>1<

7.5K 526 427
                                    

MARINETTE

- MARINETTE DUPAIN-CHENG! - usłyszałam krzyk nad swoją głową. - Znowu śpisz na lekcji!

I co? Myślisz, że mi się śnią kucyki pony oraz tęcza z garnkiem złota na jej końcu?

- Dlaczego mnie budzisz? - przeciągnęłam się teatralnie i ziewnęłam.

- Jest lekcja Marinette. - powiedziała oburzona nauczycielka.

- No i co z tego? Po to jest bym odsypiała nockę. - wzruszyłam ramionami i oparłam się na ręce.

- Dosyć! Do dyrektora!

Zrobiłam smutną minkę. Przechodząc obok biurka tej baby potknęłam się. Specjalnie.

- Marinette! - krzyknął z pierwszej ławki Adrien. Spojrzałam na niego z uśmiechem.

- Ja tylko się potknęłam o jej ego.

- WYNOCHA.

- No już idę. - wstałam. - Ktoś chce iść ze mną? - uśmiechnęłam się niewinnie. Rękę podniósł blondyn. - WSZYSCY oprócz CIEBIE. - zmrużyłam oczy.

- Aż tak mnie kochasz? - mrugnął do mnie.

- Prędzej Chloe zmądrzeje niż ja coś poczuję do Ciebie. - powiedziałam i trzasnęłam drzwiami.

Poszłam do łazienki. Miałam do dyrektora. E tam. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Włosy związane w jedną kitkę. Ciemny makijaż, mocno bordowe usta, mała ilość pudru. Czarne ubrania w wiecznej żałobie. Taka właśnie byłam. Taka była właśnie Marinette.

Rok. Prawie rok już minął. Nie przyzwyczaiłam się do straty Felix'a. Ciągle gdzieś go widzę. Kochałam go, ale jednak.. Też nie kochałam. Myślałam, że prawdziwa miłość będzie po miesiącu związku, kiedy ledwo po dwóch dniach znajomości zapytał mnie o chodzenie. Spotkałam go przypadkiem. Cholernym, a bolesnym przypadkiem. Wpadałam na niego, gdy wracałam ze szkoły. Jakiego miałam wtedy pecha.

Ten dzień wypadku... Śni mi się codziennie. Nigdy nie poznałam osoby, która mnie uratowała. Ale wiem, że miała na sobie kominiarkę. Chętnie teraz wykrzyczałabym jej, że wolałam zginąć w jego objęciach i z nim w tych płomieniach zaślepiona tą chorą miłością. Moją pierwszą miłością.

Wtedy. Dostałam Tikki. Małe, denerwujące, irytujące i wkurzające stworzonko zwane Kwami Biedronki - szczęście. Cholerne szczęście. Jest moją opiekunką. Znaczy nie taką jaką mają bogate dzieci. Jest moim małym aniołem stróżem. I choć nienawidzę jej, bo widząc ją tylko sobie przypominam o tamtym wypadku.. To dziękuję jej za to, że jeszcze żyję. Ona mnie wspierała jak nikt inny. Była moim kołem ratunkowym podczas ulewy na morzu rozpaczy. Bez niej bym utonęła we własnych łzach. 

Od tamtego czasu.. Tonęłam w nutach piosenki którą oboje uwielbialiśmy. Codziennie, na okrągło. Stałam się suką bez uczuć. Nie potrafię kochać. Po prostu.

Jeszcze ten Adrien.. Przyczepił się do mnie. Ciągle próbuje mnie poderwać, zaczepia mnie i lata jakby miał motorek w dupie. Boże czemu go spotkałam? 

Dzwonek. Poprawiłam swoją koszulkę i wyszłam na przerwę. Do mojego konta. Ciemnej części korytarzu, w której nikt nie przebywał. Tylko ja. Myśląca, marząca.. Lub odpychająca tą łajzę, która tu właśnie idzie!

- I jak śliczna u dyrektora? - spytał.

- Nie byłam. - powiedziałam otwierając mój zeszyt i szkicując kolejny fragment ze snu. Tym razem kocie uszy. Jestem pewna, że nie miał kocich uszu.

- A co tam masz? - zapytał i wyrwał mi mój mały szkicownik sprzed nosa. Rozszerzyłam oczy do granic możliwości.

- Oddawaj to. - zmieniłam wyraz twarzy na groźniejszy.

- Pomyślę... Nie! - stanęłam na przeciwko niego. Głupi pech chciał by był wyższy ode mnie o głowę.

- Oddaj. Mi. To. Farbowana. Blondynko! - krzyknęłam dźgając go palcem wskazującym po klatce piersiowej.

- Rób tak częściej.. - szepnął zmysłowo. Z całej siły walnęłam go w klatę. Rękę z zeszytem uniósł do góry. Nawet skacząc nie miałabym szans.

- ODDAJ MI TO! BO CIĘ RODZONA MATKA NIE POZNA!

- Ale pod jednym warunkiem.

- CZEGO CHCESZ?!

- Umów się ze mną. - uśmiechnął się łobuzersko.

- Zapomnij.

- To idę z zeszycikiem.

- CZEKAJ! - zawołałam za nim. Nie chce by ktokolwiek dowiedział się o tym co mnie spotkało. Nikt o tym nie wie, a on nie będzie pierwszy. - Okey. Ale oddaj mi to.

- Dobrze. - uśmiechnął się zwycięsko. Oddał mi moją własność. - To po lekcjach?

- Taaaak wiesz co? - uśmiechnęłam się do niego. Podeszłam bardzo blisko, miziając go po klacie.

- Co? - przybliżył swoją twarz do mojej. Chciałby.

- Rozmyśliłam się. - odepchnęłam go za nos i poszłam w stronę wyjścia. Miałam jeszcze lekcje, ale wole nie ryzykować.

- Mari!

- Bywaj! - zaśmiałam się i wyszłam z budynku.

Mały, łatwowierny chłopczyk. Westchnęłam.

-----------------------------------------------------------------

Hey!

Jak się podoba? :c xD

Zostawcie po sobie ślad, a kolejny będzie szybciej :P

Dziękuję,

Sashy ;3

✖  Tonight.. I Not Gonna Save The World : \\MIRACULOUS//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz