Rogersi właśnie dotarli do budynku. Przyjrzałem się im. Ich twarze były jakby z kamienia, nie pokazywały żadnych uczuć. Wyglądało to tak, jakby była to dla nich jakaś zabawa, kolejny dzień i niewykluczone, że tak się działo. To jest dla mnie niewyobrażalne. Oni będą sobie nas tłuc, zabijać jeden po drugim i nic sobie z tego nie robić. Bardzo mnie to zdenerwowało. Podniosłem swoją broń i wycelowałem we wrogów. Będę osłaniać ludzi Johna, choć przed chwilą może to i oni byli moimi wrogami, ale to się zmieniło. Cieszyłbym się na ich miejscu. Mieć mnie za wroga to raczej niezbyt dobry pomysł.
Zaczęła się strzelanina. Widziałem jak, to po jednej to po drugiej stronie konfliktu, padali ludzie. Niestety odnotowałem, że większość z tych ludzi należy do nas. Szkoda mi ich było. Idąc tu zapewne nie spodziewali się, że zginą. Nie mieli szansy pożegnać się z rodziną, przyjaciółmi. Nikomu nie zazdroszczę takiego losu.
Powróciłem do strzelania. Strzeliłem do jednego, czy dwóch, ale nie dane było mi oddać więcej strzałów, bo w tym momencie usłyszałem krzyk. Normalnie bym go zignorował, bo przecież walczyliśmy tu na śmierć i życie i często ktoś może krzyczeć, ale ten krzyk, ten głos był bardzo znajomy. Nie mogłem w to uwierzyć. Przecież to niemożliwe. Może to omam spowodowany wyczerpaniem, ciągłym strachem przed najgorszym?!-pytałem siebie w myślach. Ale nie! Ja muszę to sprawdzić! Nie wybaczyłbym sobie, gdybym tego nie zrobił.Rozglądam się gorączkowo po sali, szukając kogoś o przepięknej twarzy, o blond włosach. Szukając Ann. Nie miałem wątpliwości, że to był jej głos. O nie! Jej głos był nie do podrobienia, przepiękny, nadający mojemu życiu sens. Wszystko pasowało, tylko, że ciągle jej nie widziałem. A może któryś Rogers ją dorwał, a może któryś zastrzelił, a może leży pośród tych wszystkich martwych ciał? Zadawałem sobie takie pytania od paru chwil, gdy nagle ją ujrzałem. Wszelkie moje zmartwienia odeszły w zapomnienie. Teraz liczyła się tylko ona. Chciałem do niej podbiec, ona chyba też, bo najwidoczniej też mnie dopiero przed chwilą zobaczyła.
Ale skąd ona się to wzięła?! - to pytanie zadałem sobie w myślach, ale postanowiłem odłożyć je na później. Jest tyle ważniejszych spraw...
Moje plany dotyczące przemierzenia sali, aby dotrzeć do Ann spełzły na niczym. Prawie każdy zagradzał mi drogę, a idąc przed linią mógłbym wystawić się na ostrzał. Widać było, że Ann ma podobne problemy. Niestety, uświadomiłem sobie, trzeba poczekać z przywitaniem.
Przy takim obrocie spraw postanowiłem, że będę osobiście chronił świeżaków agencji. Niektórzy już dostali po kulce, ale nie były to, na szczęście, rany śmiertelne. Gdy akcja trochę przycichnie, opatrzę ich.
Rogersi bardzo skutecznie przełamywali naszą obronę. Nie zapowiada się nic dobrego. Już teraz wiem, że siłą ich nie pokonamy. Trzeba spróbować sprytem, tego nie będą się spodziewać. Ale co by tu wymyślić? Są doświadczeni, pewnie zostali wyszkoleni na różne sytuacje. Chyba muszę ich podejść od innej strony. Zrobić coś nieprzewidywalnego, coś szalonego. Rozglądam się po sali. Widzę jakieś rury. Tak to chyba będzie wystarczająco szalony pomysł. Szybko podbiegam do jednej z nich i zaczynam się z nią mocować. Gdy już myślę, że się nie ruszy i mój plan weźmie w łeb, poruszyła się wreszcie. Odgiąłem ją tak o 45stopni, powinno już wystarczyć.
-Heeej!!! - krzyknąłem. - Odsuwajcie się wszyscy! Szybko - pośpieszałem.
Gdy większość naszych już się odsunęła, odkręciłem zawór. Buchnął z niego taki ogień, że mógł poparzyć nawet tych ludzi, którzy znajdowali się na końcu sali. Zapanował wielki harmider. O to mi chodziło. Ale nie będzie trwał długo, niedługo skapną się, co się stało.
-Bierzcie wszystkich i idźcie do windy - krzyknąłem i wszyscy zaczęli się do niej wycofywać.
Szybko i ja do niej podbiegłem, ale nie wszedłem do niej. Dopóki wszyscy się w niej nie znajdą, postrzelam sobie do wroga, który już zaczyna się orientować, że ktoś ich przechytrzył. Nagle poczułem, że ktoś pocałował mnie w policzek. Odwróciłem się i zobaczyłem Ann. Odetchnąłem. Już zaraz będzie w windzie, cała i bezpieczna.
-Mój ty bohaterze - powiedziała, a gdy dostrzegła, że przestałem skupiać się na swoim zadaniu dodała - potem porozmawiamy. Teraz chyba masz coś do roboty.
-Tak - powiedziałem ze smutkiem - Chyba mam.
Bardzo szkoda było mi odrywać od niej wzrok, ale obowiązki zawsze pierwsze. No tak... Skupiłem się na zadaniu, tak jak poprzednio, ale tym razem miałem o wiele lżej na sercu, wiedząc, że Ann jest już bezpieczna.
Gdy po 5 minutach już wszyscy znaleźli się w wyznaczonym miejscu, zszedłem ze swojej pozycji i dołączyłem do pozostałych. Niektórzy byli ranni, ale nadal trzymali broń w pogotowiu. Prawdziwi wojownicy. Wszyscy byli już w windzie. Zamknąłem ją i myślę, które piętro by tu wybrać. Najlepiej byłoby być na dachu, choć tam może być atak z powietrza, ale chociaż wiedziałbym ile zajęłaby Rogersom wspinaczka w górę z piętra, na którym obecnie jesteśmy. Trudna decyzja. Trzeba chyba zaryzykować. Na innych piętrach zresztą i tak by nas znowu przygwoździli,tylko, że tam nie będziemy mieć gdzie uciekać.
-John, jaki jest kod na dach? - spytałem pośpiesznie.
-1234 - odpowiedział, a ja podejrzliwie na niego spojrzałem.
-Serio?! - zapytałem, ale wpisałem go i od razu ruszyliśmy w górę - To chyba jakiś żart... Przecież taki kod to jak dla dziecka, a nie dla rządowej agencji.
-No wiesz. Może pomyśleli, ze nikt nie będzie myślał, że są aż takimi głupkami, żeby mieć taki kod - powiedział John i uśmiechnął się, a ja zacząłem się śmiać.
Jechaliśmy w górę już 5 minut. Powolna ta winda, nawet bardzo. Mógłbym w tym czasie porozmawiać z Ann, ale była za daleko. Wielka szkoda. Miałem jej bardzo wiele do powiedzenia.
Gdy dojechaliśmy na dach i drzwi otworzyły się, zobaczyłem coś czego raczej nie spodziewałbym się ujrzeć. Nie tu i nie teraz, podobnie jak z Rogersami. Chyba za wiele rzeczy obecnie mnie zaskakuje, pomyślałem.
Byli tu agenci, ale nie paru. O nie.. Chmara, chmara agentów. Ze stu, może i więcej. Nie wiem dokładnie, jak duży jest ten dach, ale byli wszędzie. Ale nie to mnie tak zaskoczyło. Zdziwiło mnie to, że są zorganizowani. Niby taka prosta rzecz, ale oni nigdy nie byli zbyt zorganizowani. Nigdy. A teraz stoją tu, przede mną, z bronią i z ustawieniem takim, jakiego nie powstydziłby się porządny wojskowy dowódca. Chyba ogarnęli się w sytuacji i zobaczyli zagrożenie. Ale to były tylko moje domysły, a jedno wiedziałem na pewno. Będzie ciekawie...
CZYTASZ
Agent✔
ActionMichael mieszka w Nowym Jorku i wiedzie z pozoru typowe życie zwyczajnego nastolatka. Jednak w pewnym momencie dzieje się coś, co zmienia wszystko. Dodatkowo tajemnicza przeszłość, która ciągnie się za chłopakiem i agencja, która nie lubi przyjmować...