Pogrzeb zaczyna się o 12. Jest 9. Mam jeszcze czas. Mama do tego czasu zdąrzyła wytrzeźwieć, ale wciąż była smutna i przybita. W sumie jej sie nie dziwię, kurwa no w końcu umarło jej dziecko a drugie zrobi to niebawem. Przygotowałam nam jakieś śniadanie, którego nawet nie tknęła. Zrobiłam lekki makijaż, pomimo, że wiedziałam, że ze mnie spłynie. Po chwili byłyśmy już gotowe w czarnych ubraniach.
Nasz Timmy! Nasz mały Timmy! Leży teraz w jakiejś trumnie pod ziemią... Czym on sobie na to zasłużył...! To ja powinnam tam leżeć, a nie on! Łzy spływały jak wodospady... już nigdy go nie zobaczę... Na pogrzeb przyszła najbliższa rodzina. Nate'a przecież nikt nie zapraszał. Wrzuciliśmy kwiaty do głębokiego dołu i wszyscy zalaliśmy się łzami. Nate mnie przytulił i pocałował w czoło.
- Składam pani szczere kondolencje- powiedział Nate mając łzy w oczach.
- D-dziękuję... ż-że przyszedłeś- wydukała z siebie moja matka. Tego dnia chciałam być sama. Chciałam to wszystko przemyśleć. Po pogrzebie poszłam na spacer... na tamę... siedziałam i rozmyślałam. Chyba popadam w jakąś paranoje bo czuję na sobie czyjś wzrok. Postanowiłam pójść na spacer do lasu wokół tamy. Patrzyłam w wysokie gałęzie drzew, przez które przebijały się promienie słoneczne. Mój cichy płacz przerwał dźwięk łamanej gałęzi. Wyprostowałam się nagle przestraszona i wsłuchiwałam się w dziwne odgłosy. Nagle poczułam czyjeś ręce na mojej twarzy, które uniemożliwiały mi oddychanie. Chciałam krzyczeć, ale to przecież las na obrzerzach miasta. Nikt mnie nie słyszał. Musiało być ich więcej bo teraz mam związane nogi i ręce. Próbowałam się szarpać, ale wszystko na marne. Jeden z napastników usiadł na mnie okrakiem zakrywając mi usta ręką a drugą groził mi nożem tuż przy szyi. Kurwa co tu się dzieje?!
- Co? Chłoptaś Ci nie opowiadał, że odsetki rosną?- śmiał się szyderczo.
Patrzyłam na nich przerażonymi oczami i w jednej chwili mi się przypomniały słowa Nate'a "zadłużyłem się i nie mam jak spłacić długu, więc chyba będę to musiał odpracować". Serce biło mi tak mocno, że mało nie wyskoczyło mi z piersi. Czy on... czy on dla nich pracuje?! Nie... Nie mógłby mi tego zrobić... Poczułam na swoim obojczyku ostry nóż. W jednej chwili słyszałam tylko echo i rozmazane cienie...Obudziłam się w znanym mi miejscu... sala nr 36... mało pamiętałam co się wydarzyło, ale doskonale pamiętam groźby napastnika. Dekolt miałam zabandażowany i podpięta byłam do masy kroplówek. Kto mnie tu przywiózł? Nate? Skoro tak to czemu go nie ma... Moje rozmyślania przerwała pielęgniarka wchodząca do środka.
- O widzę, że się obudziłaś. Zaraz zawołam lekarza.
Nie musiałam czekać długo, gdyż po 5 minutach stał już nade mną lekarz. Nie tylko nie pytaj jak się czuję...!
- Jak się czujesz?
- Kurwa jak mam się czuć?! Ktoś mnie napadł, a ten szpital staje się moim drugim domem do cholery!- po chwili zorientowałam się, że nie mówiłam tego w myśli.
- Proszę się uspokoić.
- Kto mnie tu przywiózł?
- Leśniczy znalazł Cię nieprzytomną w krzakach.
Aha czyli Nate o niczym nie wie...
- Proszę. Torebka leżała niedaleko Ciebie- powiedział lekarz a ja od razu sprawdziłam mój telefon. Nic... zero...powiadomień. W sumie jest dopiero 7 wieczór, ale może jeszcze napiszę... Co ja gadam! Przecież to przez niego mnie pobili! Boże mam mętlik w głowie... nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam płakać. Zadzwoniłam po Susan. Muszę się komuś wypłakać.
- Halo, część Susan...
- Halo czekaj nie słyszę Cię- słyszałam w tle głośną muzykę i... Nie nie wierzę! Poszła na imprezę z Ashley! Po chwili jednak nastąpiła cisza.
- Stało się coś?
- Tak. Mogłabyś przyjechać do mnie do szpitala?
- Wiesz co... teraz jestem z dziewczynami na imprezie...
- Aha czyli wolisz Ashley ode mnie!- nie dałam jej dokończyć.
- Tak?! A kiedy ostatnio gdzieś wychodziłyśmy?! Ciągle tylko z Natem przesiadujesz. Ja nie mam prawa do towarzystwa?!
Boże co ja zrobiłam... przecież ona ma rację... Ciągle się martwię tylko o swoje życie i nie zwracam uwagi na innych. Na przykład na takiego Nate'a... Jezu a Susan?! Już nawet moje myśli krążą wokół niego. Rozłączyłam się od razu i wypłakałam w ręce. W sumie mam co chciałam.
Na dodatek coraz gorzej się czuję. Pielęgniarki zawiozły mnie na oddział wskazany przez lekarza. Znam ten szpital już na pamięć. Po przyjęciu chemioterapii straciłam całą zawartość mojego żołądka, a ostatnie co jadłam to śniadanie. Z trudem usiadłam na łóżku szpitalnym i patrzyłam się w okno. Nie przestawałam płakać. W co on się wciągnął, dlaczego mnie napadli...? W tym momencie słyszałam czyjeś kroki na korytarzu. Do sali wbiegł Nate, ale ja się nawet nie odwróciłam.
- Laura... c-co Ci się stało?!
- Może Ty mi powiesz?- nie chciałam nawet na niego patrzeć. Złapał mnie za rękę, którą mu wyrwałam. "Odsetki rosną" tak?! Spojrzałem na niego zapłakanymi oczami.
- Laura...
- Pracujesz z nimi?- on patrzył się tylko w podłogę.
- Odpowiedz mi!
- Tak... Ale to tylko na czas, aż nie odpracuje tego co pożyczyłem.
- Wyjdź stąd...
- Laura...
- Powiedziałam wyjdź stąd!________________________
Po pierwsze chciałabym podziękować za ponad 600 wyświetleń. Każda gwiazdka, każdy komentarz daje mi motywację do dalszego pisania. Zaczynam nowe opowiadanie i mam nadzieję, że się również spodoba ;*
CZYTASZ
Ostatnie 365 Dni ✔
Teen FictionLaura... osiemnastolatka chora na raka. Lekarze dają jej ostatnie 365 dni życia. Ona ma dosyć współczucia od strony innych. Z początku buntuje się, ale później traci siły... Wiele przeszła w swoim życiu i powoli ma dosyć. Czy jest ktoś kto będzie ją...