Rozdział 27

58 6 0
                                    

Od godziny siedzę nad mapą i próbuję nauczyć się jej na pamięć. Muszę znać każdy szczegół, ponieważ nikt nie może dowiedzieć się gdzie znajdują się czarownice. Nie mogę zawieść ich zaufania. Za każdym razem kiedy jestem pewna, że mam ją w głowie w całości, biorę czystą kartkę papieru i przerysowuje to co zapamiętałam, a następnie porównuję z oryginałem. Z każdym razem coś omijam. Za siódmym razem, kiedy porównuję wszystko jest idealnie. Dla pewności powtarzam czynność i odtwarzam mapę ponownie. Znowu sukces. Opieram głowę o zagłówek fotela, wzdycham głęboko i zamykam oczy. Udało mi się. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a teraz trzeba się wszystkiego pozbyć. Wstałam z fotela i pozbierałam wszystkie kartki, a mapę schowałam do kieszeni. Udałam się w stronę kuchni. Kiedy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia wzrokiem odszukałam piec. Rozejrzałam się i upewniłam, że nie będzie świadków tego co zamierzam zrobić. Pierwsze co zrobiłam to wrzuciłam w ogień moje szkice. Następnie sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam pergamin. Rozłożyłam go i spojrzałam na niego po raz ostatni. Zgniotłam w kulkę i patrzyłam jak ogień opatula go z każdej strony. Gdy już zamienił się w popiół, niespodziewanie zerwał się wiatr, który ugasił pomarańczowo złote płomienie. To co pozostało z mapy zostało rozwiane po całej kuchni.
- Pięknie - mruknęłam, a po chwili cały popiół wzniósł się do góry i połączył. Później za pomocą jednej iskierki, zniknął. Patrzyłam zdumiona tym, czego byłam świadkiem. Wstałam z ziemi i otrzepałam kolana. Udałam się do swojego pokoju. Trzeba się spakować. Wyjęłam z szafy czarny plecak i włożyłam do niego ubrania, kompas, przybory toaletowe, butelkę wody. Spojrzałam na pakunek rozbawiona. Wiele mi nie potrzeba. Kiedyś, gdy miałam się pakować to tylko i wyłącznie w wielką walizkę, a teraz? Wystarcza mały plecak. Z samego rana jak się obudziłam poinformowałam wszystkich, że wyruszamy jeszcze dziś. Nie powiem, że nie byli zdziwieni, bo byli. Tak nagle wyskoczyłam z wyprawą, że zaczynają coś podejrzewać. Jednak, co innego mogę zrobić? Usiadłam na łóżku i przetarłam twarz rękom.
- Wszystko się ułoży, Clov. Wszystko będzie dobrze. - wstałam z łóżka, a dłonie włożyłam do kieszeni wielkiej szarej bluzy. Dziś było naprawdę zimno. Wzięłam plecak i wyszłam z pokoju ostatni raz na niego spoglądając. Ostatni raz... mam nadzieję, że nie. Zamknęłam drzwi i w podskokach ruszyłam na dziedziniec, gdzie czekał już Gabriel z Casparem. Obaj byli ubrani na sportowo i trzymali w rękach plecaki.
- Powiesz nam, Clover gdzie będziemy ich szukać? - zapytał podejrzliwie Gabriel.
- Mam przeczucie, gdzie może znajdować się ich obóz. - skłamałam.
- Gabriel...- uciszył go Caspar, bo ten chciał coś jeszcze dodać - Dajmy jej wolną rękę, jej "przeczucia" nigdy nas nie zawodziły. Przecież by nas nie oszukała.
Wzdrygnęłam się na te słowa.
Niestety będę musiała zawieść wasze zaufanie.
Uśmiechnęłam się, a raczej próbowałam i chyba nic nie wyszło z moich wysiłków. Czekaliśmy jeszcze chwilę, każdy pogrążony w swoich własnych myślach. Dołączył do nas William, Ryan, Lucas, Paul i Mark.
- My przyszliśmy się pożegnać - zaczął Paul, ponieważ on z Ryanem zostawali tutaj. Wczoraj pożegnałam się jeszcze z moimi przyjaciółmi wilkołakami i zmiennymi, którzy zostali, aby nawiązać jeszcze lepszy kontakt z wampirami. Ryan wczoraj mówił, że mieszanie się ras dało zamierzony efekt. Teraz w jednym obozie mieszkają nawet wszystkie gatunki, elfy zbratały się najbardziej ze zmiennymi, a wilkołaki o dziwo z wampirami. Już dziś przybędą tutaj znowu się wymieszać.
Cztery rasy się zjednoczyły, a piąta jest z nami na najlepszej drodze. - Będziemy tęsknić, ale pamiętajcie, że mnie się tak łatwo nie pozbędziecie! Od razu, gdy zostanę poinformowany o sukcesie w obozie czarownic, będę tam ustalać plan bitwy!
- Dacie radę. To już prawie koniec - spojrzał na nas z uśmiechem Ryan.
Nie chciałam nikogo załamywać, ale to dopiero koniec początku.
- Dzięki - odpowiedział William.
- Wiecie w ogóle gdzie macie iść? - zapytał Paul.
- Tak - warknęłam, bo po raz kolejny ktoś się o to pyta - Wiem, gdzie mamy iść. Ile razy mam to jeszcze powtarzać? - zapytałam załamana. - A teraz ruszajmy z trzy, cztery godziny zajmie nam samo dojście - odwróciłam się do nich plecami i strzeliłam sobie facepalma w myślach. Nie dałam nic po sobie poznać i ruszyłam do przodu. Za sobą usłyszałam jedynie szept Lucasa "Coś jest nie tak, miejmy ją na oku". Dołączyły do niego pomruki aprobaty. Nie odzywałam się przez całą drogę do nikogo. To podwójnie alarmowało ich o moim podejrzliwym zachowaniu, ale ja nie miałam czasu zwracać uwagi na ich ukradkowe spojrzenia. Za łatwo nam poszło. Idziemy tak i idziemy, a za dwadzieścia minut powinniśmy być na miejscu. Oni się nas spodziewają, ale ukrywali się przez tyle lat i co tak po prostu wejdziemy do ich obozu? Wątpię. Kolejna sprawa - zori. Dawno nie atakowali, jaki mają plan? Za długo nie pojawiają się na horyzoncie, i co chcą czekać do ostatecznego starcia? Chyba, że ich jedynym planem pomiędzy wojną jest... wyeliminowanie mnie i Willa. Nagle stało się zbyt cicho.
- Stop! - krzyknęłam i zobaczyłam przed sobą ścianę ciemnobrązowych korzeni. Grubych, starych, wytrwałych sto lat i niepokonanych korzeni z drewna. Przeplatały się przed siebie. Wglądało to jak wielka ściana i coraz bardziej kręciło mi się w głowie, gdy na nią patrzyłam. Jedyną drogą do ich obozu jest przejście przez... to coś.
- Polecę zobaczyć, czy da się to ominąć - powiedział Gabriel, a ja cały czas głaskałam ścianę, nawet się na niego nie obejrzałam.
- Wiesz myślę, że jak zrobili niezniszczalną przeszkodę to górą jej też nie ominie... - mówiłam, ale przerwał mi krzyk Gabriela.
- Nie ma opcji, górą się nie da!
- Dobrze, że mówisz, bo bym całe życie była w błędzie - mruknęłam i odsunęłam się od pnączy. - Jest tu jakieś przejście tylko my go nie widzimy.
- Dostaje oczopląsu patrząc na to. - dodał Mark.
Usiadłam w siedzie skrzyżnym przed wielką przeszkodą i próbowałam rozgryźć, gdzie jest mała usterka w tej mistrzowskiej zaporze. Chłopacy siedzieli dalej i rozmawiali, kilka razy proponowali, abym odpuściła na chwilę i z nimi odpoczęła, ale nie dałam się namówić. Zaczynała boleć mnie głowa i byłam zirytowana faktem, że nie mogę znaleźć tego przejścia.
- Clover! - zawołał Caspar.
- Czego! - odwróciłam się do nich.
- Zbliża się noc! - powiedział Lucas. Spojrzałam na zachód słońca, faktycznie za chwilę zapadnie zmrok i za chwilę stracimy jakiekolwiek szanse na odnalezienie przejścia. Spojrzałam na drzewa i nie mogłam się z głowy pozbyć słów Lucasa "Zbliża się noc". Patrzyłam na drzewa i powtarzałam co chwila to zdanie w myślach. Te same słowa, te same litery krążyły w mojej głowie i powtarzałam je sobie jak mantrę. Była w nich odpowiedź, ale gubiłam co chwila sens tego zdania, aż w końcu krzyknęłam.
- Z bliska! - oni cały czas patrzyli na mnie, kiedy zagłębiłam się w swoich myślach, a teraz patrzyli na mnie jak na wariatkę. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam w przeciwną stronę do ściany. To jest haczyk! Chłopacy do mnie podbiegli.
- Co jest? - zapytał Paul.
- Nie możemy patrzeć z bliska, bo tego oczekują. Nie patrzmy uważnie. Spójrzmy na to jak na zwykłą ścianę. Poczekajmy do zachodu słońca. To jest zmyłka. Trudno jest dostrzec przejście w tym labiryncie w dzień, a co dopiero w nocy. Tylko, że przejście nie jest ukryte, ono jest widoczne z daleka, nie z bliska. Zobaczyliśmy zaplątaną ścianę z korzeni i od razu podeszliśmy szukać przejścia, ale ono było cały czas widoczne z daleka, w porze dnia, gdy statystycznie najtrudniej je dostrzec. Rozumiecie?
- Pogubiłem się. - wyznał Mark.
- Clover chodzi o to, że to było bardziej zagranie psychiczne. Daliśmy się złapać w ich pułapkę doszliśmy do tego, że przejście możemy znaleźć tylko w dzień przy dobrym oświetleniu i wysiłku mózgu. Kto by pomyślał, że przejście łatwiej znaleźć kiedy będzie ciemno i nie rozgryzać całej tej plątaniny roślin, tylko spojrzeć na nią z daleka. - uzupełnił Will.
Czekaliśmy cierpliwie, a ja byłam podekscytowana i ciekawa, czy moja teoria będzie trafna. Słońce już całkowicie zaszło, a jego miejsce zastąpił księżyc. Wschodził niespiesznie i powoli, a kiedy cała jego poświata padła na ścianę, światło księżyca odbiło się od niej jak w lustrze i nakierowało nasz wzrok na przejście pomiędzy dwoma drzewami, nagle rośliny pomiędzy drzewami zaczęły zwijać swoje łodygi w przeciwne strony i utworzyły nam wąską drużkę.
- Kto by pomyślał? - zapytał Caspar.
- Na pewno nie ja - odparłam i wpatrywałam się z podziwem w przejście, o którym bym w życiu nie pomyślała. - Chodźmy - szepnęłam i ruszyłam do przodu. Normalnie czułam się jak w jednym z tych horrorów, gdzie za chwilę coś wyskoczy z ukrycia. szliśmy rozglądając się na wszystkie strony, aż doszliśmy do obozu. Obozu czarownic. Nie wierzę, że zaszliśmy tak daleko. Ale po chwili usłyszałam krzyk Gabriela.
- To chyba nie jest to co myślę?!
Obejrzałam się do tyłu i zobaczyłam jak reszta towarzyszów wycieczki jest w połowie na lądzie, a połowie... pod ziemią.
- Nie ruszajcie się! Im więcej się ruszacie tym bardziej zatapiacie - ruchome piaski, czyli to nie koniec atrakcji? Świetnie. Myśl, myśl, myśl... chwila. Dlaczego ja się nie zatapiam? Spojrzałam w dół i tak jak myślałam moje nogi stoją na stałym gruncie. Przecież...
...Posłuchaj. Zostałaś obdarzona darami mojego żywiołu. Wyjaśnię Ci wszystko...
Dlatego to nie działa!
Ale co ja mam teraz robić?!



Czas ProroctwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz