Rozdział 18 Och przecież wiem, że tego chcesz kochanie.

79 10 18
                                    

Nareszcie. Udało mi się napisać ten rozdział po trzytygodniowych zmaganiach braku weny, tak więc gwiazdkujcie i komentujcie! ❤💜💚💙💛

A i jeszcze jedno: 1000 wyświetleń!!! Dziękuję, dziękuję, dziękuję i wstawiam dzieło współpracy z moją BFF  WiktoriaBelke

A i jeszcze jedno: 1000 wyświetleń!!! Dziękuję, dziękuję, dziękuję i wstawiam dzieło współpracy z moją BFF  WiktoriaBelke

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Byłam w lesie. W tej części lasu, w której wszystkie drzewa wyglądają tak samo, rzucają takie same cienie i przywodzą na myśl ten sam lipcowy wieczór lata 1999. W tej części lasu, w której człowiek traci orientację i zawsze gubi drogę. Skąpana w jasnym świetle pełnej tarczy księżyca, stałam twardo na mrocznej ziemi.

Trzask.

Moje źrenice rozszerzyły się, mięśnie napięły, a złota poświata zawisła tuż nad moją głową, tworząc naokoło mnie ścisłą bańkę. Tarcza uaktywniła się. Moje serce niemal natychmiast zaczęło przyspieszać, wyrywając się z mojej piersi, a płuca, ograniczyły rozbrzmiewające echem w całym lesie, głośne, pełne porywczości oddechy. Mój mózg zdołał skupić uwagę tylko na jednej rzeczy. Na wiszącym przed moimi oczami obrazie szeleszczących zarośli. Na ich mrożącym krew w żyłach przeszywającym dźwięku, świadczącym o czyjejś obecności, na sposobie unoszenia się i opadania pojedynczych liści. Na śnieżnobiałej, wilczej łapie, uwidaczniającej się w kontraście z ciemnymi gąszczami.

Pięć ostrych jak brzytwa, wysuniętych w gotowości pazurów. Lśniące, połyskujące w świetle księżyca, białe niczym śnieg w Boże Narodzenie futro. I On. I zaraz potem jego kolejna łapa. I łeb, ze świdrującymi, niebieskimi niczym martwe ciało oczami. I tułów, wraz z ogonem zahaczającym o wystające gałęzie krzaków. I ja, nie mogąca oderwać od niego wzroku.

To nie było nasze pierwsze spotkanie. Dwa dni temu po wypadku, jestem pewna, że widziałam właśnie jego. I jestem również pewna, że to nie jest zwykły wilk.

Stałam niczym zahipnotyzowana, nawet nie przepuszczając przez swoją głowę myśli o ucieczce. Ponieważ wiem, że i tak by nic nie dała. Wiem, że wilk byłby w stanie mnie dogonić, że i tak nie zdołam mu uciec. Ale On chyba zapomniał swojego scenariusza. Nie przestając się we mnie wpatrywać, usiadł na ziemi.

- Czemu mnie nie atakujesz? – spytałam, zaskoczona brzmieniem własnego głosu.

Przyglądałam mu się uważnie, próbując zapamiętać każdy, najmniejszy szczegół. Próbując przypomnieć sobie noc wypadku, a on, robił dokładnie to samo. W jednej chwili jego ucho poruszyło się nieznacznie, a na ułamek sekundy niebieskie tęczówki błysnęły brązowym kolorem i spojrzały obojętnie ponad moją twarz. Wilk pośpiesznie wstał i ruszył biegiem do środka lasu. Przeciął ścianę ciemnych, gęstych drzew i zniknął. Po chwil ludzkie, kasztanowe źrenice stały się tylko zamazanym obrazem w mojej głowie, wywiercając w moim umyśle głęboką dziurę.

Wszystko wokół nagle straciło ostrość. Opadałam coraz głębiej tam, gdzie nie było już niczego, jakby ziemia pochłaniała moje ciało część po części. Potem ogarnęła mnie ciemność. I cisza. Gwałtownie otworzyłam oczy.

Wdech.

Pierwszy był ból. Następnie paraliżujące ciepło i wydobywający się z moich ust krzyk. Dopiero po chwili, czarna mgła zaczęła znikać sprzed moich oczu, a ja byłam w stanie zobaczyć coś oprócz niej, ale to co ujrzałam, sprawiło że krzyknęłam jeszcze głośniej.

Para brunatnych tęczówek dosadnie wlepionych we mnie z drugiego końca łóżka pozwoliła fali ciepła na wejście do mojego umysłu.

Natychmiast wystawiłam rękę do przodu, a promień lodu przygwoździł chłopaka do zszarzałej ściany. Wstałam z łóżka i zaczęłam chwiejnymi krokami przybliżać się do blondyna. Gdy dzieliło mnie od niego zaledwie parę metrów, drzwi pokoju otworzyły się na oścież, a przerażona Marie stanęła mi na drodze.

- O mój boże co tu się stało? – powiedziała, przenosząc wzrok ze mnie na chłopaka. – Adam nic ci nie jest? – Podeszła do blondyna i pomogła mu wstać.

- Wszystko w porządku – odpowiedział, rozmasowując bark. – Na szczęście nie ma tak dobrego celu jak Halsey. Powinna się położyć – dodał.

Niemal natychmiast poczułam że robi mi się słabo i musiałam złapać się poręczy łóżka, żeby nie stracić równowagi i nie zapoznać się bliżej z podłogą. Marie szybko znalazła się koło mnie i chwyciła za moje ramię.

- Auć – krzyknęła z bólu i cofnęła swoją rękę. – Parzysz. Natychmiast wracaj do łóż...

Marie nie zdążyła dokończyć wypowiedzi, bo całą jej uwagę przykuła zamrożona patelnia przelatująca przez drzwi pokoju.

- Gdy tylko odzyskam swoją moc, obiecuję że zrobię z ciebie sorbet lodowy, Nicky zabieraj ode mnie te robaki, fuj, fuj, fuj - głos Halsey rozbrzmiał w całym domku. - Nie, nie waż się...

- Och przecież wiem, że tego chcesz kochanie – Louis roześmiał się.

- Ej ludzie, chyba znowu się zmieniam i tym razem to na pewno nie będzie szczeniaczek – odezwała się Nicky.

Marie westchnęła głośno.

- Mógłbyś się pośpieszyć? – spytała Adama, zatrzaskując za sobą drewniane drzwi.

Gdy tylko wyszła, nastała krępująca cisza, a ja byłam zbyt zdezorientowana obecną sytuacją, żeby ja przerwać. Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim, krzyżując nogi. Ciepło nareszcie przestało rozprzestrzeniać się po moim ciele i skupiło się na prawej, rozżarzonej do granic możliwości ręce.

- No dobra postaraj się niczym we mnie nie rzucać . Tym razem mogłabyś trafić - Głos Adama przerwał moje zamyślenia. – Jestem jedynym dostępnym uzdrowicielem w Akademii, a moje umiejętności nie są jeszcze na tak wysokim poziomie aby całkowicie wyeliminować twój ból, ale mam nadzieję że chociaż trochę ci pomogę – powiedział, siadając na skraju łóżka. Położył swoją dłoń na materacu, blisko mojego uda, a ja w małym stopniu poczułam zanik pieczenia z tyłu czaszki – Więc, pamiętasz cokolwiek z poprzedniego wieczoru? – spytał.

Czy pamiętam? Oprócz nieustannie widniejącego przed moimi oczami obrazu błękitnych, wilczych tęczówek zmieniających się w ludzkie, brązowe źrenice, nie pamiętam niczego. Ich odbicie w siedzącym naprzeciwko mnie chłopaku, nie pozwala mi się skupić na niczym innym.

- Pusto – odparłam, wysilając się na delikatny uśmiech.

- Rozumiem. Może gdybym opisał ci co się stało, udałoby ci się coś sobie przypomnieć? – Skinęłam głową. – Wczoraj, gdy zasadziłaś to wielkie drzewo na naszym podwórku i zabrałaś Nicky moc, ona przyszła do mnie. Cała się trzęsła, gadała bez sensu, powtarzała coś w rodzaju ,,Dlaczego nie pamiętam, przecież uratowała mi życie'', była cała roztrzęsiona. A potem nagle ruszyła pędem przed siebie. Nie byłem w stanie jej zatrzymać – mówił, nie odrywając ręki od materaca. - Dotknęła cię, w tym samym czasie co Louis i Halsey. Tobias próbował was rozdzielić i w ostatniej chwili powstrzymał mnie przed dołączeniem do... tego czegoś. I potem zemdlałaś. Całą noc tu siedzę, a ty odpłacasz mi próbą zabicia mnie soplem lodu – dodał z uśmiechem.

- Przepraszam – odpowiedziałam, krzywiąc się. – A z Halsey, Nicky i Louisem, wszystko w porządku?

Adam roześmiał się.

- Żartujesz? Urządziłaś nam prawdziwy Sen nocy zimowej. Pozamieniałaś im moce. Musisz koniecznie zobaczyć jak Halsey odgania od siebie motyle.

------------------------------------------------

I co sądzicie?😘

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 29, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Escape before SunriseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz