sept

818 105 64
                                    

Następny dzień Luke cały przeleżał w łóżku, nie zważając na to iż tydzień jeszcze trwał, a weekend miał nastąpić dopiero za jeden dzień. Na ekranie jego telefonu widniała godzina siedemnasta oraz w górnej jego części z jakieś piętnaście esemesów od Marion, na które odpisał jedynie krótką wiadomością o treści "nie martw się", na co znowu rudowłosa odpisała "ja nigdy się nie martwię". (#bezdusznamarion)

Powiesz iż Luke za bardzo dramatyzuje i zachowuje się jak kobieta przed okresem. Jednak powodem jego "wagarów" nie jest tylko i wyłącznie szalony artysta o imieniu Michael. Więc co jest? Hm, czasami w życiu człowieka następuje taka chwila, kiedy zasypujemy nasze myśli tysiącem pytań "czy to co robię ma na pewno sens?" Przez nie popadamy w dołka, a przez naszą głowę przechodzi myśl o faktycznym porzuceniu owych rzeczy. W tej chwili Luke miał ochotę porzucić  sztukę, edukacje, a nawet Michaela przez którego nadal odczuwał pewien smutek. Jednak gdyby każdy się poddał, krótko mówiąc nie było by niczego. W głupich googlach Luke nie wyszukałby ulubionego obrazu Vincenta Van Gogha, gdyby ten poddał się i porzucił malarstwo przez swoje stany lękowe i chorobę psychiczną. Cholera, samego Luke'a nie było by na świecie gdyby jego matka się poddała przed pójściem do łóżka z jego ojcem.
Luke westchnął ociężale z bezradności, kiedy jego głowa została zasypana zadręczającymi go myślami, a jego telefon kolejny raz tego dnia za wibrował, tym razem nieco dłużej. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Marion, a Luke kolejny raz westchnął, chowając twarz w puchatych poduszkach.

-Hemmings do cholery, co się z tobą dzieje?! -blondyn odruchowo odsunął komórkę od ucha, kiedy tylko usłyszał krzykliwy głos rudowłosej.

-Też miło się słyszeć -sarknął, na co dziewczyna tylko fuknęła. -Tak się martwisz?

-Nie, ale nie miał kto odstraszać mi Ashtona -szybko się wytłumaczyła, jednak Luke nie do końca potrafił uwierzyć w jej słowa.

-Niech ci będzie, ja i tak wiem swoje -zachichotał, uświadamiając sobie w tej samej chwili, jak szybko Marion potrafi poprawić mu humor.

-Mogę do ciebie wpaść?

-Tylko że...

-Oczywiście że mogę.

-Ale...

-Podaj adres.

-Boże -jęknął uderzając się telefonem po czole. -Wright street 15...

-Już idę -rzuciła po czym od razu się rozłączyła. Luke nie miał ochoty na jakiejkolwiek odwiedziny, tym bardziej rudowłosej, która na pewno będzie go wypytywać o wczorajsze spotkanie z Michaelem. Nie miał siły o tym rozmawiać, chociaż sam już jakoś się z tym pogodził. Luke nie miał zamiaru wtapiać się w czyjeś życie bez jego zgody. Być może tak będzie lepiej dla ich dwojga, przynajmniej spróbował.

Nie minęło minęło mniej niż piętnaście minut, kiedy dzwonek do drzwi rozbrzmiał w całym mieszkaniu. Luke ociężale zwłóczył się ze swojego łóżka, prawie potykając się na schodach oraz w przedpokoju o własne trampki.

-No nareszcie Hemmings -było pierwszym co usłyszał po otwarciu drzwi dziewczynie. Marion od razu wtargnęła do jego mieszkania, jak by było jej własnym. -Niezła chata -mruknęła, oglądając w zaciekawieniu każdy kąt mieszkania. Luke lekko się uśmiechnął, podążając w stronę kuchni. 

-Napijesz się czegoś? -zapytał wyciągając z szafki szklanki, w czasie kiedy Marion zachwycała się jakimś dziwnym wazonikiem zakupionym przez jego matkę. Kobiety...

-Masz rumianek?

-Nieee? -przeciągnął ostatnią samogłoskę, na co dziewczyna wywróciła wzrokiem. -Daj wodę -odparła z westchnięciem, na co Luke od razu wręczył jej szklankę w przeźroczystą cieczą.

Artist | MukeWhere stories live. Discover now