Jest przykuta do łóżka. Nad jej głową pochyla się wysoki, otyły mężczyzna. Uśmiecha się szyderczo, ale mówi spokojnym głosem. W kółko powtarza to samo: 'Będzie dobrze, nie martw się. Jesteś w dobrych rękach.' Chodzi wokół niej i zapisuje coś w obszernym notesie.
Poczuła lekkie ukłucie na prawym przderamieniu. To nic takiego, zwykłe ukłucie, ale nagle poczuła się błogo. W głowie zasiała pustka, nie myślała już o niczym. Uśmiechała się do mężczyzny, który przedstawił się jako 'Pan P.'. On również się uśmiechał, ale inaczej. Nie był to miły uśmiech niewiniątka. Nagle usłyszała swoje imię. Ktoś krzyczał: 'Stephanie uciekaj!', ale kto? Przed czym ma uciekać? Przecież to taki miły facet.
Lekkie uderzenie w głowę. To nic.
Nagle przed jej oczami pojawiła się jej rodzina. Jej mama, tata, siostra i brat. Uśmiechali się ciepło, ale coś było nie tak. Widziała to w ich oczach. Martwią się. Chcą ją oddać do psychiatryka! Nie mogą!
Muszą, ale nie chcą. Dotarło to do niej. Jak co noc.
Po policzku każdego z nich spływają łzy. Ich szare włosy są idealnie ułożone, a brązowe oczy smutne. Marika ma lekko pognieciony strój, ale szybko go wygładza jakby się czegoś bała. Wolnym krokiem odeszli w stronę szarego domu.
Mocne szarpnięcie. Siedzi w samochodzie, jedzie, oddycha. Musi o tym pamiętać, bo ze strachu czasem się zapomina.
Wdech. Wydech.
To nie takie łatwe.
Wygląda przez małe okienko z kratami po zewnętrznej stronie. Szare budynki, chodnik, ulica, brak roślin i ludzi. Każdy już siedzi w domu. To smutne.
Dojeżdżają do białego budynku z kamienia. Ktoś łapie ją pod ręce i zaczyna prowadzić. Jednocześnie zakrywa jej oczy, ale nieszczelnie. Widzi całą drogę. Białe kręte korytarze, bez okien, a nawet obrazów. Nagle przekracza jedne drzwi i wszystko się zmienia. Jest ciemno i ponuro. Korytarz ciągnie się do tylko jednego przejścia. Nie stawia oporu bo wie, że nie ma sensu. Pozwala się prowadzić do ciemnych drzwi. Ktoś ją wpycha do białego pokoju i znika. Jak duch.
Pokój jest brzydki. Biały, bez mebli i okien. Jest tylko łóżko i drzwi, co dziwne drzwi, którymi weszła zniknęły.
Nie ma siły. Podchodzi do łóżka i z radością stwierdza, że na białej pościeli leży Stefek. Kładzie się, przytula misia i zasypia.
Mężczyzna stoi nad nią i nuci pod nosem.-To koniec.-Szepcze do ucha dziewczyny.-Absolutnie, absolutny koniec!-Zaczyna się głośno śmiać. Stephanie zaczyna płakać.
-Proszę puść mnie...-Mówi cicho. On tylko się śmieje. Szyderczo, potwornie śmieje. Pan P. jednak nie chce jej pomóc. Ten mężczyzna chce tylko by ona cierpiała. Przypomina jej o rodzinie i o strachu. To podłe.Senny koszmar. To złe.