Rozdział 12: Cud

782 49 12
                                    

Octavia

Już od paru godzin wpatrywałam się w jego klatkę piersiową, która miarowo unosiła się w górę i w dół. Było tak blisko. Tak blisko do stracenia go na zawsze. Po amputacji ręki, która, o dziwo, przebiegła bez żadnych komplikacji, Lincoln przez około trzy godziny po prostu spał. Musieli podać mu naprawdę mocne środki nasenne, aby nie był świadomy całej sytuacji, w której bierze udział. Przez ten czas cały czas byłam albo u niego albo u Jasper'a.

Jasper... Do tamtego momentu nadal się nie obudził... Był w śpiączce już prawie całą dobę. Gdyby nie wszystkie rurki przyczepione do jego ciała można by pomyśleć, że właśnie śni. Nie jest to jednak zwykły sen. Wspaniały, miły, wymarzony sen. Z twarzy chłopaka nie znikał delikatny uśmiech. Wydawało się jakby Jasper był w jakimś magicznym, niezwykłym miejscu. Mogłam jedynie domyślić się, gdzie był wtedy chłopak. Z miłością jego życia. Z Mai'ą.

Zamknęłam na chwilę oczy, a od razu przede mną stanął piękny obraz. Wielka łąka, ciągnąca dziesiątki kilometrów, przez co nie można było dostrzec jej końca, przepełniona po brzegi różnokolorowymi kwiatami, różami, stokrotkami, hiacyntami, narcyzami, bławatkami. Można tam było znaleźć dosłownie wszystko. Słońce chowało się powoli za horyzont nadając niebu barwę ciepłej pomarańczy. Przede mną znajdowało się jednak coś wspanialszego. Niewysoki chłopak, o kruczoczarnych włosach i ciemnych włosach trzymał za rękę niedużo niższą od siebie dziewczyną o równie ciemnych włosach, trochę jaśniejszych oczach, w pięknej, białej sukience powiewającej delikatnie na wietrze. Wpatrywali się sobie głęboko w oczy, byli dla siebie nawzajem całym światem. Nagle zakochani skierowali wzrok w moją stronę, wspólnie uśmiechnęli się do mnie cały czas ściśle trzymając się za ręce. Byli tacy szczęśliwi, wolni, młodzi i zakochani. Cały świat leżał u ich stóp. Bezpieczny świat, nieskażony promieniowaniem, bez wojen, bez bólu, pełen miłości, radości i szczęścia.

Nagle serca obu postaci zostały przebite przez ostre, długie, zakrzywione miecze wyrzucone przez osobę znajdującą się za mną. Momentalnie z moich ust wydobył się krzyk przerażenia. Para upadła martwa na trawę zalewając się nawzajem swoją krwią. Obróciłam się. Przede mną ukazała się kobieta, którą znam najlepiej na świecie. Którą, niestety, darzę ogromną nienawiścią.

Ja sama.

Zaczęłam krzyczeć. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tego koszmaru. Świat, który przed chwilą udało mi się zobaczyć nie istnieje. Nie ma szczęścia, radości, miłości. Jedyne co otrzymujemy to ból. Krzyczałam najmocniej jak potrafiłam. Szybko poczułam ból bijący od klatki piersiowej po czubek głowy. Zalałam się łzami. Moja druga wersja przez chwilę tylko się we mnie wpatrywała, jednak po chwili ruszyła szybko w moim kierunku. Nie miałam siły uciekać, wiedziałam, że to i tak nic nie da. Dziewczyna po paru sekundach znajdowała się już obok mnie. Od razu zadała mi mocny cios w brzuch przez co upadłam na trawę. Następnie kopała mnie, szarpała, podduszała. To był nie kończący się koszmar. Jedyne co robiłam to krzyczałam.

Mijały minuty, godziny. Nie posiadałam już żadnych sił. Miałam dość. Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością.

Rzeczywistością? Przecież dopiero co znajdowałam się koło łóżka Jasper'a...

Wszystko zaczęło mi się mieszać. Nie miałam pojęcia gdzie się znajduję, dlaczego, po co, jak. Jednak jedyne czego wtedy chciałam było wydostanie się z tego nie kończącego się koszmaru. Zebrałam w sobie ostatki sił i mocno odepchnęłam napierającą na mnie dziewczynę. Przypomniałam sobie, że za czasów mieszkania na Arce, kiedy miałam złe sny, najlepszym sposobem, który zawsze wykorzystywałam, było uszczypnięcie się w rękę. Automatycznie wykonałam ten gest po czym szeroko otworzyłam oczy.

Leżałam cały czas z głową opartą o łóżko Jasper'a. Momentalnie wstałam na równe nogi i obejrzałam się naokoło siebie. Szybko pobiegłam w stronę łóżka Lincoln'a. Tak bardzo bałam się, że jego stan ponownie się pogorszył. Na szczęście, kiedy dotarłam na miejsce, zobaczyłam go spokojnie śpiącego na łóżku. Po dzisiejszej nocy, podczas której jego oddech ustał... Przerażała mnie sama myśl opuszczenia terenu szpitala... To była najgorsza noc w moim życiu. Cały czas czułam zdarte gardło od krzyki. Krzyczałam niemiłosiernie myśląc, że to jedyny sposób, aby przywrócić go do krainy żywych. Najwyraźniej miałam rację.

Abby nazwała to cudem. Lincoln za moją prośbą powrócił do świata żywych. Nie wiem czy próbowałam w to wierzyć tylko dlatego, że tak bardzo chciałam aby to było trwałe, czy może dlatego, ponieważ pragnęłam poczuć, że pierwszy raz zrobiłam dola niego coś co nie naraziło, wręcz przeciwnie, przywróciło jego życie:
- Jestem pieprzoną egoistką, Lincoln... - wyszeptałam w stronę ukochanego. - Dlaczego nadal nie potrafię czegokolwiek się od ciebie nauczyć? - zapytałam nie oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Pragnęłam jednak usłyszeć ją w swojej własnej głowie, lecz, niestety, moje sumienie milczało. Może to i dobrze?
- Mmmmmm... - Usłyszałam delikatne mruczenie ze strony leżącego mężczyzny. Jego ręka zaczęła poruszać się mozolnie. Momentalnie doskoczyłam do ukochanego i zagarnęłam w dłonie twarz Ziemianina.
- Lincoln? - w odpowiedzi usłyszałam coraz to głośniejsze pomrukiwanie, kilka sekund po którym mężczyzna podniósł delikatnie powieki.
- Co się stało? - zapytał mnie zachrypniętym, zmęczonym głosem. Na ten dźwięk na mojej twarzy od razu pojawił się szeroki uśmiech.
- Witaj ponownie, Kochanie - wyszeptałam i oddałam czuły pocałunek prosto w jego usta. Lincoln odwzajemnił go, lecz po paru sekundach odskoczył jak oparzony. Jego przerażony wzrok spoczął na miejscu, w którym powinna znajdować się lewa ręka. Niestety, mężczyzna zobaczył tylko białe jak śnieg prześcieradło oraz obwinięte kilkunastoma warstwami bandaży ramię. Kiedy spojrzałam na Lincoln'a zobaczyłam, że próbuje on wydobyć z siebie jakiekolwiek zdanie, jednak, z powodu szoku, nie był w stanie tego wykonać.
- Ciii, spokojnie, wszystko będzie dobrze. Jestem teraz z tobą. Już nic ci nie zagraża. Lekarze uratowali ci życie. Damy radę, spokojnie - szeptałam prosto do jego ucha mocno przytulając drżące oraz gorące od gorączki ciało. Poczułam jak łzy mężczyzny upadają na moją koszulkę, delikatnie ją mocząc.

Potrzebował mnie wtedy bardziej niż kiedykolwiek. Próbowałam w każdy możliwy sposób odjąć choć malutką część bólu. Tak bardzo chciałam zamienić się z nim miejscami. Jednak było to nie możliwe. Pozostało mi jedynie mocno obejmować łkającego, potężnego mężczyznę w swoich ramionach, który właśnie dowiedział się, że jego życie już nigdy nie będzie takie same.

******************

Oj, trochę mnie tutaj nie było. Z góry bardzo Was przepraszam za tak długą nieobecność. Jakoś tak straciłam całą chęć do pisania tego opowiadania. Ale spokojnie, wracam i mam nadzieję, że już nie odejdę :D

Rozdział krótki, jednak jest to zabieg przemyślany. Kolejne wydarzenia chciałam umieścić już w kolejnym :)

Jeszcze raz chcę Was bardzo przeprosić. W najbliższym czasie postaram się jak najlepiej wynagrodzić Wam moją nieobecność. Mam jednak do Was małą prośbę. Dajcie znać w komentarzu, że jeszcze tu jesteście ;)

Z góry dziękuję

Do zobaczenia niebawem

AlaskaEverdeen23

May we meet again - The 100Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz