11. Nadira/Sahara

1.7K 247 33
                                    


NADIRA


Piasek nie jest dzisiaj moim przyjacielem. Jesteśmy w konflikcie – kłóci się ze mną, uderza w twarz, pluje na nogi, ciska pięściami w brzuch. Szczelniej zasłaniam twarz chustą. Unoszę dłoń do góry, przysłaniam słońce. Nie widzę żywej duszy. Wszystkie namioty w obozie są osłonięte przed rozpoczynającą się burzą. Każdy, kto jest mądry, schował się.

Jednak ja jestem mądrzejsza.

Mrużę oczy i zeskakuję ze skały na piasek. Idę na tyle szybko, na ile pozwala mi wiatr. Nie ma tutaj niczego, czym mogę się osłonić, więc co chwila oglądam się za siebie, aby pilnować drogi i nie odejść od obozowiska zbyt daleko.

Klękam i zbieram kilka garści piasku do chusty, którą później zawiązuję. Poprawiam ubrania pustynne i szal okrywający moją twarz i głowę, po czym odwracam się i biegnę do dużego białego namiotu. Odwiązuję węzły przytrzymujące płachty materiału, które osłaniają sam namiot i wchodzę do środka. Związuję wszystko z powrotem i ciągnę mocno, żeby upewnić się, czy węzły nie puszczą. Kiedy jestem zadowolona ze swojej pracy, unoszę wejście namiotu i wkraczam do wnętrza.

Rzucam zawiniątko na materac, na którym śpię i od razu zdejmuję chustę oraz ubrania. Piasek jest wszędzie, w moich uszach, ustach, włosach. Wycieram się wilgotnym ręcznikiem, żeby pozbyć się go chociaż trochę. Hashim siedzący w rogu odkłada książkę, którą czytał i rzuca mi dezaprobujące spojrzenie. Wzruszam ramionami i zakładam koszulę wiązaną na rękawach.

– Kiedyś w końcu nie wrócisz – mówi spokojnie.

– Tylko czekasz na ten dzień. – Uśmiecham się krzywo i rzucam w niego brudną chustą.

Z wiklinowego kosza obok łóżka dochodzi syczenie. Siadam na podłodze, krzyżując nogi i przyciągam go do siebie. Ostrożnie unoszę wieko, a syczenie staje się głośniejsze.

Pierwszą wyciągam Bashe. Jej biała skóra błyszczy się, czarne oczy bystro mnie obserwują, a rozdwojony język jest wystawiony. Owijam ją delikatnie wokół prawego ramienia i czuję, jak wędruje wyżej, na mój kark.

Druga jest Naga. Przebiegam palcami po jej ciemnozielonych plamach. Wyciągam lewą rękę i sama po niej wchodzi.

Węże spotykają się na moim ramieniu. Głaszczę ich uniesione głowy i słyszę, jak Hashim wierci się w miejscu. Wstaję i podchodzę do niego, śmieję się, kiedy uchyla się przed moimi ramionami z wyrazem przerażenia na twarzy.

– Przecież wiesz, że nic ci nie zrobią, dopóki im nie rozkażę. – Odsuwam się, dając mu przestrzeń.

– Wolę uważać. Zbyt często zmieniasz zdanie, teraz jesteś miła, a zaraz będziesz pluła jadem.

Szczuję go jeszcze raz wężami, a on szybko wstaje z krzesła i szybkimi krokami przemieszcza się na drugi koniec namiotu.

– Tchórz. – Uśmiecham się i siadam na swoim łóżku.

Pozwalam wężom wędrować po moim ciele i materacu. Przyglądam się mojemu bratu. Na jego głowie zaczyna pojawiać się delikatny czarny meszek, który niedługo będzie trzeba zgolić. Na twarzy nadal ma szare ślady po niedokładnie zmytym proszku.

Powoli zbliża się do miejsca, gdzie siedział i podnosi zawiniątko, które mu rzuciłam. Waży je w dłoniach i zerka na mnie.

– Po co to przyniosłaś? – Pyta, rozwiązując chustę.

Wędrujące PiaskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz