>34< /EPILOG

5.4K 391 330
                                    

Znajdowałam się na miejscu. Ciężko dyszałam próbując unormować oddech. Podniosłam delikatnie głowę spoglądając na postać celującą z pistoletu do związanego za nadgarstki blondyna, który poturbowany leżał na ziemi pod siatką.

- Jednak przyszłaś. - prychnęła.

- Może mi powiesz po co to wszystko? - zapytałam.

- Dla zemsty. - odpowiedział przesłodzony głos, który wyłonił się z ciemności.

- Nie pytałam Ciebie Valentine. - syknęłam podchodząc bliżej. - Dlaczego?

- Dobrze powiedziała. Nie wierzysz swojej siostrzyczce Mariś?

- To nie moja siostra, a ty już od dawna nie jesteś moją matką. - warknęłam. Kobieta odwróciła się do mnie przodem i zaśmiała głośno. - WIĘC DLACZEGO?!

- Oh.. Niecierpliwa jak zawsze.

- Wiem, że jestem adoptowana. Wiem, że to ty zabiłaś Felix'a. Wiem, że to ty zabiłaś ojca i rodziców Adrien'a! - krzyknęłam. Adrien spojrzał na mnie wystraszonym wzrokiem. Gdy nikt nie zwracał na niego uwagi zaczęło go rozwiązywać latające stworzonko podobne do Tikki. Czyli on też miał opiekuna?

- To proste. - zaśmiała się ponownie. - Byłam szaleńczo zakochana w ojcu Adrien'a. Jednak on nie wybrał mnie tylko jego żałosną matkę. W tym momencie zakochał się we mnie tata. Nic nie poradzisz na uczucie pustki.

- I co z tego?! To chyba dobrze, że ktoś w ogóle Cię chciał!

- I to jak! Jedynym minusem było to, że nie chciałam mieć dzieci, więc wymyśliłam, że jestem bezpłodna. Niby nic takiego, ale ojciec zapragnął zaadoptować dziecko. Wtedy przypomniałam sobie, że niejaka samotna matka, nauczycielka, a przyjaciółka szanownego Agresta urodziła dziecko. Ona również mi przeszkodziła. Udzieliła rady Agrestowi, by ze mną się nie wiązał, bo jestem psychiczna. A tak nie jest, prawda?

- Nie rób sobie żartów!

- Dobra, dobra. Zabrałam Cię od niej pod groźbą, że wybiję jej ukochaną rodzinę jeśli mi Ciebie nie odda. To wystarczyło. Celowa operacja zaniku pamięci i nowa córka w domu.

- Kim jest Valentine?

- Jej córką! - powiedziała pewnie dziewczyna.

- Właściwie dodatkiem. - powiedziała kobieta wzruszając ramionami.

- Co? - spytała ściskając dłoń w jej małych dłoniach. - Jak to?

- Potrzebowałam dziewczynę do pomocy, która też przeżywałaby swoją nieudaną miłość tak jak ja kiedyś. - zaśmiała się.

- Nie możliwe! Mówiłaś, że jesteśmy takie same! Że jesteś moją matką!

- Czasy się zmieniły. Teraz nie jesteś mi potrzebna. - warknęła i strzeliła do niej nim ona zdążyła wykonać ruch. Pistolet wyleciał jej z dłoni i wleciał pod moje nogi. Niepewnie chwyciłam broń. Schowałam ją za pas swoich spodni.

- TAK TRAKTUJESZ LUDZI?! - krzyknęłam. - Ona mogla żyć!

- Znudziła mi się. - mruknęła. - Wracając. Od zawsze Cię nie lubiłam. Więc kiedy Agrest'owie zapłacili mi za moje cierpienie dowiedział się o tym ojciec. Chciał iść na policję, ale niestety skutecznie mu przeszkodziłam. Gdy już większość zbędnych mi osób przestała istnieć zostały mi tylko ich dzieci. Nawet nie wyobrażasz sobie jak byłam szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że Felix i Adrien szaleją za Tobą! Omotałaś sobie dwóch za jednym razem. Jednego świadomie, a drugiego przypadkiem! Więc kiedy miłość zaczęła rozkwitać zamierzałam się i was pozbyć. Ale ten sukinsyn mnie rozgryzł i jakimś cudem Ciebie uratował!

- Nie...

- Tak. - prychnęła urażona jakby była niezadowolona z niepowodzenia swojego planu. - I jeszcze ten Adrien jakimś cudem Ciebie wybudził z transu rozpaczy! Byś spłonęła tamtego dnia! Teraz ten gówniarz mi za to zapłaci. - krzyknęła skierowując w jego stronę pistolet.

Nie wiele myśląc pędem pobiegłam przed Adrien'a i rzucając się osłoniłam go swoim ciałem. Strzał. Jeden. Drugi. Trzeci. Wszystkie w moją klatkę piersiową. Opadłam odczuwając ból.

- On miał być pie... - przerwałam jej strzelając do niej z broni, którą ukryłam za pasem. Oddałam dwa strzały. W głowę i w serce.

Bezsilnie opuściłam broń czując jak powoli moje ciało odpływa. Silne ramiona przytuliły mnie do ciepłego torsu. Wtuliłam się zaciągając się tym zapachem, którego jak zawsze nienawidziłam. Uśmiechnęłam się i prychnęłam pod nosem.

- Marinette! MARINETTE! MARINETTE!!! - spod przymrużonych powiek zauważyłam blondyna, który płakał nad moim ciałem. Pomimo bólu uniosłam zakrwawioną dłoń i pogładziłam go po policzku.

- Kocham Cię.. Kocham. Adrien. - szepnęłam. Jego usta delikatnie naparły na moje.

- Nie umieraj.. - zaszlochał. - Proszę!

- Chociaż.. - zakaszlałam.

- Ci.. K-kocham Cię...

- Chociaż... mogłam Ciebie ochronić.. - wyszeptałam. - Proszę.. Bądź.. Szczęśliwy.. Tikki.. Ci pomoże.

- Marinette! - moja Kwami ze łzami przytuliła się do mojego policzka. - J-ja i P-plagg.. Nie dam sobie rady!

- Wierzę w ciebie. - mruknęłam zamykając oczy.

- Marinette! - krzyknął.

- Dziękuję, że mnie pokochałeś.. - szepnęłam po czym wydałam z siebie ostatnie tchnienie...


***

Hey!

Wybaczcie za to gówno ;-;

Taka końcówka była zaplanowana od początku.. Wybaczcie.

Chciałam to lepiej napisać. Ale wena do tego opowiadania, jak widać...

Dziękuję Wam za wszystko <3 Gratuluje tym co wytrwali czytając to ;-; powiem szczerze, że czuję się niespełniona co do tego opowiadania.. Ale trening czyni mistrza, prawda?

Dziękuję MOOOOCNO  <3

Kocham Was :*

Oczywiście tradycyjnie jeśli nie chcecie mnie opuszczać zapraszam na inne książki, nie koniecznie o miraculum, ale też o tym. :P

Dziękuję i przepraszam jeszcze raz <3

Do napisania,

Sashy ;3


✖  Tonight.. I Not Gonna Save The World : \\MIRACULOUS//Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz