój był bardzo ładny. Beżowe ściany, drewniana szafa, krzesło, stoliczek i niewiarygodnie wygodne łóżko. Wyszłam na korytarz i przeszłam kawałek drogi po zielonej wykładzinie. Zobaczyłam na końcu korytarza elfkę, która chyba sprzątała pokoje.- Przepraszam, ale szukam łazienki. Pokazał by mi pani drogę? - zapytałam grzecznie.- Tak, oczywiście. Łazienka. Tym korytarzem prosto i drugie drzwi na lewo – odpowiedziała, ale po chwili wahania jeszcze dodała – Mam dość. Mam dość chowania się, uciekania. Jeśli ty nas z tego nie wyciągniesz nikt inny tego nie zrobi. Pokładamy w was nasze nadzieje. Chcemy, aby ten koszmar już się skończył. Po co żyć dalej w taki sposób? - głos jej zaczął drżeć, a do oczu napłynęły łzy. Miała skrzydła koloru mlecznej czekolady i granatowe włosy.- Jak masz na imię?- Veronica.- Veronico, nie będę składała fałszywych, typowych obietnic, że będzie dobrze. Nigdy nie jest, ale teraz jest wystarczająco długo źle. Nie umiem wyczarować ognia, ani nie potrafię rzucać błyskawicami, lecz jedno mogę ci obiecać. Nie poddam się. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby uratować tę krainę. Czuję się tu jak w domu. Szanuję to miejsce bardziej niż swój własny świat. I zadbam o to, żeby to właśnie miejsce było spokojne i dobrze zorganizowane. Koniec z ucieczkami i zabawą w chowanego. Teraz dojdzie do ostatecznej bitwy. W tej grze nie będzie remisu. Tylko jedna drużyna wygra, ale zwycięstwo zależy tylko od nas. Nie od naszej siły, mocy, czy bóg wie czego innego. Naszą silną wolą i determinacją pokonamy gatunek, który nie ma tu prawa bytu. Zniszczymy to razem, bo oddzielnie nie mamy szans.Patrzyła na mnie z otwartymi ustami.- Wierzę. Wierzę ci. I jestem w twojej drużynie, choćby nie wiem co. Czekałam sto lat, aby ktoś mi to powiedział. Dziękuję.- Nie ma za co. O nie, zagadałam się. Drut, prąd, zaraz zajdzie słońce. Muszę już lecieć na razie – krzyknęłam za siebie i ruszyłam do łazienki.Wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się w czyste ubrania i pobiegłam na dziedziniec. Słońce cały czas świeciło. Cudnie. Zobaczyłam, że dół jest już gotowy. Pułapka prezentowała się niesamowicie. Wszystkie elfy przybijały sobie piątkę i popijały schłodzone napoje. Podeszłam bliżej i ujrzałam Williama, który rozstawiał pochodnie. Podbiegłam do niego.- O cześć! Widzę, że nareszcie wstałaś.- Dlaczego nikt mnie nie obudził?- Caspar powiedział, że lepiej się trochę spóźnić i być wypoczętym, niż przyjść niewyspanym i nieprzydatnym.- Dobrze. Widzę, że połowa zadania za nami. Teraz trzeba rozwinąć drut. Chodź pomożesz mi.- O nie. Przykro mi, ale nie znam się na tworzeniu prądu. Wybacz.- Tak, tak ja zrobię małe zwarcie mojego telefonu. Energia z tego rozejdzie się po drucie. Obwód elektryczny zamknę sztućcami. No chodź, wreszcie trzeba rozłożyć drut zanim zajdzie słońce.- Dobrze. Już idę.Pół godziny później znaleźliśmy drut (dodatek ekstra, ten drut był stalowy, bardziej wytrzymały i było go mnóstwo, właśnie tyle ile potrzebowałam). Drut będzie rozchodził się ze szczytu siedziby głównej, tworząc kopułę. William i ja wzięliśmy kilkaset metrów tego żelastwa i poszliśmy pod siedzibę główną. Will zrzucił ładunek z ramienia i zapytał:- Mamy drabinę?- Nie, ale macie kilka elfów ze skrzydłami. Może być? - rozległ się za nami głos Gabriela. Cały był ubrudzony ziemią. Widać, że się nie obijał.- Idealnie. Gabrielu, posłuchaj – podałam mu jeden koniec wielkiego tasiemca – to trzeba owinąć wokół tego metalowego pręta. Tylko mocno, bo inaczej konstrukcja się zawali.- Jasne – poleciał w górę i ustał na dachu. Przymocował mocno drut do pręta, tak jak go poinstruowałam – tak?- Świetnie – teraz zwróciłam się do reszty elfów, a Gabriel wylądował koło nas – ten drut jest bardzo stabilny. Trzeba z niego stworzyć kopułę. Rozumiecie?- Pewnie – odezwał się chłopak, którego wczoraj widziałam z dziewczyną, i który przypomniał mi o Samie – dajesz nam wolną rękę?- Tak, oczywiście. Chciałabym wam pomóc w kształtowaniu kopuły, ale mam wrażenie, że mój udział nic nie da, więc zostanę tutaj i rozwalę mój telefon. - wyjęłam z kieszeni dżinsów komórkę i bezprzewodową ładowarkę.- To będzie źródłem energii? - spytał z zachwytem chłopak.- Tak spróbuję go przegrzać. No to do roboty. Połowa dnia już minęła.Wszyscy ruszyli kształtować drut, a ja z Wiliamem usiadłam na ziemi i robiliśmy zwarcie mojego cuda techniki.Dwie godziny później nad naszymi głowami został utworzony druciany klosz. Przez cały ten czas mój telefon był powoli rozgrzewany. Przegrzewał się tak długo, że już gdy go dotykaliśmy wyładowywał się na naszych palcach.- Gotowe - zdał raport Paul i podał zakończenie drutu.- Świetnie – ostatnia rzecz, która była do zrobienia to utworzenie spięcia i zamknięcie obwodu elektrycznego – Will, podaj mi kabel USB. - podał mi go od razu, a ja koniec drutu złączyłam kabelkiem USB, a kabelek łączył mój telefon. Zdjęłam klapkę zabezpieczającą iPhone'a, i aż oparzył mnie w rękę – Dobrze teraz podaj mi szklankę wody, ale nie destylowanej. Takiej z kranu – podał mi szklankę, a ja krzyknęłam do wszystkich – JEŚLI KTOŚ DOTKNIE TERAZ DRUTU, UPIECZE SIĘ JAK KIEŁBASKA NA GRILU! UAWGA PODŁĄCZAM! - wylałam wodę na urządzenie. Po dwóch sekundach rozległa się iskra i rozeszła po całej stalowej konstrukcji. Szybko wyjęłam wełniany kawałek materiału i za jego pośrednictwem wyrwałam kabel USB z druta i oplotłam nim widelec – Gabrielu, podleć teraz do tego metalowego pręta i zwiąż ze sobą drut i widelce. Tylko błagam cię musisz go dotykać przez wełnę, bo inaczej porazi cię prąd.- Dobrze, Cloe. Będę uważać – wziął widelce i odleciał. Następnie zamknął obwód elektryczny. Udało się. Przywódca wylądował na ziemi, a ja zorientowałam się, że wszyscy się tu zgromadzili i patrzyli na nasze dzieło.- Super, a teraz próba generalna. - wzięłam kilka liści do ręki. Podeszłam do granicy obozu. To właśnie tam kończył się klosz. Tłum poszedł za mną i obserwował, uważnie. Stałam metr od druta i rzuciłam w niego liśćmi. Gdy tylko dotknęły stali, ujrzeliśmy błysk niebieskiego światła i spadające na ziemię, palące się liście, które po kilku sekundach zamieniły się w proch.- Udało się – szepnęłam.- Tak udało ci się – odszepnął, Wiliam. Prawie dostałam zawału serca. Znowu nie wiedziałam skąd znalazł się przy mnie.- Jak już to udało się nam, a nie mi.- Jak sobie chcesz, lecz w tym zadaniu to ty grałaś główne skrzypce.Gdybym miała problemy z rumienieniem się, to właśnie wyglądała bym jak burak, ale dzięki Bogu nie mam. Wszystkie elfy wiwatowały i się śmiały. Gabriel i inni patrzyli na nas z podziwem.- Chciałabym tylko powiedzieć, że bez was byśmy tego nie dokonali. Z całego serca cieszę się, żę mogłam wam pomóc i nie dziękujcie mi. To wy osiągnęliście sukces. Pracowaliście razem. Tak będziemy pracować zawsze, razem z innymi stworzeniami. – teraz zwróciłam się do Gabriela i jego żołnierzy – Nie mam prawa was o to prosić, ale czy pomożecie nam dotrzeć do wilków? Musicie wiedzieć, że to jest niebezpieczna wyprawa, w której możecie nawet przypadkiem stracić życie. Zastanówcie się dobrze, czy chcecie ryzykować?- Nie musimy się zastanawiać, Clover. Przed kilkoma minutami pokazałaś nam, że nie możemy się chować. Musimy działać. Sprostać wyzwaniu, w którym pomogą nam inne stworzenia. Jesteśmy z tobą, choćby nie wiem co. – powiedział przywódca elfów. Teraz popatrzyłam na pozostałych i krzyknęłam.- Nie będziecie się chować w nieskończoność za kopułą pod napięciem. Gdy tylko wszystkie rasy dojdą do porozumienia, staniemy do ostatecznej walki. Nie przybyłam tu zabić zori. Przybyłam po to, aby pokazać wam, że wy musicie ich pokonać. Wielu z was zginie lub zostanie rannymi do końca swoich dni. - teraz podniosłam głos – Ale jest warto! Warto jest walczyć o swoją wolność! Musimy ich pokonać! Całe sto lat żyliście w strachu i bawiliście się w chowanego. Teraz my zaatakujemy. Zrobimy to czego się nie spodziewają. Dojdzie do ostatecznej konfrontacji. Staniemy do walki i pogodzimy się z ofiarami, lecz wygramy lub będziecie robić to co dotychczas i pozwolicie na to, aby wymordowali was po kolei. Musimy pogodzić się ze śmiercią i ze stratą. Wybór należy do was!Nie zastanawiali się. Nie zrobili narady. Od razu krzyknęli głośno:- Staniemy do walki o wolność!To było piękne. Dzieci stały z twarzami, w których nie było strachu. Dorośli krzyczeli głośno, z podłymi uśmiechami na twarzy. Nikt się nie sprzeciwił. Każdy chciał stanąć do konfrontacji. Każdy chciał skończyć z tym bezprawiem, które panuje. Jedna rasa z pięciu, zaliczona.- Do czasu, w którym nas nie będzie. Będziecie czerpać nauki o walce. Do naszego powrotu chcę widzieć wyszkolone wojsko. Zaczynamy wyścig z czasem. Jutro o szóstej rano. Ja, William, Gabriel i wybrane elfy wyruszymy na poszukiwania kolejnych sprzymierzeńców. Niech nie dopadnie was strach. - odwróciłam się i zaczęłam odchodzić.- Jedzenie? - spytała Sophia.- Tak, jedzenie.- Ach no oczywiście. Przygotuję was do podróży. - wydawała się bardzo zaskoczona – Znajdę jeszcze plecaki, do których zapakuję prowiant. Już lecę to zorganizować. Ojej, mam tak mało czasu, przecież wyruszcie już rano – i już jej nie było. Odwróciłam się, aby wrócić do pokoju. Wszystkie zadania zostały wyznaczone. Gabriel i jego wybrańcy położyli się już do łóżek, aby dobrze wypocząć.- Myślałem, że dawno już śpisz. - podskoczyłam, gdy zobaczyłam za sobą Williama, który jak sądziłam dawno spał. Nie widziałam go od czasu mojej zagrzewającej przemowy.- Boże, czy ty zawsze musisz się tak zakradać? - uśmiechnął się niewinnie – Nie, jeszcze nie śpię, jak widzisz. Organizowałam jeszcze jedzenie i szukałam map krainy, a i jeszcze prosiłam Caspara, aby wyruszył jutro z nami. Był zachwycony, że go poprosiłam i oczywiście się zgodził. A ty? Dlaczego, jeszcze nie jesteś w łóżku?- Mówisz dokładnie tak jak moja mama. Lecz, niestety już nie mieszkam z matką i nikt nie może mi rozkazywać, ale ja mogę. Idź w tej chwili położyć się spać. - powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.- Nie, muszę jeszcze sprawdzić zabezpieczenia, powiedzieć innym by patrolowali teren na zmianę w nocy i w dzień, a i jeszcze... - nie zdążyłam dokończyć, bo Wiliam przełożył mnie sobie przez ramię i bez żadnego wysiłku skierował się ze mną do budynku głównego, gdzie znajdowały się nasze pokoje gościnne – Co ty robisz? Postaw mnie na ziemię, ale to już! - waliłam pięściami o jego plecy i się wierzgałam, ale on nic sobie z tego nie robił.- Clover, słuchaj. Wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście. Potrzebujesz snu. Zabezpieczenia są w porządku, a ty nie martw się ciągle o innych. Wiedzą, co mają robić. Od stu lat sobie radzą i teraz też to zrobią. A ty, jesteś wykończona, a ja dopilnuję, żebyś poszła spać. Jutro czeka nas długi dzień.Byłam taka wściekła. Nie, jestem zmęczona. Czemu, on musiał się tak rządzić. Bo co? Bo był pełnoletni, a ja nie? Zawsze robiłam to, co chciałam. Nikt mi nigdy nie rozkazywał. Zwisałam tak na jego ramieniu, z obrażoną miną. Zachowywałam się jak małe dziecko, ale nikt nie będzie zmuszał Clover Grey, aby poszła spać. Na pewno, nie siłą.Gdy dotarliśmy do mojego pokoju, Will rzucił mnie na łóżko.- Dziękuję, że dostarczyłeś mnie bezpiecznie do pokoju – syknęłam, na co on się roześmiał.- Clover, nikt ci nigdy nie mówił, co masz robić, prawda? - zapytał.- Nie, i nikt nie będzie mi rozkazywał. Przez całe życie radziłam sobie sama i dawałam radę, teraz też sobie dam.- Słuchaj, czasami trzeba mieć kogoś kto ci pomoże, kto będzie przy tobie i kiedy zrobisz coś głupiego, ten ktoś będzie przy tobie bez względu na wszystko. Gdzie byli twoi rodzice? Kto się tobą zajmował?- Brandon się mną opiekował – odpowiedziałam wyzywająco.- Brandon był cały czas przy tobie i cię wychowywał? Chodzi mi o to, czy kiedyś kazał ci posprzątać pokój lub wyrzucić śmieci?- Nie – odpowiedziałam zawstydzona, że nigdy nie miałam obowiązków.- A, czy kiedykolwiek zakazał ci chodzić na imprezy?- Nie. Ok? Nikt mi nigdy niczego nie zakazywał, ani mi nie mówił co mam robić. Jasne? Brandon był w domu tylko rano i czasami wieczorem, bo po południu zawsze miał treningi, a po treningach wychodził z kumplami lub dziewczynami. Nikt się mną nigdy nie zajmował na pełny etat.Milczał. Cisza ogarnęła pokój. Wiedziałam, co sobie myślał, że jestem rozpuszczoną dziewuchą, która całe życie miała wszystko podane na srebrnej tacy. I dobrze myślał. Usiadłam na łóżku i zaczęłam mówić:- Do ósmego roku życia rodzice cały czas się mną zajmowali. Później firma się rozwinęła i zatrudnili mnie i Brandonowi opiekunkę. Kiedy Brandon skończył piętnaście lat, rodzice zwolnili tą głupią babę i mój brat się mną zajmował. Kazał mi jedynie chodzić do szkoły. Zawsze byłam dobrą uczennicą, bo myślałam, że gdy nią będę starzy mnie zauważą. Śmieszne, od ośmiu lat nie pamiętają, że mają córkę. Brandon skończył szesnaście lat i zaczął trenować koszykówkę i umawiać się z dziewczynami. Gdy skończyłam piętnaście lat, poszłam do firmy starych i zażądałam dużego kieszonkowego. Bez protestów mi je wręczyli. Stałam się jedną z tych dziewczyn, które myślą, że kasa jest w życiu najważniejsza. Imprezy, fałszywe dowody, jazda samochodem po pijanemu, zakupy, chłopacy i odbieranie z komisariatu policji w każdy piątek. Starzy zawsze się wściekali, ale ich olewałam. Brandon mnie przed nimi bronił, a później robił dziesięciominutowy wykład o tym, że kiedyś przeze mnie osiwieje. Pół roku później zrozumiałam, że nie chcę skończyć w poprawczaku i się ogarnęłam. Dalej chodziłam na imprezy, zakupy i miałam chłopaka, który mnie zdradzał, ale już z umiarem. Później trafiłam do liceum i nie chciałam się wciągnąć w przeszłość. Trzymałam się na uboczu i dobrze mi z tym było. Miałam jednego najlepszego przyjaciela Sama. – czas przeszły strasznie mnie zabolał, a do oczu napłynęły mi łzy – Który był moim drugim bratem. Przyjaźniliśmy się od pierwszej klasy gimnazjum. I tak jestem rozpuszczoną córką miliarderów, ale teraz już wiem, że w życiu nie jest najważniejsza kasa. Moje życie jest do dupy, ale nikt nawet ty nie zmieni tego. Tak, naprawdę nie jestem w dawnym życiu nikomu potrzebna, a tu mogę zacząć od nowa.Teraz łzy spływały mi strumyczkami po policzkach. Zaczęłam cicho szlochać i zdałam sobie sprawę z tego, że kiedy myślałam, że jest dobrze, to tak nie było. Zawsze robiłam tylko dobrą minę do złej gry. William usiadł przy mnie na łóżku i przytulił mnie do siebie. To było to czego mi brakowało od trzech dni przy tej chorej sytuacji, czyjejś bliskości. Odsunął się ode mnie na wyciągnięcie ręki, a na jego twarzy malowało się współczucie.- Teraz, tak nie będzie. Jesteśmy w innym świecie. Nowy rozdział mojego i twojego gównianego życia właśnie się rozpoczyna. – teraz uśmiechnął się do mnie – Przez tyle lat robiłaś, co chciałaś. Nikt o ciebie nie dbał, tak jak powinien. Na twoje nieszczęście jestem starszy i mam prawo ci rozkazywać, więc w tej chwili idź spać, albo dosypie ci jakiś środków nasennych do wody. Jasne?- Ten jeden i ostatni raz mówisz mi, co mam robić! Rozumiemy się, cwaniaczku?- Niestety nie. Dobranoc, Cloe. Widzimy się rano, a ja sprawdzę, czy na pewno się położyłaś.Wyszedł z pokoju, zmykając za sobą drzwi. Co za dyktator. Tak chciałabym mu zrobić na złość i się nie położyć, ale nie mogłam. Nie byłam zmęczona, ale gdy tylko rozkazał mi iść spać oczy same mi się zamykają. Dlaczego? To jego kolejny dar? Może mi narzucić swoją wolę? Spokojnie, Cloe. Pewnie uświadomiłaś sobie, że jesteś zmęczona. Byłam tak przestraszona, że ktoś mógłby mną rządzić, lecz dłużej nie mogłam o tym rozmyślać, bo zapadał w głęboki sen.

Czas ProroctwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz