21.

32 7 5
                                    

  Stephanie podrapała się po głowie. Próbowała pogadać z młodszym bratem Nash'a, wyjaśnić jakoś to co powiedział, ale ten zaczął jej unikać. Wzbudził jej ciekawość i umilkł. Teraz siedzi pod ścianą i podpiera głowę na rękach, głęboko nad czymś myśląc. Chce coś z siebie wydusić, ale nie może.

 Reszta chłopaków siedziała, rozmawiała się i śmiała.
Bracia zachowywali się jakby się nie znali. Mimo ich ciepłego przywiatania dziewczyna wiedziała, że coś jest między nimi nie tak.

Spojrzała za okno. Robi się ciemno. To nie dobrze, przyjaciele Nash'a powinni już iść. Chrząknęła więc, by zwrócić na siebie uwagę. Kiedy wszystkie głowy skierowały się w jej stronę, wskazała palcem na szybę.
- Tak... Masz rację. Chłopaki powinniście już iść. Nie możecie mieć przez nas kłopotów. - Westchnął Nash, pocierając przy tym kark. - Jutro zacznę szukać tych ludzi. - Uśmiechnął się delikatnie.

Mike i Erick podeszli do drzwi, ale 'młodsza wersja Nash'a' nie ruszyła się z miejsca.
Chłopiec patrzył na starszego brata z przeprosinami wymalowanymi na twarzy. - Muszę... muszę ci o czymś powiedzieć. - Zaczął niepewnie i spojrzał na brata, po czym wstał i wyszedł przed bar. Zaniepokojony niebiesko-włosy podążył za nim. Skierowali się na tył budynku, nikt ich tam nie widział, nikt ich nie słyszał. Michael mógł w końcu wydusić z siebie wszystko co od tak długiego czasu przygniatało jego serce. - Mama... najprawdopodobniej nie żyje. - Nie był zadowolony z tego jak to powiedział. Chciał zacząć delikatniej i powiedzieć wszystko co leży mu na sercu, ale nie potrafił. Nie potrafił przygniatać brata swoimi własnymi myślami. Nie miał do tego serca. Bo mimo wszystko, nie potrafił patrzeć na jego cierpienie.
- Co? Żarty sobie stroisz? - Serce zaczęło Nash'owi szybciej bić. Do oczu napłynęły mu łzy, które następnie zleciały po policzku i w końcu na ziemię.

Na szary bruk.

Początkowo Michael nic nie odpowiedział. Po prostu zaczął płakać. - Dowiedzieliśmy się o tym w tamtym tygodniu... - Wydusił przez szloch. - To jeszcze nic pewnego, ale to bardzo prawdopodobne. - Otarł policzek ręką.
- Od kogo wiecie? - Nastolatek nie wierzył w to. Tak nie może być.
- Od sąsiada. Ponoć ma wtyki w rządzie. Jego była teściowa tam pracuje, czy coś takiego. - Nagle jego twarz straciła jakikolwiek wyraz. Nie wiedzieć czemu zobojętniała. - Muszę już iść. Tata pewnie się niepokoi gdzie jestem. - Odwrócił się. Stał chwilę w milczeniu słuchając płaczu dobiegającego zza jego pleców. Nie chciał mu tego mówić. Dobrze wiedział jak Nash był związany z mamą, ale z drugiej strony nie potrafił zatajać prawdy. - Nie daj się złapać. Są niedaleko, ukrywają się gdzieś pod mostem. - Rzucił przez ramię i odszedł, zostawiając zapłakanego brata.

'Mamo? Dlaczego? Czemu to się stało?! Mieliśmy się jeszcze zobaczyć...
  To wszystko moja wina. Wszystko przeze mnie i moje parcie na bycie innym. To Cię zniszczyło. Ciebie, mnie, tatę i Michaela. Cholera. Nienawidzę naszego rządu pawie tak samo jak siebie. Wybacz mi, proszę.'  - Było to dla niego jak spowiedź. Ale sam nie wiedział czy spowiada się przed Bogiem, przed mamą, czy przed samym sobą.

Siedzi teraz pod ścianą, na tyłach budynku i wpatruje się w niebo. Wygląda jak zbity pies i oczy ma czerwone od płaczu. Już zupełnie się ściemniło, ale nie chce wracać. Wie, że jego koledzy już poszli, a Stephanie siedzi i martwi się o niego, ale po prostu nie może. Nie ma w sobie wystarczająco dużo siły. Teraz jego wszelkie nadzieje upadły. Zniknęły. Tak po prostu.
Pada deszcz. Zimne krople moczą mu ubrania, włosy i ciężkie buty. Nawet nie ma zamiaru zakładać kaptura. Nie ma zamiaru robić niczego. Chce tu po prostu siedzieć i czekać, sam nie wie na co. Powoli zasypia. Oczy mu się zamykają.

Senny koszmar.

Oni Są Ci ŹliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz