44. Life is brutal

563 41 7
                                    

Ostatnie tygodnie minęły mi dosyć monotonnie. Znalazłam pracę na półetatu w niewielkiej księgarni. Wreszcie mogłam zająć się czymś, co tak naprawdę lubiłam.

Mimo wszystko wpadłam w codzienną rutynę. Do lunchu pracowałam w Les Livres, a później stawałam się typową kurą domową, która sprzątała w wyciągniętym T-shircie i spodniach od piżam.

Usiadłam przy barze w zaciemnionej sali w Roxy. Zamówiłam Mojito z lodem i czekałam na Stevena, który obiecał dotrzymać mi towarzystwa tego wieczoru. Ostatnio chłopcy trochę zluzowali i zdarzało mi się wychodzić samej. W końcu Siwy dopiął swego i już nie stanowił dla mnie żadnego zagrożenia. Jednak właśnie tego wieczoru miałam poznać tę wyjątkową dziewczynę.

Stukałam palcami po szklanym blacie i uważnie obserwowałam każdy ruch barmana. Ta dokładność, z jaką przyrządzał drinki dla dosyć wymagających klientów, była aż miła dla oka. Też kiedyś miałam okazję zabłysnąć w tej dziedzinie, jednakże życie potoczyło się troszkę inaczej. Może tak właśnie miało być.

Z rozmyślań wytrącił mnie lekko przepity, ale nadal zawierający chociaż odrobinę subtelności głos, który próbował przebić się przez głośne dźwięki muzyki dobiegające z ogromnych głośników. Doskonale znałam jego właścicielkę, a także wiedziałam, że jej obecność nie była przypadkowa.

– Cześć, Vicky. – Usłyszałam, jednocześnie czując na ramieniu chłodny dotyk jej dłoni.

Niechętnie odwróciłam głowę w jej stronę. Była moją przyjaciółką, ale ostatnio jej życie opierało się tylko wobec jednego. Heroiny. Zdobywała na nią pieniądze na wszystkie możliwe sposoby. Ostatnio słyszałam nawet, że wylądowała na ulicy. Zrobiło mi się jej szkoda z tego powodu. Nikt nie potrafił jej pomoc. A może wcale nie chcieliśmy?

– Co jest Lena? – zapytałam, okazując troskę.

Jej trupio blada twarz kontrastowała z sinymi workami pod oczami. Nie dbała o makijaż, nawet go nie miała. Po prostu jej głowa była zajęta przez inne sprawy. Wychudzone policzki, jak i reszta ciała, błagały o jakikolwiek posiłek. Wyglądała jak żywy trup, przez co na sam widok kręciła się łezka w oku.

– Mam kłopoty – powiedziała, siadając na wolnym stołku obok mnie.

Zamówiłam dla niej sok winogronowy, wiedząc, iż alkohol w tej sytuacji nie był zbawienny. Niechętnie popijała go, co chwilę drapiąc się po udach. Nie było dobrze. Patrząc na nią, znikały wszystkie chęci powrotu do narkotyków, które mnie nękały.

– Co się stało? – zapytałam, przerywając ciszę. – Może mogę ci jakoś pomóc.

– Potrzebuję kasy – rzuciła krótko, bawiąc się palcami.

– Na co? – dociekałam z chłodem w głosie, chociaż doskonale znałam odpowiedź.

– Mam długi. Brałam towar na kreskę i mój diler trochę się wkurzył. Pomożesz mi? – prosiła, przenosząc wzrok na moją osobę.

Przez moje ciało przeszły nieprzyjemne ciarki. Miała mętne, nieobecne spojrzenie. Nie była naćpana, raczej powoli zaczął ogarniać ją głód.

– Nie rozumiem. – Pokręciłam głową. – Izzy nie mógłby ci odpuścić?

Zaśmiała się, chociaż dużo ją to kosztowało. Nie miała siły kompletnie na nic, a jedyne, czego chciała, to władować sobie i mieć spokój.

– On już przestał handlować – oznajmiła, obracając w dłoni prawie pełną szklankę. Czyżby zrobili wymianę on za mnie? – Musiałam odnowić stare kontakty. Mówiłam ci o tym.

Welcome To The Paradise City || GN'ROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz