Rozdział 21

5.6K 412 19
                                    

Przy drzwiach firmy czekała już na mnie moja asystentka.
- Witam, panno Dejvies.
- Wystarczy Aria. Jesteśmy same, nie musi być tak formalnie. - Blondynka uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Oczywiście. Chodźmy na górę, musisz coś podpisać i zobaczyć.

Siedziałam w swoim wielkim i pięknym biurze, osunięta na oparcie fotela na kółkach. Podpisuje stertę papierów i już mam dość.
- Jade, dużo tego jeszcze? Robię to od dwóch godzin.
- Jeszcze jedno. - Podała mi kartkę, ale zanim podpisałam, przeczytałam ją. To było jedyne na co rzuciłam okiem. Resztę podpisywałam bez jakiegokolwiek zapoznawania się z tym. Był to dokument o przekazanie funduszy na dowolnie wybraną fundację. To akurat było dla biednych dzieci z Afryki. Chwilę pomyślałam... Coś wpadło mi do głowy. Przecież mogę teraz dużo..
- Jade..
- Tak?
- Chcę założyć fundację. - Dziewczyna zmarszczyła pytający brwi.
- Jaką?
- Wspierająca kobiety, które zaznają przemocy domowej. - Oczy dziewczyny powiększyły się nieco, ale ja wiem, że robię dobrze.
- Jasne, przygotuje papiery i załatwię to jak najszybciej.
- Dziękuję. - Po raz kolejny dziś, telefon zaczął mi dzwonić.
- Tak Nat?
- Słyszysz? - skupiłam się na dźwiękach wydobywających się ze słuchawki. Usłyszałam krzyki, przekleństwa, głos Tony'ego oraz Fury'ego. Coraz lepiej. Niech ten dzień już się skończy, błagam!
- Wyślesz coś po mnie?
- Tu mam problem, nie mam nic na stanie. Dasz jakoś radę tu dotrzeć?
- Zaraz będę. - Rozłączyłam się i wstałam szybko z krzesła.
- Coś nie tak?
- Wszystko dobrze, ale muszę lecieć i to dosłownie. - Wyszłam na taras, a Jade zaraz za mną. Patrzyła się na mnie pytająco. - Jarvis, zasilanie. - Powiedziałam do swojego zegarka, po czym wystawiłam rękę. Po chwili zbroja w kawałkach przyleciała do mnie. Zasłoniła całe moje ciało, a ja spojrzałam na zszokowana Jade.
- Wow. - Powiedziała cicho.
- Nikomu o tym nie mów, to ma zostać między nami. - Przytaknęła, patrząc na mnie swoimi szeroko otwartymi oczyma.
- Jasne. Nie ma sprawy.
- Dzwoń jak coś. A a i wyślij moją różę do domu. Nie mam jak jej zabrać. Torbę też! - zamknęłam hełm i uniosłam się w górę. - Jarvis, do siedziby Tarczy.
- Oczywiście. - Nim się spostrzegłam, leciałam z zawrotną prędkością nad chmurami. Widok był cudowny. To uczucie gdy znajdowałam się w powietrzu, było niesamowite! Dopiero teraz odetchnęłam z ulgą po całym tym dniu, ale to dopiero była rozgrzewka. Prawdziwa katorga zacznie się gdy dotrę na miejsce. - Widzę, że miałaś ciężki dzień.
- Tak Jarvis. Mam ochotę tylko coś zjeść, wziąć kąpiel i iść spać choć dopiero dochodzi 16.
- Mogę poinformować o tym pana Starka, a ty zawrócisz do domu.
- Nie, muszę tam lecieć, bo znowu wyjdzie z tego jakaś bójka.
- Jak wolisz, uważaj bo lądujemy. Wejdź do środka i dopiero zdejmij zbroję, tu nie ma powietrza.
- Jasne.

Szłam szybko korytarzem razem z jakimś agentem, który powiedział, że nie mogę wejść do biura tego ich szefa.
- Powtarzam po raz kolejny! To tylko dla agentów, jeśli pani się nie zatrzyma, będę musiał użyć siły. - Zatrzymałam się napięcie i spojrzałam morderczym wzrokiem na tego kurdupla. Był niski i wyglądam jak sto nieszczęść. Dlaczego oni zatrudniają takich ludzi?
- Słuchaj agenciku, mam gdzieś twoje zasady! Wiesz kim ja jestem?! Kimś kto pstryknie palcami, a ty wylecisz stąd szybciej niż ci się może wydawać. Dotknij mnie tylko, a potem radzę ci zwiewać. Pan Stark pokryje koszty rehabilitacji, w końcu sam będzie jej winien. - Chłopak przełknął ślinę, po czym pokiwał znacząco głową. Poszłam dalej, kierując się w stronę miejsca skąd dochodziły wrzaski. Tych idiotów słychać na pół bazy. Nie zastanawiając się nad niczym, weszłam z hukiem do pomieszczenia. Prawie wszystkie oczy zwrócili się na mnie. Jedynie Tony i Steve nadal na siebie wrzeszczeli.
- Nick Fury, miło mi. - Ciemnoskóry mężczyzna z opaską na oku podał mi przyjaźnie dłoń, którą uścisnęłam.
- Ariana Dejvies, mi również miło pana poznać.
- Tylko nie pana. Cieszę się, że przyszłaś. Stark nie daje za wygraną, a to już trwa ponad godzinę. - Przewróciłam oczyma, nie mogąc uwierzyć w zachowanie tych dzieci. Wepchnęłam się pomiędzy nimi kładąc dłonie na torsie mojego geniusza. Cofnęłam go trochę do tyłu.
- Tony proszę cię, koniec.
- Co koniec?! Jak koniec?!
- Powiedz o co poszło.
- Wymyślili sobie, że wszyscy mamy jechać na pseudo wycieczkę integracyjną. Ja z nim nigdzie nie jadę!
- Przestań strzelać fochy! Nie jesteś pępkiem świata Stark! - Rogers krzyknął w naszą stronę, a ja zmroziłam go wzrokiem.
- Ty też się zamknij, nie polepszasz sytuacji.
- Ja pępkiem świata?! Słyszałaś go?!
- Tony dość. - Powiedziałam stanowczo, a on spojrzał na mnie swoimi wściekłymi tęczówkami. Wypuścił głośno powietrze z płuc, po czym przetarł twarz dłońmi.
- Dobra. Niech ci będzie Fury, ale ona jedzie ze mną. - Wskazał na mnie głową, a ja nie wiedziałam co zrobić.
- Nie, Tony, ja nie..
- Doskonały pomysł, Clint weź swoją żonę, a ty Steve swoją przyjaciółkę. Jutro o 10:00 pod Stark Tower. Załatwię wam wszystko. Wspólny tydzień powinien sprowadzić was na ziemię.
- Powodzenia Ważniaku. - Tony wtrącił się, prychając pod nosem.
- To ty odpadniesz Stark. Mogę się o to założyć.
- Dobra, a o co?
- Rację, honor, uznanie?
- Niech będzie. Aria przetnij. - Podali sobie dłonie, a ja podeszłam do nich przerzucając oczyma z dezaprobaty. Niech ten dzień już się skończy, błagam! Jaki wyjazd tak w ogóle? Ja się na to nie pisałam. To nie jest dobry pomysł. Oni razem przez tydzień to zbyt dużo. Przecięłam ten ich chory zakładał, a potem zostałam objęta w talii.
- Gdzie jedziemy? - Wanda zwróciła się do swojego szefa.
- Nad jezioro, jutro czeka was spory kawał drogi, ale dacie radę.
- Domki? - James spojrzał na niego pytająco, lecz ten zaprzeczył, kiwając głową.
- Namioty. Zabierzcie ciepłe rzeczy, przydadzą wam się. - Boże tylko nie to. Tylko nie te cholerne namioty!
- Tony jedzie sam, ja zostaje. - Rzuciłam szybko i wszyscy spojrzeli na mnie.
- Nie ma mowy. - Stark uśmiechnął się do mnie słodko, co zignorowałam.
- Jakbyś zapomniał mam na głowie twoją firmę i ostatni raz gdy byliśmy razem pod namiotami, spaliłeś go od ogniska. Musieliśmy szukać wyjścia z tego lasu i zaczęło lać. Leżałam dwa tygodnie w szpitalu z zapaleniem płuc. James na bank to pamięta.
- Rhodey pamiętasz to? Mam wrażenie, że to nie prawda, a ona się wymiguje.
- Stary, ja leżałem razem z nią na tej sali, dodatkowo miałem poparzoną rękę.
- Dzięki za pomoc, nie zapomnę ci tego. - Tony w sarkaźmie poklepał kumpla po plecach po czym znów wrócił do mnie.
- Przestań, będzie fajnie.
- Wtedy też tak mówiłeś.
- Mieliśmy po 18 lat!
- Jesteś na tym samym etapie umysłowym więc nie widzę różnicy.
- Aria, co mam zrobić żeby cię przekonać?
- Niech pomyśle.. Nic. Wracam do domu. Nie jadę na żadne przeklęte namioty.

Każdy przypadek jest przeznaczeniem cz.IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz